piątek, 30 stycznia 2015

~Rozdział 60~

Zaraz o świcie... Nie no co wy? Ja i świt? Zaraz po śniadaniu! Zjedzonym o 10 zaczęłam się pakować. W końcu do Warszawy ponad 4 godziny jazdy, a na dodatek w nocy posypał śnieg. Szkoda, że trochę spóźniony ten prezent na święta.
- Na prawdę musicie już jechać? - mama próbowała przekonać jakoś Winiarskich żeby jeszcze zostali.
- Niestety, mama się dobija żeby chociaż na jeden dzień do niej wpaść - rzuciła Dagmara zapinając płaszcz. - No pa - cmoknęła Grażynę w policzek i wyszła za Michałem z domu.
- I ty córcia też lecisz?
- W końcu do Warszawy kawałek drogi - uśmiechnęłam się delikatnie.
- A właśnie. Musisz mnie koniecznie poznać z rodzicami Karola - uśmiechnęłam się.
- Jak będzie okazja ku temu to na pewno - puściłam jej oczko i zasunęłam kurtkę po czym owinęłam się szalem. Pożegnałam się z rodziną po czym biorąc walizkę wyszłam z domu. Wpakowałam się do samochodu i wysłałam Kłosowi sms'a, że wyjeżdżam bo prosił mnie o to wcześniej.

Dokładnie o 14:15 zaparkowałam pod domem rodzinnym środkowego. Zgasiłam silnik i wysiadając z samochodu odetchnęłam głęboko. Po chwili na zewnątrz wyleciał siatkarz w samej bluzie, a potem jak się rozchoruje to będzie jęczał.
- Cześć kochanie - pocałował mnie w policzek na powitanie.
- Cześć, cześć. Ale może lepiej chodź do środka bo będziesz chory i mnie Falasca zabije - zaśmiałam się i weszliśmy do środka. W korytarzu przywitała mnie pani Alina.
- Cześć Lenko. Cieszę się, że udało się cię przyjechać - uśmiechnęła się ciepło przytulając mnie.
- Ja też się bardzo cieszę - odwzajemniłam uśmiech.
- Wchodź. W sam raz na obiad. Na pewno jesteś głodna. W końcu kilka godzin w aucie. Siadajcie w salonie. - uwielbiałam ta kobietę. Jest taka pozytywnie nastawiona do wszystkiego, ciągle się uśmiecha i jest bardzo ciepłą osobą. W salonie siedziało natomiast dwoje nieznanych mi osobników oraz dwójka dzieci.
- Dzień dobry - przywitałam się.
- To jest Elena. Moja dziewczyna - Karol objął mnie w tali. - To jest właśnie moja paskudna siostra Wiktoria, jej mąż Marcin, oraz Dominik i Sylwia - przedstawił mi każdego po kolei.
- No nie wierzę, mój braciszek znalazł jakąś dziewczynę - pokręciła głową ze śmiechem dziewczyna.
- Wziął mnie na litość - szepnęłam jej na ucho.
- Wiedziałam - odparła ze śmiechem.
- Bardzo śmieszne - mruknął Kłos.
- Oj no nie dąsaj się braciszku - Wiktoria klepnęła go w plecy, chyba z całej siły na co jej brat skrzywił się, a ja cicho zaśmiałam. Ogólnie od razu polubiłam tą dziewczynę. Widać, że charakter ma podobny do brata, jej mąż też był bardzo miły, a te maluchy były po prostu rozkoszne. Chłopiec miał 6 lat, czyli w wieku Zosi, a dziewczynka 4.
Po chwili na stole stały już talerze dla wszystkich z pierogami.
- Ty się za bardzo synu nie przejadaj bo jak potem będziesz skakał na tej siatce - zwrócił mu uwagę ojciec na co wszyscy parsknęli śmiechem.
- Najpierw masa, potem rzeźba - wyszczerzył się Kłos, a wszyscy skomentowali to tylko śmiechem.
Reszta posiłku minęła nam w bardzo miłej atmosferze. Cały czas praktycznie rozmawialiśmy, a dzieci, które zadawały mi pytania typu, którą bajkę najbardziej lubię lub czy mam jakieś zwierzątka wprowadzały jeszcze fajniejszą atmosferę.
Po obiedzie rodzice siatkarza zmyli się do jakichś znajomych więc zostali tylko młodzi. Środkowy za wszelką cenę chciał mnie wyciągnąć na spacer po Warszawie. Ale mi się tak strasznie nie chciało wstać z tej wygodniej kanapy, która wprost wołała, abym na niej siedziała i nie wstawała. W końcu odechciało mu się prosić więc przerzucił mnie sobie przez ramię wynosząc do korytarza. No co ja kur...cze wór ziemniaków?! Co za denerwujący głupek. Zrobiłam naburmuszoną minę, a na ten widok siostra i szwagier Karola prawie popłakali się ze śmiechu. Postawił mnie w korytarzu i zaczął ubierać mi kurtkę co ja skutecznie mu utrudniałam natomiast reszta osobników miała z nas niezłą beke jak to mawiają.
- No serio? - jęknął - No weź wyprostuj tą rękę no... - próbował wsunąć moją lewą rękę do rękawa kurtki, a ja tylko bardziej przycisnęłam ją do tułowia. Chciałam się troszkę z nim podroczyć.
- Ej no Karol, takiś cienki, że dziewczyna ma więcej siły w bickach niż ty? - parsknął śmiechem Marcin, a za nim ja i Wiki, siatkarz tylko się naburmuszył. Pozwoliłam mu się więc dobrowolnie ubrać żeby się nie obrażał, a sama już założyłam buty.
- Umiem ją za to przekonać - wypiął dumnie klatę do przodu.
- Nie wiem czy to takie równorzędne cechy ale jak chcesz - wzruszyłam ramionami szczerząc się i cmoknęłam go w policzek. Chłopak ubrał się i mogliśmy wyjść.
- To gdzie mnie zabierasz? - zapytałam uśmiechając się.
- W najbliższy las i cię tam zostawię - wystawił mi język.
- Naprawdę? - zrobiłam smutną minkę i chwyciłam go pod ramię przytulając się.
- Nie no  - wyszczerzył się - Pod most z tobą.
- Lepsze to niż do lasu - wzruszyłam ramionami.
- Bo? - uniósł brew.
- No bo spod tego mostu jakoś wyjdę a jak się w lesie zgubie to dupa blada - wyjaśniłam
- O czym my w ogóle gadamy? Wiesz, że cię nie zostawię - zatrzymał się i pocałował mnie namiętnie.
- Wiem - uśmiechnęłam się - O, śnieg pada! - wyszczerzyłam się.
- Co ty? - Kłos zrobił minę jakby patrzył na ostatniego debila - Od rana pada.
- Ale jak jechałam to nie padał - zauważyłam po czym wsunęłam rękę do kieszeni kurtki w której coś wyczułam. Wyjęłam przedmiot i okazały się to być bańki mydlane, które pokazałam Kłosowi. Pewnie Zośka mi wsadziła. Przynajmniej teraz się powygłupiamy.
- Przydałby mi się teraz aparat - westchnęłam - Byłbyś moim modelem - rzuciłam odkręcając buteleczkę i wydmuchując kilka baniek na raz.
- Och, schlebia mi to - środkowy przyłożył dłoń do czoła.
- Wiem, propozycja ode mnie to rzadkość - puściłam mu oczko.
- Będziesz musiała zadowolić się zdjęciami z moje komórki - wzruszył ramionami siatkarz.
- Wziąłeś komórkę? Kudre, ja nie - jęknęłam.
- Sierota, co ty byś beze mnie zrobiła - pokręcił głową z rozbawieniem za co szturchnęłam go w ramię i zrobiłam kolejną bańkę. Uwielbiałam to robić. Najlepiej jest się tak bawić na dworze bo światło pada na bańkę i świetnie to wygląda.
Puszczaliśmy więc bańki na zmianę robiąc sobie przy tym masę zdjęć, które później siatkarz miał zgrać na swojego laptopa. Jedno oczywiście znalazło się też na jego Instagramie.
Około 17 postanowiliśmy wracać do domu.
- A właśnie, ty jutro chciałaś jechać do Katowic? - zapytał.
- Tak, jutro. Mam bilety na Christmas Cup. W sumie wypadało by wpaść. Mam po 6 na każdy mecz, a Michał mnie zabije jak się na żadnym nie pojawię.
- Jutro możemy jechać, ale nie wiem co z poniedziałkiem. We wtorek raczej nie bo gramy mecz.
- Wystarczy jak się jutro wybierzemy - puściłam mu oczko - Będę miała jeden argument na swoją obronę jakby co.
- Zawsze coś - zaśmialiśmy się razem. - A kogo jeszcze bierzesz?
- No nie wiem. Jeden ja, drugi ty, trzeci pewnie Agnieszka, a jak Aga to i Wrona, a te dwa pozostałe dam pewnie Karolinie - wzruszyłam ramionami. - Winiar dostał swoje, ale wątpliwe, że pojadą. Dagmarze nie chce się tłuc tyle z Antkiem.
W domu środkowego byliśmy po 20 minutach. Weszliśmy dosłownie na chwilę, aby tylko napić się czego ciepłego i mieliśmy jechać do Bełchatowa.
- Na prawdę nie możecie zostać dłużej? - pytała smutna pani Alina.
- Na prawdę nie mamo - powiedział Karol.
- Może kiedyś na dłużej - uśmiechnęłam się - A w ogóle moja mama bardzo chcę państwa poznać - rzuciłam.
- My też bardzo chcemy. Tylko tak nie bardzo jest jak - skrzywiła się lekko.
- Kiedyś na pewno się uda - stwierdziłam.
Pożegnaliśmy się ze wszystkimi po czym wyszliśmy z domu. Pocałowałam przelotnie Kłosa na pożegnanie bo wątpliwe, że się jeszcze dzisiaj zobaczymy i wsiadłam do swojego samochodu po czym ruszyłam w kierunku Bełchatowa. Jechało się o wiele wolniej, ponieważ dużo ludzi wracało ze świąt więc i duży ruch lecz o 19:20 byłam już w mieszkaniu, które było puste. Wydawało mi się, że Agnieszka miała dzisiaj wrócić. Wzruszyłam tylko ramionami i zamknęłam za sobą drzwi po czym udałam się do kuchni. Po kilku minutach drzwi mieszkania się otworzyły. Słyszałam tylko jak ktoś z buta je zamknął. Wyjrzałam z pomieszczenia zidentyfikować przybysza, a był nim, a raczej byli nimi Aga z Andrzejem. Całując się przemierzali kolejne kroki w stronę sypialni Witczak.
- Nie przeszkadzajcie sobie - powiedziałam obojętnie lecz chciało mi się wybuchnąć niepohamowanym śmiechem na widok ich min.
- O, Len... Nie miałaś przyjechać jutro?  - zdziwiła się Witczak poprawiając włosy.
- Nie, głupku. Dzisiaj. To ty miałaś przyjechać jutro.
- O kurka, fakt - przywaliła sobie facepalma a my z Wroną zaśmialiśmy.
- No to skoro już jesteście to może chcecie się jutro ze mną i Karolem wybrać do Katowic hm?
- Po co? - uniósł brew siatkarz.
- Dostałam bilety na wszystkie bilety Christmas Cup od Jureckiego. Wiesz, Aga. Kuzyn mój - rzuciłam szperając w torebce.
- A no jakbym mogła zapomnieć - uśmiechnęła się.
- No i mam 6 biletów na każdy mecz - pomachałam nimi przed ich oczami. - Piszecie się na jutro? - spojrzeli po sobie.
- Jasne - uśmiechnęła się blondynka i wzięła dwa.
- A na poniedziałek i wtorek chyba dam Karolinie - wzruszyłam ramionami.
- Dobry pomysł - poparła mnie przyjaciółka - To może obejrzymy razem jakiś film?
- Okej. Pozwolę nawet wam wybrać - wyszczerzyłam się.
- Nie wiem czy zasługujemy na taki zaszczyt - rzucił Andrzej wzdychając i kierując się do salonu.
- Musze być dobrym człowiekiem bo święta - wystawiłam mu język.
- Chociaż raz w roku - westchnęła Agnieszka.
- Korzystaj póki możesz.
Wybrali jakiś film i zaczęliśmy oglądać. Mnie osobiście on meeega zanudził i przysnęło mi się na fotelu. Obudziło mnie jakieś szeleszczenie.
- Ja wcale nie śpię - zaprzeczyłam otwierając zaspane oczy na co tamta dwójka się zaśmiała
- Wątpię - rzucił środkowy.
- Ja wcale nie śpię - rzuciłam jeszcze nieobecna - Ale pójdę do swojego pokoju i chyba jednak się kimnę - oznajmiłam i wyszłam.
Wkroczyłam do swojego pokoju i położyłam się na łóżku po czym zamknęłam oczy.


Następny dzień zleciał mi szybko. Przez trening ranny chłopaków, na którym wcale nie ćwiczyli lenie jedne (!) tylko zaśpiewaliśmy "sto lat" dla Wrony i zjedliśmy tort. Ja oczywiście o niczym nie wiedziałam. Bo po co mi mówić nie? No.
Po odwiedziny u Karoliny i przekazanie jej biletów, z których bardzo się ucieszyła do godziny 18:30 o której to ruszyliśmy w stronę Katowic. Na hali byliśmy o 19:50. Odnaleźliśmy swoje miejsca i usiedliśmy.
- Jak fajnie, znowu się tu znaleźć nie? - uśmiechnęłam się.
- Zwłaszcza, że spędziłem tu najpiękniejsze chwile w tym roku - uśmiechnął się Karol i musnął delikatnie moje usta swoimi. - To co? Samojebka? - wyszczerzył się - No szybko na insta musi być - wyjął telefon i po chwili już cudowne zdjęcie naszej czwórki znajdowało się na portalu społecznościowym. Rozmawialiśmy cały czas wspominając dwa mecze rozegrane tutaj podczas mundialu.
- Ale w porównaniu z mistrzostwami to tu mało ludzi - zauważył Wrona.
- To tylko turniej towarzyski - wzruszyła ramionami Witczak.
W końcu mecz się rozpoczął. Szkoda tylko, że nie zobaczę raczej na boisku ani Miśka, ani Bartka. Bartuś po kontuzji więc trenerzy dają mu trochę odpocząć, a młodszy Jurecki to właściwie nie wiem. Pewnie oszczędzany w dzisiejszym meczu albo się po prostu obija,leń jeden. Nie no oczywiście tak tylko śmieje.
Pierwszą bramkę dla Polaków po obronie Sławka Szmala zdobył Krzysiek Lijewski, następnie odpowiedź Słowaków. 2 bramkę zdobywamy z rzutu karnego, a potem jeszcze jedna bramka dla polskiej drużyny, też z karnego.
Moje serce radowało się jednak gdy w 15 minucie zobaczyłam starszego ze swoich kuzynów. Bramkę mój kochany kuzynek rzucił jednak dopiero w 22 minucie, a następną już minutę później na wynik 12:10. Ostateczny wynik na koniec pierwszej połowy to 15:10 dla Polaków, a na koniec całego meczu 28:20.
Gdy ludzie zaczęli się zbierać pociągnęłam za sobą swoją obstawę na dół.
- Chodźcie muszę się zameldować u kuzynka. - rzuciłam i zaczęłam wzrokiem szukać Jureckich. W końcu zobaczyłam Michała rozmawiającego z Krzyśkiem Lijewskim. Podeszłam więc do band  i zawołałam go na on się wyszczerzył i pociągnął za kołnierz zdezorientowanego Krzyśka w naszą stronę.
- Przyszłam się zameldować żebyś mi potem kitu nie wciskał, że mnie tu nie było. - dźgnęłam go palcem w klatkę piersiową.
- A cześć to pies? - fuknął.
- No cześć. - wywróciłam oczami - A tak w ogóle to to jest Aga, pamiętasz ją nie?
- Nie da się zapomnieć - wyszczerzył się.
- No tak. To Andrzej i mój chłopak Karol - przedstawiłam ich sobie.
- Ten tutaj to Krzysiek, a to moja kuzynka Elena, pewnie pamiętasz - wyszczerzył się Michał wskazując na zawodnika obok siebie.
- No dzięki za profesjonalne przedstawienie - wywrócił oczami - Lenka, jakże bym mógł zapomnieć. - uśmiechnął się ciepło - Wypiękniałaś dziewczyno. I to bardzo. Ja to cię pamiętam jak ty się po drzewach wspinałaś i cały dzień na hali siedziałaś - przytulił mnie.
- Wiele się od tego czasu zmieniło - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Właśnie widzę - odwzajemnił mój gest.
- A ja o tobie wiele słyszałem - wyszczerzył się kuzyn w stronę Kłosa zmieniając temat - I to wcale nie od Leny tylko od jej babci. Mówię ci chłopie ona cię po prostu uwielbia. - zaśmiał się Jurecki klepiąc środkowego w ramie.
- Jak się tak podlizuje to nic dziwnego - zaśmiał się Wrona.
- A ty już rodziców Agi poznałeś? - zagaił Kłos.
- Jeszcze nie.
- No. To się koleś nie odzywaj.
- Taaa, już mają przede mną z babcią tajemnice - wywróciłam oczami na co wszyscy się zaśmiali.
- Nie musisz wszystkiego wiedzieć - środkowy wytknął mi język.
- Ale chłopie żebyś ty słyszał jak ona cię komplementuje - zagwizdał Misiek - Cały czas tylko jaki ten Karolek jest wspaniałym, uczynnym i miłym chłopcem. I taki w sam raz dla tej naszej rozbrykanej Elki.
- Że jakiej? - zdziwiłam się - Wcale nie jestem rozbrykana - fuknęłam.
- Nie odzywaj się jak starsi rozmawiają - przestrzelił mi potylicę kuzyn.
- Jestem od niego starsza - prychnęłam.
- O dwa miesiące - podkreślił siatkarz.
- Zawsze coś - zauważyła Agnieszka.
- Właśnie  - poparłam ją. Wtedy podszedł do nas Bartek.
- No witam kuzyneczkę - wyszczerzył się głupio i przytulił mnie po czym przywitał się ze wszystkimi. Pogadaliśmy jeszcze kilka minut po czym piłkarze musieli już lecieć.
- Jutro powinna wpaść Karola z Wiktorem także każę się jej też u was zameldować - puściłam im oczko.
- Będziemy czekać - odparli po czym się rozeszliśmy. Wyszliśmy przed halę po czym wsiedliśmy do samochodu Wrony. W Bełchatowie byliśmy około północy. Chłopcy odstawili nas pod nasz blok i ruszyli w swoją stronę.


Następnego dnia obudziłam się dzięki budzikowi. Współczuje chłopakom, którzy muszą jeszcze dzisiaj trenować. Ogarnęłam się w łazience i ubrałam (klik) po czym zjadłam śniadanie. Do popołudniowego treningu chłopaków czas zleciał mi szybko podczas nic nierobienia czyli mojego ulubionego zajęcia.
Gdy wybiła 15 ubrałam kurtkę oraz buty i  wyszłam z mieszkania. Wsiadłam do samochodu, a mój telefon zawibrował dając mi znak, że przyszedł sms. Odczytałam więc wiadomość
     "Niedługo się spotkamy, mam nadzieję, że o mnie nie zapomniałaś kochaniutka"
Trochę się przestraszyłam. Co to miało kurwa być? I w ogóle jaka"kochaniutka"? Numer był nieznany. Nie miałam go zapisanego w pamięci telefonu i niewiele mówiły mi cyfry, w które się wpatrywałam.
Rozejrzałam się dokoła samochodu, ale nikogo nie zauważyłam. Wsunęłam telefon do kieszeni kurtki po czym odpaliłam samochód kierując się do hali.
Weszłam na salę gdzie o dziwo już była większość siatkarzy. Strasznie zdziwił mnie ten widok bo przeważnie zanim oni się pojawią i zaczną rozciągać to wieki mijają. Przywitałam się ze wszystkimi po czym zabrałam się za robienie zdjęć. Dzisiaj za wczorajsze obijanie się Miguel zaserwował im morderczy trening. Po 2,5 godzinach skakania, atakowania, bronienia, przyjmowania, serwowania i wystawiania mogli iść do szatni. 
- Co dzisiaj robimy? - zapytałam podchodząc do Kłosa i całując go w policzek na powitanie. Nie chciałam mu nic mówić o tym sms'ie. Nie potrzebnie by się tylko martwił. Chciałam zachowywać się normalnie. Może to tylko jednorazowe?
- Ja to bym sobie odpoczął - rozmarzył się.
- To się poopierdalamy na kanapie - wyszczerzyłam się.
- Trzy razy tak - zaśmiał się  - To przyjedź do mnie bo zrobiłem zakupy więc mamy pełne pole do popisu w kuchni - ukazał swe zęby w uśmiechu.
- No to wpadnę. Za pół godziny - puściłam mu oczko i całując jeszcze w policzek ruszyłam ku wyjściu z hali.
Zgodnie z planem wieczór spędziliśmy w mieszkaniu środkowego zajadając się pysznymi naleśnikami. Uwielbiam je po prostu.


Tak na pocieszenie po meczu Polski z Katarem. Nie będę się denerwować, czy wylewać tutaj swoich żalów. Choć jest na co. Krzysiek Lijewski powiedział w tym wywiadzie wszystko ---> (klik)
Ale tak jeszcze jedno pytanie dla Was. Czy ja się przesłyszałam czy serio było coś takiego powiedziane. Otóż, oglądałam mecz w dwójce i mówili tam, że bodajże hiszpańscy kibice są opłacani przez Katar, aby na meczu gospodarzy dopingowali katarską drużynę. Jeżeli to serio prawda, to brak mi słów...

Co do rozdziału to wydawał mi się bardzo kiepski, ale teraz wprowadziłam poprawki i myślę, że nie jest źle. No i jest troszkę dramatu ^^ Co myślicie?

Pozdrawiam ;**
P.S. Nie wiem kiedy następny. Zostało mi bardzo mało rozdziałów. Ale i tak dodaj dzisiaj, choć miał być w niedziele.

niedziela, 25 stycznia 2015

~Rozdział 59~

Dni leciały mi szybko, praktycznie tak samo.
Siatkarze ostatni mecz  przed świętami rozegrali na swojej hali 21 grudnia z Jastrzębskim Węglem. Wydawać by się mogło, że nie będzie to tak strasznie trudne spotkanie dla Skrzatów. Jastrzębianie wracali z ciężkiej podróży z Rosji i jeszcze cięższym laniu. Jednak spięli się i wygrali to spotkanie 3:2 sprawiając sobie prezent na święta.


Następnego dnia postanowiłam ubrać w naszym mieszkaniu choinkę. Zostałam z tym sama bo Aga wyjechała do rodziny już w sobotę. Po popołudniowym treningu zdjęłam kurtkę oraz buty i zostawiłam je w korytarzu. Najpierw postanowiłam coś zjeść. Jeżeli chcę być kreatywna to muszę się najeść! Gdy już się pożywiłam zapiekanką, która leżała jeszcze od wczoraj w piekarniku to ruszyłam do salonu gdzie stała już póki co nieubrana jeszcze choinka, a na kanapie leżały wszystkie bombki, łańcuchy, światełka i takie inne. Włączyłam sobie w tle telewizor z muzycznym kanałem i zabrałam się za zawieszanie bombek. Po 20 minutach usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam więc otworzyć. Zobaczyłam przed sobą Karola.
- Świetnie, że jesteś - ucieszyłam się pocałowałam go na powitanie w policzek.
- Chyba pierwszy raz to słyszę. Od kogokolwiek - wyszczerzył się.
- Nie przyzwyczajaj się - wystawiłam mu język.
- Jak zawsze złośliwa - pokręcił głową z uśmiechem.
- Ale chodź, ubieram choinkę, a ty mi pomożesz - pociągnęłam go za rękę do salonu.
- Coś słabo ci idzie - skrzywił się widząc moje drzewko.
- Dopiero zaczęłam głupku - walnęłam go w ramię na co zaczął się śmiać.
No więc .... Głos w głowie podpowiada mi, że nie zaczyna się zdania od "no więc" ale zrobię na przekór i tak właśnie zacznę! Elenko, święta się zbliżają, powinnaś być dobra. O, zamknij się. Pewnie, mnie to nigdy nikt nie słucha! Jakie tam nigdy! Czasem cię posłucham. Czasem, pff. Dobra! Zacznę zdanie inaczej, ok? Jak najbardziej.
Ponieważ Stefan, (tak go właśnie nazwałam i nie czepiać się!) Ponieważ Stefan, uprzejmy głos w mojej głowie przypomniał mi podstawy gramatyki naszego pięknego ojczystego języka polskiego zacznę zdanie inaczej... Zapraszam do dalszego czytania bo na to gadanie ze Stefkiem straciliśmy już i tak za dużo miejsca i czasu.  Proszzzz!
Po chwili podśpiewując już piosenki lecące z głośników telewizora przystrajaliśmy drzewko. Ja zabrałam się za lampki. I to chyba był mój największy błąd tego miesiąca...
- Nosz cholera jasna! - fuknęłam gdy zaplątałam się w to diabelstwo.
- Nie tak ostro kochanie - zaśmiał się Kłos. - Poza tym ślicznie wyglądasz jako choinka - zaśmiał się podchodząc do mnie.
- No to selfie! - wykrzyknęłam szczerząc się. Jak powiedziałam tak też się stało. Od razu zdjęcie pojawiło się na moim koncie na portalu społecznościowym. Potem zaczęliśmy mnie jakoś odplątywać z tych światełek. Po kilku minutach męki, przekleństw, potu, krwi i łez.... Oj no co? Trochę dramaturgi by się przydało! Za słodko tutaj ostatnio. Zdecydowanie ZA SŁODKO!
Po kilku minutach trudzenia się (!) z tymi lampkami mogliśmy je zawiesić tam gdzie miały być. Nie, nie ma środkowym, aby też mógł sobie strzelić selfiaka i wrzucić na insta.
Na choinkę matołki. Po godzinie drzewko było już przepięknie ubrane. Poszłam więc po swój aparat i uwieczniłam je i nas i potem jeszcze raz nas no i potem jeszcze raz nas... No co? Moja wina, że jesteśmy śliczni? (^^) Dobra, koniec przechwałek. Na koniec siatkarz stwierdził, że jak się nie będziemy tyle widzieć (tak 3 dni to masa czasu) trzeba się pożegnać w sypialni.


Następnego dnia rano miałam wyjeżdżać do Wałbrzycha. Spakowałam się już nawet wczoraj rano jednak jeden osobnik płci męskiej mi to udaremniał nie chcąc pomóc dosunąć mi walizki i cały czas goszcząc jeszcze na moim łóżku.
- Karol no. Weź wstań już z tego łóżka. - jęknęłam - Ja muszę się zbierać. Czy ty tego nie rozumiesz?
- Przecież jeszcze zdążysz - mruknął przeciągając się.
- Karol nooooo - jęknęłam.
- Lenia nooooo - mruknął - Chodź tutaj jeszcze - odkrył kołdrę.
- Weź mnie nie denerwuj tylko wstawaj - warknęłam.
- Czyżbyś się zdenerwowała? - poruszył brwiami. Taaa, ostatnio się założyliśmy, że nie da rady wyprowadzić mnie z równowagi do końca tego roku. Może i głupi zakład, ale to Michał mnie podpuścił! Nie, ja wcale nie zwalam na niego winy! Mówię tylko jak było.
- Ja? Skądże! - prychnęłam i wyszłam z pomieszczenia podążając do kuchni, z której po chwili wróciłam z butelką zimnej wody. - Albo wstajesz po dobroci, albo zaraz wstaniesz mokry - zagroziłam stając nad środkowym.
- Nie odważysz się. To twoje łóżko - wyszczerzył się.
- Właśnie, że odważę. Zanim wrócę to wyschnie - wzruszyłam ramionami i zaczęłam powoli przechylać butelkę nad jego głową.
- Ok, ok. Już wstaje - rzucił poddając się.
- Świetnie - uśmiechnęłam się tryumfująco - To zasuń mi ta walizkę, a potem możesz przyjść na śniadanie - wyszczerzyłam się niemal w podskokach ruszyłam do kuchni. Po kilku minutach pojawił się tam również środkowy już kompletnie ubrany i zaczęliśmy pałaszować śniadanie. Po posiłku ubraliśmy buty i kurtki, a siatkarz wziął moją walizkę i wyszliśmy przed blok. Wpakowałam bagaż do swojego auta.
- Czyli 26 wpadasz do Warszawy? - upewniał się.
- Tak. - potwierdziłam uśmiechając się - Pa Karolku. Wesołych Świąt. I pozdrów rodziców - pocałowałam go jeszcze na pożegnanie.
- Ty też pozdrów swoich. Szczególnie babcię - uśmiechnął się co odwzajemniłam i wsiadłam do samochodu. Machając mu jeszcze odjechałam w kierunku Wałbrzycha. Kiedy tylko mogłam to naciskałam mocniej ten magiczny pedał gazu. Niestety za wielu takich okazji nie miałam.
Po niecałych 3 godzinach czyli o 12:30 byłam już pod domem rodzinnym. Wysiadłam z samochodu i z walizką ruszyłam do domu. Było otwarte więc weszłam. W korytarzu było już czuć zapachy pieczonych ciast.
- Jestem! - krzyknęłam stawiając walizkę i rozsuwając kurtkę.
- Wnusia! Słońce ty moje! - wykrzyknęła babcia przytulając mnie mocno - A gdzie masz swojego kawalera? - uniosła brew.
- W Warszawie, ale gorąco cię pozdrawia. - zapewniłam.
- No to bardzo miło - uśmiechnęła się - A czemuż to go nie przywiozłaś?
- Musiał odwiedzić swoich. Ja też tam się na drugi dzień świąt wybieram - oświadczyłam odwieszając kurtkę i zdejmując buty i zakładając na nogi swoje kapcie.
- Spróbuję się tobą nacieszyć - puściła mi oczko.
Weszłyśmy razem do kuchni gdzie nikogo nie było.
- A gdzie wszyscy? - zapytałam.
- Adam w pracy, Aśka z dzieciakami skoczyła na miasto. Właściwie nie wiem po co, a twoja matka poszła do sklepu po ser bo jej się sernik nie udał - zaśmiała się wskazując nieudany wypiek.
- Nie wygląda tak źle.
- Ale źle smakuje. Uwierz mi dziecko - poklepała mnie po plecach. - Chcesz kawy?
- Jasne. - odparłam. Po kilku minutach wróciła moja rodzicielka i rozmawiając jeszcze raz zabrałyśmy się za pieczenie sernika. Później wróciła reszta rodziny. Do wieczora siedziałyśmy w kuchni i piekłyśmy. Później udało mi się znaleźć czas, aby spędzić jakąś godzinę z siostrzeńcami.


W Wigilię od rana było jak zwykle wielkie zamieszanie. Pierogi, barszcz, uszka, ryba, kapusta i wszystkie wigilijne potrawy do przygotowania. W południe dotarli Winiarscy czyi będziemy miały jeszcze Dagę do pomocy. W tm roku ma podobno wpaść jeszcze kuzynostwo, ale to dopiero jutro. W kuchni siedziałam do 16 bo już nie było na tyle roboty żebym się miała gdzieś przydać, a dzieci wraz z Miśkiem i Adasiem ubierały choinkę w salonie. Gdy wkroczyłam do pokoju, aby skontrolować ich pracę bardzo spodobało mi się to co zobaczyłam. Się postarali. W dodatku drzewko było żywe, co nadawało mu jeszcze większego uroku i ten wspaniały zapach. (klik) Od razu pobiegłam na górę po aparat, aby strzelić jej kilka ujęć. Kiedy byłam już na górze poczułam wibracje swojego telefonu. Przyszedł sms. Nadawca: Dawid
                                                 "Wesołych świąt wredotko ;*"

   "Wesołych, wesołych. Wpadasz do Wałbrzycha na święta czy nie raczysz się pojawić?"
  "Nie, rodzice pojechali do Gdańska do brata, a mi się tam naprawdę nie chce jechać    więc posiedzę w Bełchatowie ;)"
                                                 "Było wpadać do nas :D"

                  "Nie tym razem. Ale ty do lepienia pierogów a nie smsy piszesz!"
                     "Ty zacząłeś :P A poza tym pierogi ulepione :P"
Odpisałam ostatni raz i biorąc aparat wyszłam z pokoju.
Gdy wkroczyłam z urządzeniem do pokoju Winiarski przewrócił oczami.
- A ta od razu z aparatem lata.
- Cicho, cicho - machnęłam tylko na niego rękę i zrobiłam z 10 zdjęć. - No stawaj tu Misiek - wskazałam rękę miejsce obok siebie - Adaś cyknij nam zdjęcie - wręczyłam mężczyźnie aparat - No stawaj. Oprawię sobie to zdjęcie w ramkę - zaśmiałam się.
- A to jak w ramkę to mogę się zaprezentować - podszedł do mnie pewnym krokiem unosząc barki wyżej. Stanęliśmy sobie tak, aby nie zasłaniać zbytnio choinki ale również żeby nas było widać. Szwagier zrobił nam kilka zdjęć, abym mogła wybrać najlepsze i wręczył mi z powrotem aparat.
- To jest fajne - wyszczerzył się przyjmujący zaglądając mi przez ramię.
- No masz rację. To sobie oprawię - uśmiechnęłam się do brata. Staliśmy na nim obejmując się w pasie i równocześnie odginając się każde swoją stronę i robiąc głupią minę. Potem pół godziny na sesję ze wszystkim członkami rodzinki. Nawet nie macie pojęcia ile trudów zajęło mi przyciągnięcie babci do salonu i nakazanie jej stanąć przy tym cholernym drzewku. No co za uparciuch!
Gdy byłam już usatysfakcjonowana efektem mogli się rozejść.
- Najpierw mnie zaciągasz a potem nawet nie pokażesz jak wyszłam - fuknęła babcia, a ja się zaśmiałam.
- Ależ proszę babuniu kochania! Obejrzyj sobie - wręczyłam jej aparat. Staruszka była zadowolona więc z uśmiechem wymaszerowała z pomieszczenia.
Wyjęłam jeszcze z kieszeni telefon i zrobiłam zdjęcie choince, a potem wysłałam do Karola. Odpisał po chwili.
                                                "Nasza i tak piękniejsza :)"
                                  "No wiadomo ;) Jak ja ubieram to zawsze piękne :P"

"Czuję się wrednie pominięty i zapomniany :( A pamiętaj, że dzisiaj Wigilia! Święta, trzeba być dobrym człowiekiem!"
                                          "Postaram się. Od teraz. Obiecuję!"

                                                 "Pfff...Już to widzę, pfff"
                                                    "No to zobaczymy :P"

                                             "No zobaczymy, zobaczymy kochanie ;)"
Położyłam aparat na parapecie w salonie po czym poszłam na górę przygotować sobie strój. Zostawiłam tam telefon, a następnie poszłam wziąć prysznic. Umyłam się po czym owijając się ręcznikiem zaczęłam rozczesywać włosy, wysuszyłam je, a następnie lekko podkręciłam. Ubrałam sukienkę (klik) i zrobiłam delikatny makijaż po czym na stopy nasunęłam buty. Wyszłam z łazienki.
- No wreeeeeszcie. Ileż można?! - jęknął Michał wywracając oczami.
- Ty się lepiej nie odzywaj bo powiem Dagmarze ile się szykowałeś na randki z nią - pogroziłam mu palcem z cwanym uśmiechem. No i obietnica poszła się .... Nie! Stop! Miałam być dobrym człowiekiem! Nie będę przeklinać! Obietnica poszła w las! Ewentualnie na spacer.
- Czy ja coś mówię? Boże, nawet mi wolności słowa zabronią we własnym domu - mruknął wchodząc do łazienki.
- Tak formalnie to ten dom jest ... - zaczęłam unosząc palec wskazujący do góry, ale nie dane było mi skończyć.
- Zamknij się już! - krzyknął z pomieszczenia na co się zaśmiałam.
- Michałku nie denerwuj się tak bo cały rok będziesz chodził poddenerwowany. - oparłam się o ścianę - Pamiętasz jak babcia zawsze mawia "Jaka Wigilia, taki cały rok!" - przypomniałam mu.
- Wpędzisz mnie do grobu siostro - odparł. Taa, nie ma to jak gadać ze sobą przez drzwi do łazienki. Tak to tylko Winiarscy robią. Wysłałam jeszcze sms'a Kłosowi, że faktycznie nie potrafię być nawet dzisiaj dobrym człowiekiem dla Michała po czym zeszłam na dół by zobaczyć co się tam dzieje. A tam Asia z dzieciakami nakrywały obrus i dostawiały krzesła do stołu w salonie.


Gdy zabłysła pierwsza gwiazdka pomodliliśmy się, przeczytaliśmy fragment Pisma Świętego i nastąpił czas na życzenia. Poskładałam wszystkim, a na końcu raczył podejść do mnie Winiar
- No to siostra zdrówka, szczęścia z tym Kłosikiem, żebyś była dla mnie milsza ...
- To już nie są życzenia dla mnie tylko dla ciebie - przerwałam mu słysząc ostatnie słowa
- Nie przerywaj! Miałaś być milsza! - i kontynuował - nie wpędź go tam przedwcześnie do grobu tymi swoimi odpowiedziami na każde pytanie, no żebyś odpoczęła przez te święta no i spełnienia marzeń, codziennego uśmiechu.... A! No i dużo dzieci - wyszczerzył się.
- Dziękuję Misiu. Ja ci życzę ... wzajemnie - zaśmiałam się.
- Nie może być wzajemnie - oburzył się.
- Bo? - uniosłam brew.
- Bo ja nie wpędzę Dagi przedwcześnie do grobu.
- Sie zobaczy - mruknęłam cicho pod nosem.
- Słyszałem, a teraz składaj mi tu piękne życzenia! - zarządził.
- Ok, ok, ok. No to mój kochany braciszku, zdróweczka ci życzę, duużo szczęścia, zero kontuzji, samych złotych medali, a zwłaszcza medalu z Rio, uśmiechu, satysfakcji z dzieci i wiesz, ja liczę na bratanice - szepnęłam mu na ucho śmiejąc się cicho.
- Zobaczę co da się zrobić - wyszczerzył się.
- No ja myślę - puściłam mu oczko - i czego jeszcze...No spełnienia marzeń i wszystkiego co najlepsze - wyrwałam mu z ręki resztę opłatka, który mu został i cmoknęłam w policzek
- Teraz ja muszę tobie trochę urwać - jak powiedział tak i zrobił i jego "trochę" to był mój cały czyli połowa. No to się wymieniliśmy.


Wszystkie wigilijne potrawy znikały ze stołu w mgnieniu oka, a na dodatek były bardzo pyszne. Po wieczerzy śpiewaliśmy kolędy, w których przewodziłam ja Michał i babcia. Oliwier i Nikodem raczej coś tam sobie mruczeli pod nosem i od czasu do czasu było ich słychać. Zośka to dopiero dawała popisy wokalne. Czasem nawet wszystkich przekrzykiwała. Ale tylko wtedy jak kolęda jej się podobała. Najsłodszy był Antek, który słysząc jak my kolędujemy zaczął sobie coś pokrzykiwać i śmiać się głośno.
Później nadszedł ulubiony moment chyba wszystkich. Mianowicie prezenty. Adam, który co roku robił za naszego prywatnego Mikołaja poszedł się przebrać do góry i zbierając ze wszystkich pokojów prezenty do swojego worka wrócił do salonu.
- Ho! Ho! Ho! - zaczął wkraczając do pokoju - Czy są jakieś grzeczne dzieci? - zapytał grubym głosem. Młodzi od razu zaczęli skakać ucieszone i dopadły domniemanego Mikołaja.
- Dajcie Mikołajowi usiąść - zaśmiała się Aśka. Gdy mężczyzna usiadł ustawiły się w kolejce do niego i otrzymały podarunki i od razu zaczęły je rozpakowywać, a my przyglądaliśmy się temu z wielkimi uśmiechami na twarzy.
- A to dla naszej kochanej babci - zaśmiał się "przybysz z Laponii" i wręczył staruszce pakunek. Okazał się to być sweter, który zakupiłam dla niej ostatnio w Łodzi z Agnieszką i Karoliną. Od razu mi się spodobał musiałam jej go dać.
- A to dla Leny
Odpakowałam prezent. Co tam widzę? Koszulkę Skry z numerkiem 13. Spojrzałam na Winiara i zaśmiałam się.
- To żebyś pamiętała, że nie tylko twój chłopak tam gra ale również brat i nie obraziłby się jakbyś jemu też czasem pogratulowała - fuknął.
- Od teraz będę pamiętać - uśmiechnęłam się i przytuliłam przyjmującego.


Później poszliśmy na pasterkę. Muszę przyznać, że dekoracja w kościele w tym roku była przepiękna. Zawsze uwielbiałam święta bo było tak uroczyście i przepięknie, ale w tym roku przeszli samych siebie. Do domu wróciliśmy o 1:30. Od razu ruszyłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżku przykrywając się pod sam nos.


Następnego dnia obudziły mnie jakieś głosy i śmiechu z dołu. No co za ludzie! Nie dadzą człowiekowi odpocząć kurde po pasterce, ani się wyspać, tylko budzą cię o takiej diabelskiej godzinie! A dokładniej 13:45... Dobra, nic już nie mówię no... Wstałam więc biorąc ciuchy z walizki (klik) poszłam z nimi do łazienki. Przebrałam się po czym uczesałam i wróciłam jeszcze do pokoju po telefon gdzie od razu pojawiła mi się wczorajsza wiadomość od Karola.
                                 "Hahaha wiedziałem kotek, że nie dasz rady ;)"
Patrzcie jaki pewniak! Nie odpisywałam mu już i poszłam na dół. Weszłam do salonu gdzie siedziała cała rodzinka i jeszcze dodatek Jureccy. Michał z Izą i Markiem, Bartek z Magdą, Julką i Damianem.
- A wy co tu robicie? - zapytałam zdziwiona.
- No piękne powitanie, nie ma co - powiedział Bartek. - Nie cieszysz się? - zrobił smutną minę
- Nie no, jasne że cieszę - wyszczerzyłam się i wszystkich po kolei przytuliłam i usiadłam na kanapie obok Dagmary. Gadaliśmy i śmialiśmy się cały czas.
- A ty chyba znowu pobijasz jakieś rekordy - zaśmiał się Winiar zwracając się do mnie.
- W czym znowu?
- Jak można tyle spać?
- Tak umieją tylko mądrzy ludzie, których mózg w nocy odpoczywa po całodniowym mówieniu mądrych rzeczy Michałku - wyszczerzyłam się, a wszyscy wybuchnęli śmiechem, natomiast Winiarski zmierzył mnie wzrokiem.
- Chyba żartujesz. Przecież ty nie mówisz mądrych rzeczy. - stwierdził poważnym głosem.
- No w sumie, odpoczywa od ciśnięcia ci - wyszczerzyłam się.
W tym momencie do pokoju weszli Adam z Asią.
- Słuchajcie, musimy wam coś ogłosić - powiedział szwagier, a wszystkie oczy zwróciły się na nich.
- Spodziewamy się trzeciego dziecka - oznajmiła Aśka uśmiechając się delikatnie. Eksplozja radości w pokoju. Wszyscy rzucili się im gratulować.
- Będziecie mieli tu jeszcze weselej - zaśmiałam się podchodząc do nich i przytulając siostrę.
- Przynajmniej się nie nudzimy - puściła mi oczko.  Około 19 kuzynostwo zaczęło się zbierać. Zaczęli ubierać kurtki i buty oraz kierować się do wyjścia. Na samym końcu został Michał zasuwający kurtkę.
- A właśnie mam jeszcze coś dla ciebie - ocknął się a ja spojrzałam na niego zdziwiona - Jakbyś miała czas to wpadnij - wręczył mi bilety na Christmas Cup w Katowicach, w których weźmie udział nasz reprezentacja szczypiornistów. Po 6 na każde spotkanie. Spojrzałam na daty.
- Jak dam radę to wpadnę. W niedzielę na pewno się pojawię, we wtorek raczej nie bo chłopaki grają mecz, a poniedziałek się zobaczy.
- No to fajnie. A tak w ogóle to szczęścia ci życzę z Karolem. I tego też dowiedziałem się od twojego brata - fuknął, a ja spuściłam wzrok.
- Ten Michał to jednak plotkarz - stwierdziłam ze śmiechem - Ale następną nowością podzielę się z tobą sama. Przysięgam - uniosłam uroczyście dwa palce do góry.
- Czekam. Ale z twoimi obietnicami to na pewno nie wypali - dźgnął mnie w bok, wystawiłam mu tylko język w odpowiedzi.
- A w ogóle to macie tam wygrać bo nie mam zamiaru się smucić tam gdzie ostatnio płakałam z radości - pogroziłam mu palcem.
- Ależ oczywiście majorze - zasalutował - Dobra lecę. Trzymaj się kuzyneczko - przytulił mnie.
- No ty tam też. Obiecuję, że wpadnę kiedyś do Kielc jak będziemy tam grać, albo po prostu wpadnę na jakiś mecz.
- Mówię cię nie obiecuj, nie obiecuj - pokręcił głową ze śmiechem.
- Idź już sobie bo mnie obrażasz - wytknęłam mu język.
- No to pa, Lenka.
- No cześć - uśmiechnęłam się i wyszłam z nim na ganek i razem z całą rodziną machałam im gdy wyjeżdżali przez bramę. Po chwili wróciliśmy do domu. Dzieci zaciągnęły na górę Michała i Aśkę z Adamem, a ja zostałam w salonie z Dagmarą i oglądałyśmy jakiś kabaret.
- Nie uwierzysz co mi wczoraj ten wariat Michał powiedział - zaczęła upijając łyk kawy.
- No co tam znowu wymyślił? - zapytałam pisząc sms'a do Karola czy chciałoby mu się w niedziele jechać do Katowic, nie napisałam po co.
- Że on by chciał jeszcze córkę - oznajmiła - Nie masz z tym nic wspólnego? - spojrzała na mnie podejrzliwie - Uniosłam wzrok znad telefonu i spojrzałam w prawo mrużąc jedno oko przypominając sobie czy poruszałam taki temat z Miśkiem.
- Z tym nie. Z wieloma innymi rzeczami tak, z tym nie - oświadczyłam.
- Lena! - krzyknęła przez śmiech rzucając we mnie poduszką, ale zdążyłam się uchylić. Podciągnęłam nogi na kanapę siadając po turecku.
- Oj no co? - wyszczerzyłam się - Nie chciałabyś jeszcze takiej małej cudownej księżniczki wśród tych trzech facetów?
- Jasne, że bym chciała, ale to jeszcze nie teraz.
- A czy ja mówię teraz? Ogólnie tak tylko rzuciłam. Pierwszy raz przekazał coś komuś od razu! - zaśmiałyśmy się razem.
- A z czego się tu tak dziewczyny śmieją? - zapytał z uśmiechem Winiar wchodząc do salonu z Antosiem na rękach.
- A tajemnica - wystawiłam mu język.
- Nie wystawiaj języka bo ci krowa nasika - rzucił.
- Nie zaczynaj. Już raz podobną kłótnię przeprowadziłam z Krzysiem. Wystarczy. - zaśmiałam się.
Resztę wieczoru spędziliśmy całą rodziną w salonie. Tak o, na nudzeniu się. Czyli miłe zakończenie dnia.



Święta w telegraficznym skrócie :D Myślałam, że podzieliłam to na dwa rozdziały a tu nie. Nie mam pojęcia jak zmieściłam to w jednym xD
Pozdrawiam ;**

sobota, 24 stycznia 2015

~Rozdział 58~

Wstałam rano i zaczęłam się ogarniać. Miałam czas bo chłopaki mieli dzisiaj tylko po południu trening więc około 14 mam się pojawić na hali. Ubrana (klik) weszłam do kuchni gdzie włączyłam radio. Nucąc sobie piosenkę pod nosem zaczęłam przygotowywać sobie kanapki.  Ogólnie ranek jak ranek.
Około 11 gdy zaczynałam robić pierogi akurat musiał zadzwonić mój telefon. Warknęłam cicho pod nosem i otrzepując ręce poszłam do swojego pokoju gdzie prawdopodobnie go zostawiłam. Wzięłam urządzenie ostrożnie aby go nie upaprać mąką. Dzwonił Dawid. No zabije!
- Cześć co tam ? - zaczął wesoło.
- Mam nadzieję, że masz coś ważnego bo akurat robię pierogi i zaraz wybrudzę przez ciebie cały telefon.
- To może się rozłączę? - zapytał nieśmiało.
- Może lepiej pogadamy na Skypie, albo wpadnij po prostu do mnie jak chcesz poplotkować - zaśmiałam się.
- A bardzo chętnie. I tak nie mam co robić, a przy okazji zjem pieroga - zawtórował mi i się rozłączył.
Telefon odłożyłam na lodówkę i wstawiłam jeszcze wodę, aby się zagotowała. Bo przecież ten Wróblewski uzależniony od kawy od razu ją sobie zażyczy. Zabrałam się z powrotem za lepienie pierogów. Po 20 minutach usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć, a już po chwili blondyn wchodził do środka.
- Poproszę kawę - wyszczerzył się ubiegając moje pytanie czy się czegoś napije.
- Nie pytałam czego sobie życzysz - prychnęłam prowadząc go do kuchni.
- Powinnaś się już przyzwyczaić, że pijam tylko kawę jak do kogoś wpadam - puścił mi oczko siadając przy stole.
- Przyzwyczaiłam - uśmiechnęłam się zalewając dwie kawy i kładąc na stole - No to co tam u ciebie słychać, hmm?
- A nic nowego - zaśmiał się - Nadal singiel, nadal przystojny, nadal zabawny - zaczął wyliczać.
- Czyli faktycznie po staremu - urwałam na chwilę - tylko nie wiem czy ten drugi przykład to w ogóle kiedyś był aktualny - wyszczerzyłam się.
- Tak samo aktualny jak twoja piękność - wytknął mi język.
- Osz ty! - fuknęłam.
- Wiem, umiem cię zablokować - powiedział dumnie.
- Jeden z nielicznych, faktycznie - westchnęłam.
Prowadziliśmy dalej naszą konwersację, a ja skończyłam robić obiad, który aktualnie się gotował. Około 13 drzwi się otworzyły. Poszłam zobaczyć któż to taki.
- O, Aga. Gościa mamy - rzuciłam, a po chwili blondynka witała się już z chłopakiem - Zaraz będzie obiad.
- A co?
- Pierogi - wyszczerzyłam się.
- No to za moment będę.
No i była. Podałam danie i szybko zjadałam, ponieważ zaraz miałam ruszać na trening chłopaków. Ogarnęłam się i zaczęłam ubierać buty oraz kurtkę.
- To ja też będę się już zbierał - klepnął swoje uda Dawid i wstał od stołu - Dziękuję bardzo za ugoszczenie i mam nadzieję, że następnym razem potraktujecie mnie równie miło.
- Następnym razem to ty ugaszczasz nas - rzuciła Agnieszka.
- A jak. - zawtórowałam jej ze śmiechem. Po chwili wychodziliśmy razem z mieszkania - Podrzucić cię?
- Nie trzeba, samochodem jestem. Ale dzięki za troskę.
- O ciebie trzeba się troszczyć bo w wielkim świecie to ty zginiesz - dźgnęłam go w bok.
- Odpowiedziałbym ci coś, ale nie będę chamski - wystawił mi język.
- Ciekawe od kiedy - zaśmiałam się - No to do zobaczenia - rzuciłam i na pożegnanie cmoknęłam go w policzek i wsiadłam do swojego samochodu. Po kilkunastu minutach byłam już na hali, w której rozgrzewali się już siatkarze. Przywitałam się z Kłosem pocałunkiem. Dla reszty wystarczyło zbiorowe "siema". Skakali, atakowali, serwowali, przyjmowali przez dwie godziny po czym skończyli.
Michał przysiadł się do mnie gdzie składałam sprzęt.
- To za jakąś godzinę będziesz miała w mieszkaniu wesoło - zaśmiał się pociągając z butelki wielki łyk napoju.
- Na to wygląda. - pokiwałam głową.
- W ogóle dzięki siostra - przytulił mnie.  Normalnie to bym go od razu od siebie odsunęła i powiedziała, że jest spocony i ma mnie nie dotykać, ale tym razem mi się wydawało, że to takie mega szczere. Aż za szczere jak na Michała.
- A coś ty taki... dziwny? - zapytałam gdy się odsunął lekko.
- Bo jak siedziałem przy tobie w szpitalu z Kłosem to zdałem sobie sprawę, że serio mogłaś zginąć - powiedział cicho.
- Oj Misiek - przytuliłam go mocno - Silna dziewczyna jestem - zapewniłam go. - Zresztą to już dawno było - zauważyłam.
- Wiem -przytaknął - i jeszcze raz dzięki, że z nimi zostaniesz - po czym uśmiechnął się żegnając jeszcze ruszył pozbierać swoje rzeczy. Wtedy poczułam jak ktoś się do mnie od tyłu przytula.
- Ale tutaj słodkości i przytulasy beze mnie - powiedział z uśmiechem Karol.
- Bo zdałam sobie sprawę, że mam najlepszego brata i chłopaka na świecie - uśmiechnęłam się delikatnie. Odwzajemnił mój gest i przytulił mnie mocno - Wpadnij dzisiaj do mnie. Pobawimy się trochę - rzuciłam na odchodnym całując go, a jemu aż oczy się zaświeciły.
Po drodze wstąpiłam jeszcze na trochę większe zakupy żebym miała czym nakarmić tych moich lokatorów. Po niecałej godzinie byłam już w mieszkaniu. Agnieszki nie było i nie spodziewałam się jej do jutra. Powkładałam wszystkie produkty spożywcze na odpowiednie miejsca i robiąc sobie na szybko sałatkę słuchałam radia. Skonsumowałam posiłek i o 18 usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam więc otworzyć. W drzwiach stała Dagmara z chłopakami.
- Cześć - uśmiechnęłam się szeroko - Wchodźcie - zaprosiłam ich gestem ręki.
- Elena przepraszam, że ci ich tak zwalam na głowę - powiedziała przepraszająco wchodząc za mną do kuchni.
- Daga, żadnego przepraszania! - uniosłam rękę do góry śmiejąc się - Należy wam się z Michałem chwila dla siebie, a ja z chłopakami zawsze chętnie zostanę - powiedziałam czochrając włosy Oliwiera, który przytulił mnie na powitanie.
- I tak mi głupio. Przecież ty też masz swoje życie, jakieś plany. Może miałaś gdzieś wyjść, a tu ci Winiarscy przywożą dzieci - westchnęła - ten Misiek to ma pomysły - wywróciła oczami.
- Oliwier włącz sobie grę. W salonie pod telewizorem leży ta co ostatnio ją kupiliśmy.
- Wziąłem też swoją to pogramy - powiedział z uśmiechem i wyciągnął z plecaka pudełko z grą i poszedł do salonu.
- Dagmarko, Michał miał bardzo dobry pomysł żeby mi ich podrzucić - puściłam jej oczko - O chłopców się nie martw. Ściąg małemu kurtkę. Ubierz zajebistą kieckę, idźcie z Miśkiem na miasto i bawcie się dobrze. Dla mnie to serio tylko i wyłącznie przyjemność, że z nimi zostanę, a wy też zasługujecie na chwilę dla siebie - puściłam jej oczko biorąc od niej Antosia.
- Może masz rację - powiedziała po chwili.
- No ba! Jasne, że mam - uśmiechnęłam się - No, to leć już. O nic się nie martw. Oliwiera dostarczę jutro do szkoły, po Antka wpadnij kiedy chcesz.
- Kocham cię normalnie Lenka i nie wiem jak ci się odwdzięczę -przytuliła mnie lekko.
- Butelka wina wystarczy - wyszczerzyłam się na co ona pokręciła głową ze śmiechem. stwierdziła, że cały Michał i po jeszcze kilku minutach udzielania i wskazówek na temat Antka wyszła. Zamknęłam za nią drzwi i poszłam do salonu.
- Oli chcesz kakao? - zapytałam stając w drzwiach.
- Mhm - odparł tylko nie odrywając wzroku od telewizora. Wróciłam więc z  blondynkiem na rękach i zaczęłam wyciągać z szafki dwa kubki. Chłopiec cały czas wyciągał rączki i po wszystkie rzeczy w kuchni i wydawał różne dźwięki, nieco zbliżone do słów. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Antek podobno już siedzi ale bałam się go posadzić w kuchni przy stole bo narożnik nie miał żadnych podparć z boku, poza tym bałam się cholernie, że mi się do przodu pochyli i spadnie.
Po gotowe kakao zawołałam Oliwiera, który był tak uczynny, że zaniósł również moje, a ja wraz z bratankiem poszliśmy do korytarza, w którym w torbie były wszystkie jego zabawki. W salonie na podłodze rozłożyłam koc, a na nim posadziłam chłopca. Zaczął wykrzykiwać coś po swojemu z radości, że wreszcie może się znów pobawić swoimi zabawkami.
- Ciociu zagrasz ze mną? - jęknął Oliwier.
- No to dawaj ten joystick - wyciągnęłam rękę po przedmiot. Usiadłam sobie za Antonim i zaczęłam grę z jego starszym bratem. Po pół godzinie usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam więc otworzyć kładąc pada na podłodze. Przekręciłam klucz i nacisnęłam klamkę. Ujrzałam bukiet czerwonych róż, a za nim Karola.
- Witam kochanie - uśmiechnął się szeroko.
- Cześć - zaprosiłam go do środka po czym gdy zamknęłam drzwi pocałowałam, natomiast on pogłębił pocałunek i zaczął całować moją szyję.
- E,e,e - odepchnęła go lekko. Zdziwił się. - Zapraszam do salonu - pociągnęłam go za rękę uśmiechając się - Będziemy się dzisiaj bawić - oznajmiłam ze śmiechem stając z nim w progu. Jego mina? Bezcenna.
- O wujek! Świetnie! - wykrzyknął Oliwier - Siadaj tutaj i pogramy razem go ciocia zajmuje się Antkiem.
- Chcesz się czegoś napić? - zapytałam siatkarza uśmiechając się głupkowato.
- Kakałko - odparł z lekkim uśmiechem się siadając na kanapie obok blondyna. Wyszłam więc po napój dla Kłosa, wkładając od razu kwiaty do wazonu, który postawiłam w swoim pokoju. Gdy wróciłam z kubkiem napoju dla siatkarza stanęłam na chwilę w progu pokoju. Antoś bardzo ciekawsko mu się przyglądał przekrzywiając głowę to na lewo to na prawo po czym podraczkował do niego i pociągnął za nogawkę spodni. Wybuchnęłam śmiechem gdy środkowy spojrzał zdziwiony w dół po czym się uśmiechnął i wziął go na swoje kolana. Weszłam do środka po czym postawiłam kubek na ławie i usiadłam na kanapie obok środkowego. Przez dłuższy czas przypatrywała się poczynaniom chłopaków grających w wyścigi.
- Wujek, aleś ty cienki - jęknął Oliwier na co ja wybuchnęłam śmiechem. Takim głośnym, że Antek też zaczął się śmiać, a siatkarz zrobił minę obrażonego dziecka.
- No wiesz co Karolku. Żeby tak przegrywać z dzieckiem - powiedziałam z politowaniem.
- No bo ja nie mam takiej gry w domu, pierwszy raz w to gram - wymigiwał się. Spojrzeliśmy na siebie z Oliwierem z kpiącą miną.
- Taaaa, jasneeee - powiedzieliśmy równo.
- No to ty zagraj - wręczył mi urządzenie z wyzywającą miną i poprawił sobie małego na kolanach.
- Okej - wzruszyłam ramionami  i zaczęliśmy z Winiarskim granie. Pomijając, że blondyn dawał mi maciupeńkie fory to wygrałam przez swoje umiejętności, których Kłos ewidentnie nie posiadał - No i co? - powiedziałam z wyższością gdy wygrałam.
- Czysty fart - mruknął niezadowolony na co pocałowałam go w policzek.
Około 20:00 przygotowaliśmy sobie kolację. Chłopakom za dużo do szczęścia nie było potrzebne i zrobili sobie po jednej kanapce oraz herbacie i zjedli w salonie. Wzięłam Antoniego na ręce i podążyłam z nim do kuchni, aby go nakarmić. Przygotowałam mu butelkę z mlekiem i usiadłam z nim przy stole. Okazało się, że chłopiec jest tak samodzielny, że sam trzymał sobie butelkę i ze smakiem zjadł. Jakieś pół godziny później usnął mi na rękach. Poszłam więc położyć go do swojego pokoju na łóżko po czym wróciłam do salonu, aby pozbierać kubki ze stołu. Zaniosłam je do kuchni i stanęłam przy oknie. Lubiłam patrzeć na panoramę Bełchatowa z tego okna. To był mój ulubiony widok. Opieka nad takim małym dzieckiem to faktycznie wielka odpowiedzialność.
Poczułam jak jakieś ręce oplatają mnie w tali. Oparłam się więc o tors środkowego i przymknęłam oczy.
- A z ciebie oszustka - fuknął.
- Ze mnie? Ja powiedziałam tylko, że się pobawimy, a co ty zrozumiałeś to już nie moja wina - zaśmiałam się - Ale kwiatki śliczne. - pochwaliłam.
- Dokąd będziesz się bawić w nianię? - wymruczał mi do ucha.
- Do jutra - odparłam odwracając się do niego przodem. Moja odpowiedź spotkała się z jego jękiem na co zaśmiałam się pod nosem.
- Co za dużo to nie zdrowo - dźgnęłam go palcem w brzuch, na co się skrzywił.
- Ciociu! - usłyszeliśmy z pokoju krzyk Oliwera. Szybko uwolniłam się z rąk chłopaka i poszłam do salonu.
- Oli, nie krzycz bo obudzisz Antka - skarciłam go. - O co chodzi? - zasiadłam obok niego na kanapie.
- No bo ja już nie wyrabiam. Cały czas słyszę zza okna jakieś miauczenie - jęknął.
- Jakie miauczenie? - zdziwiłam się.
- No kota - wyjaśnił. Wstałam z kanapy i otworzyłam okno.
- Co ty robisz? Zimno jest i wieje - powiedział Karol podchodząc do mnie. - Jeszcze wypadniesz jak się zaczniesz tak wychylać. - stwierdził przytrzymując mnie w pasie.
- Nie spadnę. Chcę coś zobaczyć. - wychyliłam się przez okno i chwilę nasłuchiwałam - Żadnego kota nie słyszę. - powiedziałam zamykając okno.
- Na pewno słyszałem - upierał się młody.
- No to może ktoś już go wziął. A teraz wyłączaj już tą grę i zmykaj się umyć i do spania - pogoniłam małego, a my usiedliśmy na kanapie.
- Mam nadzieję, że mnie dzisiaj przygarniesz - środkowy położył  głowę na moim ramieniu.
- Ja już dwójkę lokatorów mam. Starczy. - wystawiłam mu język.
- No ale wylałem sok na łóżko u siebie w sypialni - wygiął usta w podkówkę na co tylko się zaśmiałam i oparłam głowę na oparciu kanapy.
- Mówiłam, że trzeba uważać.
- Oj cicho - mruknął.
- Nie mam cię gdzie przenocować - wyszczerzyłam się - Ze mną dzisiaj śpi Antek. Niestety. - wydęłam dolną wargę.
- No to w pokoju Agnieszki - poruszył brwiami. - Ona raczej na noc się nie zjawi.
- Dobrze kombinujesz - wyszczerzyłam się - Możemy się tam położyć.
- Tylko położyć? - zaczął całować moją szyję.
- Karol weź się uspokój no, kurde! - skarciłam go ze śmiechem - Tak. Tylko położyć. - podkreśliłam. Zamilkł na chwilę.
- I nie zmienisz zdania? - zapytał z nadzieją.
- No co za niewyżyte - parsknęłam śmiechem - Nie, nie zmienię - rzuciłam, wtedy do pokoju wszedł Oliwier.
- Dobranoc, ciociu - powiedział przytulając mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Dobranoc Oli - odpowiedziałam, a chłopiec pożegnał się również z siatkarzem i wyszedł do swojego pokoju. Ja poszłam wziąć prysznic, a gdy wychodziłam z łazienki zerknęłam jeszcze do pokoju Olka. Spał już więc przykryłam go szczelnie kołdrą po czym uchyliłam lekko drzwi do mojego pokoju, aby sprawdzić co z jego młodszym bratem. Także spał słodko więc zamknęłam drzwi i podążyłam do pokoju, w którym dzisiaj miałam przenocować razem ze środkowym. Położyłam się obok niego i wtuliłam w jego tors.
- Dobranoc kochanie - pocałował mnie we włosy.
- Dobranoc - uśmiechnęłam się delikatnie.


Następnego dnia obudził mnie płacz Antka. Szybko więc podążyłam do pokoju, w którym przebywał i wzięłam na ręce chłopca.
- Cześć malutki - zaczęłam go kołysać i spojrzałam na zegar. 6:50. Widać, że Winiarscy mają szybką pobudkę z rana. - Pójdziemy coś zjeść nie? - uśmiechnęłam się. Cały czas mówiąc do niego wyszliśmy z pokoju - Ale najpierw musimy obudzić jeszcze chłopaków - Winiarski przestał już płakać i zaczął się uśmiechać. Wkroczyliśmy więc do pokoju gdzie spał Oliwier  odsunęłam rolety. - Oli, wstawaj - potrząsnęłam lekko jego ramię.
- Mhm - mruknął tylko - Zaraz, momencik.
- Za 5 minut wracam z moją koleżanką zimną wodą i jak nie wstaniesz to inaczej pogadamy. - od razu się poderwał.
- Już wstałem. Widzisz? - przetarł oczy.
- Jeszcze mnie wzrok nie myli - puściłam mu oczko. Następnie zabrałam się za robienie śniadania dla najmłodszego w naszym towarzystwie. Nakarmiłam go, a po chwili do kuchni wszedł środkowy.
- Cześć. Jak się spało? - zapytał całując mnie przelotnie w policzek na "dzień dobry".
- Dobrze - odpowiedziałam uśmiechając się.
Po śniadaniu środkowy wracał do swojego mieszkania więc był tak miły i obiecał, że podrzuci Oliwiera do szkoły. Zaczęli się więc w korytarzu ubierać.
- Ciociu, a ty po mnie potem przyjdziesz czy mama? - zapytał chłopiec zasuwając kurtkę
- Nie wiem, Oli. Mama nic mi nie powiedziała. Kto będzie to cię weźmie - zaśmiałam się.
Chłopcy wyszli więc wraz z Antkiem rozłożyliśmy sobie zabawki na podłodze w salonie, ja włączyłam telewizor i zaczęliśmy budować dom (żadnych mi tu skarg, że to jak dom nie wyglądało! Tak mieliśmy w planie. Nie umiecie docenić sztuki. Pff.)
Około 11 ktoś zadzwonił do drzwi. Poszłam więc otworzyć, a moim oczom ukazała się Dagmara.
- No cześć. Wchodź. - zaprosiłam ją do środka. Ona zdjęła kurtkę i buty - Mały jest w salonie. Napijesz się czegoś? - zapytałam.
- Kawę poproszę - odparła uśmiechając się.
- Się robi - zasalutowałam i 10 minut później siedziałyśmy w kuchni rozmawiając, a ja w międzyczasie robiłam obiad. Coś w końcu trzeba jeść nie?
- Nie dał ci w kość?  - zapytała śmiejąc się sadzając sobie syna na kolanach.
- Coś ty. Aniołek. - uśmiechnęłam się - Ale pobudki fajne urządza.
- No tak, rano szybko się budzi, a potem po południu śpi 2 godziny. Przynajmniej mam pewność, że Oliwier do szkoły się nie spóźni gdybym ja zaspała - zaśmiałyśmy się.
- Ale mówię ci, wspaniałe masz te dzieci - posłałam jej uśmiech mieszając zupę.
- Też tak uważam - uniosła delikatnie kącik ust, a Antek się zaśmiał jakby wiedział, że o nim między innymi rozmawiamy.
Daga posiedziała do 13 bo musiała wtedy odebrać Oliwiera ze szkoły. Po południu zaczęłam zbierać się na trening chłopaków, a potem gdy wróciłam zastałam w mieszkaniu Agnieszkę.
- No i co? - zapytałam przejęta zdejmując kurtkę w kuchni. Blondynka siedziała przy stole.
- Boże, ale ja jestem idiotką - zaśmiała się ukrywając twarz w dłoniach. Usiadłam obok niej.- Słuchaj, ta dziewczyna to jego siostra była. - powiedziała na co ja przywaliłam sobie facepalma.
- Faktycznie idiotka - westchnęłam - Ej, a tak w ogóle to czemu ani razu tutaj do  nas nie zawitał jak się niby rozstaliście? - zapytałam.
- Wieeeesz. Powiedziałam mu, że jestem chora i lepiej żeby nie przychodził bo nie chcę żeby się zaraził.
- Oj Aga. - westchnęłam kręcąc głową po czym wstałam i wyjęłam z barku nalewkę oraz dwa kieliszki. Witczak spojrzała na mnie zdziwiona - No co? Trzeba uczcić nie? - poruszyłam brwiami. - Teraz już możemy się napić.
Po pół godzinie do drzwi zadzwonił dzwonek. Poszłam otworzyć. Moim oczom ukazała się Karolina. Przywitałyśmy się i zaprosiłam ją do kuchni.
- O, a co tutaj się dzieje? - zapytała śmiejąc się.
- Świętujemy pogodzenie się gołąbków. A może raczej wron? - zaśmiałam się i podeszłam wyciągając jeszcze jeden kieliszek dla Olszewskiej.
- Ja podziękuję. Jestem samochodem.
- Spoko loko. Sokiem pomarańczowym wzniesiesz toast - wyszczerzyłam się i nalałam jej.
Resztę wieczoru spędziłam w towarzystwie dziewczyn plotkując.




sobota, 17 stycznia 2015

~Rozdział 57~

Gdy następnego dnia udało mi się już powrócić z rannego treningu zastałam w mieszkaniu Agnieszkę. Nie zdążyłam porozmawiać niestety z Wroną więc będę musiała ingerować tylko przez osobę Witczak. Może tak będzie nawet lepiej.
- A ty co tak wcześnie? - zaglądnęłam do salonu, w którym przebywała blondynka rozsuwając w międzyczasie kurtkę.
- Źle się czułam. Udało mi się wrócić - wzruszyła ramionami. Westchnęłam. Zdjęłam kurtkę i trzymając ją na przedramieniu usiadłam obok dziewczyny.
- Aguś... Gadałaś z nim w ogóle? - spojrzałam na nią.
- A mamy o czym gadać? - prychnęła.
- No raczej - uniosłam brew.
- On już sam wybrał. Niepotrzebna nam rozmowa. - Ale ona mnie czasem denerwuje. Przymknęłam oczy i odetchnęłam.
- Agnieszka. Masz z nim pogadać jeszcze dzisiaj. Albo po prostu ja to zrobię i wszystko się wyjaśni - zagroziłam jej.
- No i niby co mu powiesz? - zapytała głupio. No na prawdę denerwująca kobieta.
- No kurwa, Aga. - wstałam poddenerwowana - Pogadaj z nim. Zawalcz kurde.
- Elena. Zrozum. To koniec.
- Koniec? - parsknęłam śmiechem - Ty jesteś kurde Witczak śmieszna. Jaki niby koniec? Tak sobie o, nagle przytulił inną laskę to ja tak po prostu bez słowa swoją decyzją zakończę nasz związek?!
- Decyzję podjął on. - odpowiedziała bez emocji.
- Ale ty mnie wkurwiasz. - warknęłam - Zachowaj się jak dorosły człowiek i pogadaj z nim! - nakłaniałam ją dalej.
- Co ci tak na tym zależy? - prychnęła.
- Bo jesteś moją przyjaciółką i chcę dla ciebie jak najlepiej - zironizowałam.
- Daruj sobie. Mówię ci, że nie chce z nim gadać bo to idiota? Nie namawiaj mnie.
Ona to faktycznie bywa irytująca. Narzuciłam kurtkę na ramiona i podążyłam do drzwi. Wyszłam trzaskając nimi. Mam nadzieję, że sobie coś przemyśli. Wcisnęłam ręce w kieszenie i ruszyłam bełchatowskimi uliczkami. Właściwie nawet nie wiedziałam gdzie chcę iść. Ale narodziła się we mnie myśl żeby wpaść w odwiedziny do Karoliny. Nie chciałam iść do Karola bo od razu by wypytywał co się stało jakby mnie zobaczył poddenerwowaną. Nie ma co sprawy nagłaśniać.
Obrałam więc właściwy kierunek i po kilkunastu minutach stałam już pod drzwiami mieszkania Adamskich. Zdzwoniłam dzwonkiem i czekałam aż ktoś mi otworzy. Po chwili tak się stało, a do środka wpuścił mnie Wiktor. Przywitałam się z nim, zdjęłam kurtkę, a on pokierował mnie do sypialni gdzie przebywała moja przyjaciółka. Weszłam tam.
- No cześć - uśmiechnęłam się do blondynki właśnie prasującej ubrania.
- O, hej - posłała mi uśmiech. - Co cię tu do mnie sprowadza?
- A to już nie można tak o, wpaść?
- Jasne, że można. Zaraz kończę i pójdziemy może do kuchni. Kawy się napijemy.
- Jasne. - przytaknęłam. - A gdzie to mój chrześniak hmm?
- A śpi w swoim pokoju. Chwila spokoju - zaśmiała się, a ja razem z nią.
Podczas czynności wykonywanej przez dziewczynę prowadziłyśmy luźną konwersację. Po kilku minutach przeniosłyśmy się do kuchni. Zasiadłam przy stole, a dziewczyna zaczęła krzątać się po kuchni, aby po kilku minutach stał przede mną kubek parującej kawy.
- No to opowiadaj. Jak tam sobie żyjecie? - zapytała mieszając napój. Westchnęłam. - Coś nie tak?
- Tak jakby. Agnieszka nie chce pogadać z Andrzejem bo widziała go jak na meczu przytula jakąś inną dziewczynę i teraz jest po prostu maskara. Nie mogę jej nakłonić żeby to jakoś rozmową ogarnęli. Przecież nie nakryła go jak z nią spał czy się całował tylko jak ją przytulał. Ludzie boscy, przecież to nie przestępstwo! - naświetliłam jej sprawę.
- No i tu się zaczyna problem - westchnęła blondynka - Jak ty zaczniesz ją nakłaniać, a wiadomo, że i ty i ona jesteście bardzo uparte. Ona nawet czasem bardziej to może się podziać.
- Myślisz, że powinnam się wtrącać? - zapytałam z niepewną miną.
- Lepiej będzie jak będziesz się wtrącać, ale w ten sposób, że nie dasz jej życia póki nie pójdzie do Wrony i z nim po ludzku nie pogada. Lub zaatakuj z innej strony. Jego namów żeby z nią pogadał. No właśnie, a on się w ogóle do niej nie odzywa? - zmarszczyła czoło. Zamyśliłam się.
- Faktycznie. Od tamtego czasu go u nas nie było... Ona nie wychodziła nigdzie. Tylko do przedszkola.... jakie to są dzieci. - westchnęłam. - Serio muszę coś z tym zrobić bo oni byli taką piękną parą.
- Ej no właśnie! - wykrzyknęła podekscytowana - Bo to ty wczoraj z wizytą do Warszawy zawitałaś - zaśmiała się - Jak było?
- Denerwowałam się na początku, ale już z każdą chwilą po przekroczeniu progu domu było coraz lepiej. - uśmiechnęłam się.
- Zawsze tak jest ja jak jechałam do rodziców Wiktora to też miałam stracha.
- Taa, pamiętam to - przywołałam w pamięci obraz przerażonej blondynki gdy się z niej nabijałam.
- Było przesłuchanie? - zaśmiała się znowu.
- Takiego klasycznego to akurat nie - zawtórowałam jej - Właściwie normalna rozmowa.
Pogadałyśmy jeszcze chyba jakąś godzinę po czym wypadało by się pokazać jeszcze w mieszkaniu. Ubrałam więc kurtkę i opuściłam mieszkanie przyjaciół. Po 20 minutach wchodziłam do swojej klatki. Na schodach spotkałam swojego kochanego braciszka.
- O, Lenuśka - ucieszył się.
- No cześć.
- A gdzie to się podziewa? - zmrużył oczy.
- U Karoliny byłam. A ty co chcesz? - uczyniłam to samo co on przed chwilą.
- Skąd podejrzenie, że ja coś chce? - przybrał minę niewiniątka.
- Bo tak o, bez powodu to ty się tu raczej nie pojawiasz - stwierdziłam podejrzliwie.
- No w sumie masz racje. - przyznał z uśmieszkiem - No ale do rzeczy. - klasnął w dłonie - Czy mógłbym ci tu jutro wieczorem podrzucić chłopaków? - zrobił błagalną minę.
- Jasne, nie ma problemu - uśmiechnęłam się szeroko.
- A na noc też? - złożył ręce jak do modlitwy, a ja parsknęłam śmiechem.
- Jak mnie Daga wyposaży we wszystkie rzeczy dla chłopaków to też - uśmiechnęłam się
- Dziękuję ci siostra - przytulił mnie mocno i okręcił wokół własnej osi. O mało nie spadliśmy ze schodów przez tego kretyna.
- A co to za okazja, że tak zapytam?
- Właściwie to żadna. Tak po prostu mało czasu ostatnio z Dagmarą spędzamy. Ciągle mecze, a jak nie mecze to treningi, dzieci. Nie ma czasu pobyć samym. - wyjaśnił - No także, dzięki, że się zgodziłaś. Do jutra. - cmoknął mnie jeszcze w policzek.
- No pa pa. - uśmiechnęłam się i podążyłam do mieszkania. Weszłam i zamknęłam za sobą drzwi. W kuchni zrobiłam sobie kolację, czyli zwykłe kanapki bo nic innego mi się nie chciało zresztą nie pozwalał na to stan naszej lodówki, w której niewiele się znajdowało. Z kubkiem herbaty i talerzem kanapek poszłam do swojego pokoju gdzie odłożyłam to na stolik przy łóżku. Na kolana wzięłam laptopa i postanowiłam zająć się zdjęciami z dzisiejszego treningu. Zajadałam więc kolację i pracowałam. W pewnym momencie miałam połączenie na Skype. Był to Krzysiu.
- Igła, nie teraz pracuję. Zadzwonię później - rzuciłam na początku.
- Tak witasz swojego najlepszego kurde przyjaciela? - fuknął.
- Wybacz Krzysiu ale za jakieś pół godziny pogadamy. Przysięgam - Ignaczak dał się udobruchać więc znowu zajęłam się zdjęciami, które po 20 minutach znajdowały się już na stronie Skry. Zgodnie z obietnica zadzwoniłam do libero.
- No proszę. 25 minut 34 sekundy. Brawo Lenka. Wyrobiłaś się - uśmiechnął się szeroko
- Przewidywałeś inną możliwość? - uniosłam brew.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo - wystawił mi język - Aleśmy się dawno nie widzieli, nie sądzisz?
- 8 dni temu się widzieliśmy. 8 dni temu Krzysiu - przypomniałam mu.
- No ale to tylko tak na chwilę. Nawet nie wiesz jak mi się dziwnie zrobiło jak wróciłem do Rzeszowa. Dzieciaki, Iwona, Resovia, a brak takiej wredoty co to wkurza na każdym kroku i się za tobą stęskniłem - wygiął usta w podkówkę.
- Oooo jak słodziutkooo - ucieszyłam się - I kto by pomyślał, że taki Ignaczak będzie tęsknił za taką Winiarską - pokręciłam głową ze śmiechem.
- Sam bym nie pomyślał jakbym nie przeżył - wyszczerzył się.
- A w ogóle to co tam u ciebie słychować? - zaciekawiłam się.
- Właściwie to nic nowego. Stara bida jak to mówią - zaśmialiśmy się. To był nasz ulubiony tekst z dzieciństwa. Mój wujek często tak mówił jak się go pytało co u niego. Zawsze była "stara bida".
- Iwona też mówiła, że się dawno nie widziałyście i kompletnie nie wie co się u ciebie dzieje.
- Faktycznie. Kiedy to się ostatnio widziałyśmy żeby tak sobie dłużej pogadać ? - zmarszczyłam czoło - Widzisz, nawet nie pamiętam - westchnęłam.
- Dzieciaki też mówią, że prawie zapomniały jak ciotka wygląda - parsknął śmiechem.
- A to wstręciuchy. Jak mogą? Przecież mnie się nie da zapomnieć - oburzyłam się po czym zaśmialiśmy się razem.
Gadaliśmy jeszcze jakieś pół godziny po czym Krzysiu musiał już kończyć. Wyłączyłam więc komputer i zamknęłam klapę. Spojrzałam na zegarek była 21:50. Wstałam z łóżka i biorąc talerz i kubek wyszłam z pokoju. W kuchni siedziała Agnieszka.
- Przepraszam - powiedziała tylko.
- Pogadasz?
- Tak. Jutro. - potwierdziła. - Po popołudniowym treningu.
- Czyli jednak cię nakłoniłam? - uśmiechnęłam się lekko.
- Siła przekonywania, sposób i te sprawy - zaśmiała się.
- No to się cieszę.  - rzuciłam na koniec z uśmiechem przytulając dziewczynę - Na pewno wszystko sobie wyjaśnicie - puściłam jej oczko.
- No nie wiem - westchnęła.
- Eeeej. Uśmiech poproszę - wyszczerzyłam się i uniosłam palcami kąciki jej ust do góry po czym obie się zaśmiałyśmy. - No i o to chodziło. Dobranoc.
- Dobranoc - odparłam.
Poszłam do łazienki, aby wziąć prysznic, przebrać się w piżamę i z tym wspaniałym uczuciem, że Aga z Andrzejem sobie to wyjaśnią, położyłam
się spać.



czwartek, 15 stycznia 2015

~Rozdział 56~

W ciągu tygodnia jeszcze chyba dwa razy spotkałyśmy się z Dawidem. Raz nawet dołączył do nas Łukasz powracający z Łodzi no i oczywiście Karolina. Karol zrobił mi raz wyrzut, że zamiast posiedzieć z nim poszłam z przyjaciółmi. No absurd! Jednak szybko się pogodziliśmy i nie było problemów.
Następny mecz w PlusLidze miał się odbyć dzisiaj w Bełchatowie z Będzinem. O 17:30 pojawiłam się na hali. Zawodnicy wychodzili właśnie na rozgrzewkę. Ustawiłam się w dobrym miejscu za bandami i rozłożyłam swój sprzęt po czym zaczęłam rozglądać się za Karoliną. Miała dzisiaj wpaść razem z Wiktorem i Ksawerym. Niestety ich nie wypatrzyłam. Porobiłam kilka zdjęć chłopakom i czekałam już tylko na rozpoczęcie meczu. Gdy siatkarze wyszli na prezentacje w żółtych czapkach Mikołaja mój aparat jak szalony zaczął cykać zdjęcia. No przesłodko wyglądali. Takie słodziaki. Rozkoszne te dzieciaczki. A co wy myśleliście, że ja o Skrzatach mówię? Haha, dobre sobie. Nie no żartuje wszyscy wyglądali fajnie.
Już w pierwszym secie Bełchatowianie musieli się trochę namęczyć z gośćmi wygrywając dopiero na przewagi 26:24. W następnej partii nie wyglądało to dobrze, gospodarze przegrali 18:25. Miałam nadzieję, że w kolejnej odsłonie się podniosą ale ja to mawiają nadzieja matką głupich, ten set także spisany na straty; 20:25. Przed czwartą partią zaczęłam się modlić, aby doprowadzili do tei-breaka i wygrali spotkanie. Moje modlitwy niestety wysłuchane nie zostały bo Skrzaty 4 seta oddały gościom przegrywając mecz 1:3. Westchnęłam i zaczęłam składać sprzęt. No to seria niepokonanej drużyny przerwana. Zarzuciłam torbę ze sprzętem na ramię i już miałam wchodzić na boisko ale usłyszałam jak ktoś mnie woła. Odwróciłam się i zobaczyłam Karolę oraz idących obok niej chłopaków. No proszę Ksawery już po woli sobie chodzi. I nic się nie pochwalił?! Nie będzie czekolady!
Podeszli do mnie i się przywitaliśmy.
- Nic mi nie mówiłaś, że młody już sobie chodzi - fuknęłam oburzona.
- Bo to od niedawna - wyszczerzyła się.
- Chcieliśmy ci zaprezentować twojego chrześniaka jak już będzie porządnie chodził - puścił mi oczko Wiktor.
- No chyba, że tak - zaśmiałam się.
- My lecimy bo zaraz mamy jechać do Wałbrzycha. Mama się ciska, że wnuka pół roku nie widziała - wywróciła teatralnie oczami Olszewska.
- Jak nie widziała to nie widziała. Matka zawsze ma racje - rzuciłam szczerząc się
- Może - uśmiechnęła się. Pożegnałam się z przyjaciółmi i rozejrzałam się za Kłosem. Rozciągał się jeszcze więc podeszłam i usiadłam na parkiecie obok niego.
- Zjebaliśmy po całości - rzucił.
- Nie przejmuj się. Przecież jeszcze nie raz wygracie.
- No ale że z beniaminkiem?! - mruknął.
- Zdarza się. - wzruszyłam ramionami - Następnym razem będzie lepiej - uśmiechnęłam się nieśmiało i wstałam podając mu rękę, aby uczynił to co ja. Z westchnieniem wstał.
- Pamiętaj, że jutro jedziemy do Warszawy - przypomniał łapiąc mnie za rękę - Dostałem niemały opieprz, że się dawno w domu nie pojawiłem - uśmiechnął się.
- A co jak mnie nie polubią? - jęknęłam.
- Polubią. Nie martw się  - objął mnie ramieniem.
- O której po mnie jutro wpadniesz? - zapytałam gdy stanęliśmy przed drzwiami do szatni chłopaków.
- O 10. Wyrobisz się? - zaśmiał się.
- Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne - prychnęłam odwracając głowę.
- No nic się nie bój. Polubią cię - powiedział chwytając mój podbródek, tym samym zmuszając, abym spojrzała w jego oczy. - Kocham cię. Pamiętaj - powiedział i pocałował mnie w czoło po czym pożegnaliśmy się, a siatkarz ruszył do szatni, ja natomiast udałam się w stronę wyjścia z hali. Gdy wsiadłam do samochodu była 20:40. Odpaliłam silnik i ruszyłam w stronę mieszkania.
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Było ciemno, cicho i pusto. No tak. Związek Agnieszki i Wronki kwitnie więc nic dziwnego. Zapaliłam światło w korytarzu i zdjęłam buty oraz kurtkę. Sprzęt zaniosłam od razu do swojego pokoju po czym ruszyłam do kuchni. Włączyłam sobie radio bo nienawidziłam siedzieć w ciszy. Ciągle coś mi musiało grać za uchem. Wyjęłam z lodówki mleko i podgrzałam je w mikrofalówce. Później przyrządziłam sobie kakałko. Z napojem i kanapkami poszłam do salonu gdzie włączyłam sobie telewizor. Oglądając jakąś komedię zjadłam posiłek. Około 21 wróciła Agnieszka. Co dziwne była zapłakana.
- Co się stało? - zapytałam przejęta wkraczając do korytarza gdzie blondynka ściągała płaszcz.
Nic mi nie odpowiedziała tylko weszła do kuchni gdzie z barku wyjęła nalewkę.
- Aga co się stało? - zapytałam ponownie. Ponownie brak odpowiedzi.
- Chcesz też? - zapytała unosząc lekko do góry butelkę trzymaną w prawej ręce.
- Nie, nie chce. Możesz mi do cholery powiedzieć co się stało?! - warknęłam wyrywając jej z ręki alkohol.
- On mnie nie kocha - wypaliła zanosząc się płaczem.
- Co ty pierdolisz?! Kto?!
- Jak to kto?! - wybuchnęła - Ten idiota Wrona! - gestykulowała.
- Możesz mnie wreszcie oświecić co się stało?!
- Jasne, że mogę. Oczywiście! Otóż szanowny pan Andrzej okazał się kompletnym idiotą. Po meczu zamiast do mnie podejść przytulał jakąś ładną brunetkę! Wyobrażasz to sobie?! A potem objął ją ramieniem i razem poszli w stronę szatni. Ogarniasz?! - wyrzuciła, a ja z wrażenia aż usiadłam.
- Ej, Aga. A ty jesteś pewna, że to był on? - spojrzałam na nią podejrzliwie.
- Jak się kogoś widzi codziennie to uwierz mi. Trudno się pomylić. Zresztą więcej takich dwa trzy z brodą nie ma - warknęła. - A teraz daj mi to - wyciągnęła rękę w stronę alkoholu, którego wciąż trzymałam w ręce.
- Nie.
- Daj mi to! - zażądała.
- Nie. Nie możesz się upić. Musisz sobie to przemyśleć rozumiesz? - a dopiero mówiłam, że związek im kwitnie. Ehh.
- Tu nie ma nic do myślenia. Chcę się upić bo chcę. A ty jako przyjaciółka powinnaś uszanować moją decyzję.
- Jako przyjaciółka to ja powinnam co innego - mruknęłam cicho pod nosem - Dobra. Idź do salonu. Przyniosę nam - nakazałam jej. O dziwo zrobiła to o co ją prosiłam. Przelałam prawie całą zawartość butelki do innej i schowałam ją w szafce, a do reszty nalewki nalałam samego soku wiśniowego. Razem z kieliszkami poszłam do Witczak siedzącej na kanapie. Rozlałam nam i podałam jej jedno.
Blondynka zaczęła mi wylewać swoje żale. Opowiadała mi dosłownie o wszystkim. Chyba do północy siedziałyśmy na kanapie. W końcu udało mi się ją przekonać żeby poszła spać. Ja uczyniłam to samo. Oj będę sobie musiał pogadać z Wroną. I to poważnie.


Następnego dnia chyba gdyby nie sąsiad, który stłukł na górze talerz zaspałabym. Była już 9 gdy się zerwałam z łóżka. Wyciągnęłam z szafki ciuchy (klik) + te buty (klik). W łazience wzięłam prysznic i ubrałam się po czym zrobiłam makijaż. Użyłam maskary oraz błyszczyka. Gdy wyszłam z łazienki usłyszałam dzwonek do drzwi. Podążyłam otworzyć. Był to oczywiście Kłos.
- O proszę. Na nogach - zaśmiał się.
- Bardzo śmieszne - fuknęłam - Wchodź bo nic jeszcze nie jadłam. - ponagliłam go i zamknęłam za nim drzwi i gdy odwróciłam się poczułam jego usta na swoich witające mnie. Oddałam się pocałunkowi.
- Nie przeszkadzajcie sobie - rzuciła zaspana Agnieszka przechodząc przez korytarz. Zaśmialiśmy się cicho i poszliśmy za nią do kuchni gdzie przyrządziłam dla siebie płatki z mlekiem.
- Chcesz się napić czegoś? - zapytałam Kłosa.
- Naleję sobie, nie fatyguj się - wyszczerzył się i sam się obsłużył.
Gdy się pożywiłam wstałam od stołu i razem poszliśmy do korytarz gdzie ubrałam kurtkę. Siatkarz natomiast wcisnął mi na głowę czapkę.
- Będziesz chora - wyszczerzył się.
- Nie. Będę miała poczochrane włosy - mruknęłam.
- Oj cicho - cmoknął mnie w nos śmiejąc się.
- Idziemy! - krzyknęłam jeszcze do Witczak. Usłyszałam tylko potwierdzający pomruk. Nią muszę się zająć po powrocie. Nie chciałam tego tematu poruszać przy siatkarzu. Chyba nic nie zauważył. A ja i tak już mam wystarczające stresy.
Chwyciłam torebkę i wyszliśmy. Wsiedliśmy do samochodu środkowego.
- Dalej jesteś taka zestresowana? - zapytał śmiejąc się po pół godzinie jazdy.
- A weź mnie nawet nie denerwuj - rzuciłam i odwróciłam wzrok patrząc przez szybę po swojej stronie.
- Ale ty się śmiesznie denerwujesz - nie przestawał cieszyć mordy.
- Możesz ze mnie zejść? Ja tu przeżywam stresy, że ja nie mogę, a ten się ze mnie śmieje. No komiczne to jest. Masz rację. Śmiej się kurde do woli - mruknęłam.
- No nie złość się. Tyle razy już ci mówiłem, że nie masz się co bać, a ty wyolbrzymiasz.
- Ja wcale nie wyolbrzymiam!
- Nieeee wcaaale - przeciągał samogłoski.
- No ale kurde. Ty się w ogóle nie denerwowałeś jak do Wałbrzycha przyjechałeś? - zdziwiłam się.
- Może odrobinkę na początku. No ale ty na prawdę nie masz się czego bać. Mo i rodzice cię polubią bo dużo im o tobie opowiadałem i moja mama stwierdziła, że jeszcze cię nie widziała ale już cię lubi.
- Przynajmniej tyle - odetchnęłam.
- Uśmiechnij się - rzucił i cmoknął mnie w policzek.
- Na drogę patrz wariacie! - rzuciłam śmiejąc się i walnęłam go w ramię.
- Dobra, ale się ślicznie uśmiechnij - zażądał.
- Przecież już się uśmiechnęłam - uniosłam kąciki ust.
- I o to chodzi - puścił mi oczko.- Podobno taka optymistka, a tu nie widać. - dogryzał mi jeszcze.
- Zamknij się już - zaśmiałam się.
Godzinę później byliśmy już pod domem rodzinnym Kłosa. Wysiedliśmy z auta, Karol złapał mnie za rękę i usłyszeliśmy szczekanie psa.
- Ooo jak się wabi? - zapytałam uśmiechnięta zatrzymując się i patrząc na niedużego kundelka.
- O nowy pies! A mi nic nie powiedzieli! - oburzył się, a ja tylko się z niego śmiałam.
- Już się tu nie liczysz za bardzo - szturchnęłam go.
- Widzę, że już ci przeszło - stwierdził dając mi kuksańca w bok kierując się razem ze mną do drzwi wejściowych i dzwoniąc dzwonkiem. Po chwili otworzyła nam jak mniemam rodzicielka siatkarza.
- Synek! - ucieszyła się i przytuliła chłopaka. Uśmiechnęłam się lekko - A ty pewnie jesteś Elena - skinęłam głową - Moje imię Alina - uścisnęłyśmy sobie dłonie po czym uśmiechnęła się ciepło do mnie i przytuliła mnie. Trochę mnie tym zaskoczyła ale pozytywnie. Środkowy tylko uśmiechnął się tryumfalnie. - Ściągnijcie kurtki i wchodźcie, wchodźcie - rzuciła wkraczając w głąb domu. Posłusznie zdjęliśmy kurtki i odwiesiliśmy je na wieszak.
- Siadajcie w jadalni - usłyszeliśmy głos kobiety z kuchni. Wkroczyliśmy więc do jadalni gdzie na jednym z krzeseł siedział pewnie tata Kłosa.
- Cześć tato - uśmiechnął się szeroko  siatkarz. Mężczyzna uniósł wzrok znad gazety.
- O proszę, synek się raczył pojawić. I kogoś nam tu przywiózł. Witam, Maciej jestem - uśmiechnął się szeroko.
- Elena - posłałam mu uśmiech i uścisnęliśmy sobie dłonie.
- Maciek, zabieraj tą gazetę! Już 10 minut temu cie prosiłam żebyś talerze przyniósł bo się przecież nie rozdwoję - zwróciła się do męża pani Alina stawiając na stole wazę z zupą
- To ja przyniosę - zaoferowałam się.
- Karol pomóż Lence - poinstruowała Kłosa matka. - Mogę ci tak mówić, prawda? - uśmiechnęła się delikatnie.
- Jasne. Nawet bardziej się do tej wersji przyzwyczaiłam. - odwzajemniłam gest.
Razem poszliśmy po talerze i sztućce. Środkowy w kuchni nie omieszkał głupio się do mnie szczerzyć i "przypadkowo" trącać w ramie. Szlag mnie kiedyś z nim trafi. Chwilę później na stole znajdowały się rzeczy przyniesione przez nas. Zasiedliśmy do posiłku. Pani domu nalała każdemu zupy pomidorowej. Pyszna była. Swoim spostrzeżeniem podzieliłam się z szatynką. Ja się wcale nie podlizuję! Na prawdę mi smakowała no!
- Miło mi bardzo - uśmiechnęła się - Jedz na zdrowie dziecko - puściła mi oczko i zniknęła w kuchni.
Gdy już zjedliśmy obiad na stole pojawiła się kawa oraz ciasto.
- A w ogóle to widziałem, że sobie nowego psa sprawiliście - zaczął środkowy pociągając łyk napoju - I żeby mi nic nie powiedzieć? - oburzył się.
- Bo to od wczoraj - zaśmiał się pan Maciek.
- Zawsze to słyszę - zwrócił się do mnie Karol - Zawsze jest od wczoraj - pokręcił głową zrezygnowany na co zaśmiałam się.
- A powiedz nam Lena. Ty podobno byłaś też ich fotografem podczas kadry tak? - zaczął ojciec Kłosika.
- Tak - potwierdziłam skinieniem głową.
- I tam się poznaliście prawda? - potwierdziłam skinieniem głowy
- I teraz też w Skrze pracujesz? - zadała następne pytanie kobieta, skinęłam głową - Popatrz Maciek, takim to dobrze - westchnęła - Ty do mnie musiałeś godzinę w jedną stronę dojeżdżać.
- Nie te czasy - zaśmiał się jej mąż - A od kiedy w ogóle jesteście razem? - zaciekawił się mężczyzna. Popatrzyliśmy po sobie z siatkarzem.
- Będzie chyba niecałe trzy miesiące - powiedział mój chłopak.
- Trochę czasu wam zajęło żeby się zejść - zaśmiała się szatynka
- Tak wyszło - zawtórowaliśmy jej z siatkarzem.
- No ale wiesz, żebyśmy się musieli dowiadywać, że ty masz dziewczynę od Andrzeja no to już szczyt wszystkiego - oburzył się pan Kłos.
- Nie było okazji no - wykręcał się.
- Zawsze to słyszę. Nigdy nie było okazji - pani Alina naśladowała wypowiedź syna sprzed kilku chwil na co wszyscy się zaśmialiśmy.
- A Andrzej się pochwalił, że on też znalazł sobie dziewczynę? - zapytał Kłos cwaniacko.
- To pominął - zaśmiała się kobieta, a my za nią.
- A właśnie, cwaniaczek jeden - pokręcił głową siatkarz. - Już ja sobie z nim pogadam. - oświadczył.
Rozmawialiśmy jeszcze chyba jakąś godzinę, podczas której całkiem się rozluźniłam. Faktycznie rodzicie Karola to bardzo fajni ludzie, a ja robiłam z igły widły.
Około 20 musieliśmy się zacząć zbierać. Rodzicielka środkowego bardzo ubolewała, że nie mogliśmy zostać chociażby do jutra, ale tak się złożyło, że państwo Kłos mieli jutro samolot do Niemiec gdzie aktualnie przebywała siostra Kłosika, niejaka Wiktoria. Poszliśmy do korytarza i zaczęliśmy ubierać kurtki.
- Musicie jeszcze niedługo do nas wpaść. - oznajmiła szatynka - O, na święta! Koniecznie. - uśmiechnęła się szeroko.
- Jak mnie mama wypuści to na pewno - zaśmiałam się zasuwając kurtkę - Ciągle mi tu narzeka, że za rzadko córkę widuje.
- Co się dziwisz. Ja tego też widzę raz na ruski rok - westchnęła.
- Przesadzasz - wywrócił oczami - Dwa razy na rok wpadam - wyszczerzył się na co razem się zaśmialiśmy - no dobra mamuś. Spadamy - zarządził i przytulając się pożegnał swoją matkę. Mnie kobieta także przytuliła na do widzenia i wyszliśmy. Wsiedliśmy do samochodu i zapięliśmy pasy. Kłos odpalił silnik i ruszyliśmy.
- Co jak mnie nie polubią? Co jak mnie nie polubią? - zaczął mnie przedrzeźniać.
- Oj zamknij się już - zaśmiałam się włączając radio.
- Mówiłem ci żebyś się nie przejmowała, ale mnie się oczywiście nigdy nie słucha - rzucił z pretensją.
- Od teraz będę cię słuchać - uniosłam uroczyście dwa palce do góry.
- No to jedziemy do mnie  - wyszczerzył się.
- Manipulant - dźgnęłam go w bok.
- Ale przyznasz, że dobry - poruszył brwiami.
- Ujdzie w tłumie - wzruszyłam ramionami z uśmiechem. - Ale jestem strasznie zmęczona - podkreśliłam
- Niestety ja też - westchnął.
Przez resztę drogi wsłuchiwaliśmy się w muzykę płynącą z głośników radia.
Noc i tak spędziłam w mieszkaniu środkowego bo jakżeby inaczej?

niedziela, 11 stycznia 2015

~Rozdział 55~

Ze szpitala wypuścili mnie dopiero 13 listopada bo 11 i 12 nie było mojego lekarza prowadzącego, a tylko on mógł mi dać wypis. Chłopcy bardzo się ucieszyli gdy przybyłam wreszcie na ich trening. Nawet mogłam sobie z nimi poodbijać. Jaki zaszczyt mnie kopnął to do tej pory nie mogę przetrawić. Nie no, wiadomo śmieje. Moja kostka w ciągu miesiąca całkowicie się ogarnęła i mogłam wreszcie zdjąć z nogi stabilizator.


Dzisiaj właśnie miało odbyć się to wielkie wydarzenie, na które wszyscy czekali, a zawodnicy przygotowali się do niego szczególnie czyli mecz na szczycie pomiędzy Asseco Resovią Rzeszów a PGE Skrą Bełchatów. Dlaczego to takie wyjątkowe? A no dlatego, że mecz ten miał odbyć się w Atlas Arenie w Łodzi. Wszystkie bilety wykupione więc siatkarzy będzie dopingować ponad 13 tysięcy gardeł.
Mecz rozpoczął się o 14:45. Nastawiałam się na długi  bardzo zacięty pięciosetowy pojedynek dlatego znalazłam sobie to miejsce, które okupywałam podczas meczy w tejże hali na tegorocznych Mistrzostwach Świata.
Jednak gracze Resovii sprawili wszystkim wielką niespodziankę, nie urywając Bełchatowianom ani jednego nawet seta. Więc po godzinie i 35 minutach spotkanie się zakończyło. Na MVP wybrano Nicolasa Uriarte.
Cieszyłam się bardzo wygraną Skry, ale serce mi pękało na widok smutnego Krzyśka. Weszłam więc na boisko i podeszłam do rzeszowskiego libero i przytuliłam go bez słowa.
- A to nie mi powinieneś się wypłakiwać? - zapytała ze śmiechem Iwona stając obok nas z Dominiką i Sebastianem.
- Przepraszam już ci go oddaje - zaśmiałam się skłaniając się w pas.
- Oddajesz, ale żadnego cześć, ani nic w tym stylu to już nie było - fuknął Igła.
- Hej Krzysiu - uśmiechnęłam się szeroko.
- Elena! Co to ma być?! - wykrzyknął podchodzący do nas Mariusz - Jak ty się możesz bratać z wrogiem? - oburzył się.
- Oj cicho siedź! - machnęłam na niego jak na natrętną muchę - Przyjaciela pocieszam.
- Ten jeden raz mogę ci wybaczyć - puścił mi oczko.
- No ja myślę - zaśmiałam się. Siatkarze przywitali się i pogrążyliśmy się w rozmowie do której później dołączyli również Andrzej, Karol i Michał.
- Igła kurwa, rusz się! Nie będziemy na ciebie godzinę czekać! - krzyknął Piotrek już przebrany.
- O kurde! Dobra, lecę. Pa Lenka - cmoknął mnie w policzek i ruszył w kierunku szatni
- A my to co?! - krzyknął za nim Wrona. Libero stanął jak wryty i odwrócił się powoli w naszą stronę.
- Serio chcecie, żebym was pocałował w policzek? - zrobił minę a'la patrzę na kompletnych idiotów Skrzaty szybko zaprzeczyły i wysłały Resoviaka do szatni, a ja tylko się śmiałam. Rozejrzeliśmy się dookoła i okazało się, że sami stoimy na środku boiska, a reszta zawodników Skry wychodzi już przebrana z szatni. Siatkarze jak poparzeni pobiegli się przebrać. A ja śmiejąc się pod nosem ruszyłam do wyjścia z Atlas Areny. Został niedosyt. Naprawdę. Ileż tutaj emocji przeżywałam podczas meczów Mistrzostw? Chyba nie tylko ja mam takie uczucie, że mogło być o wiele lepiej. Wsiadłam do autokaru i spojrzałam na wyświetlacz, którą to my mamy godzinę. 17:20. Równiutko za pół godziny wreszcie pojawili się ostatni zawodnicy. Śmiałam się z nich bo wyglądali naprawdę zabawnie. Każdy każdego poganiał, a najzabawniejszy był Endrju, któremu rozwiązał się but i musiał się schylić, aby go zawiązać (bo przecież nie można było iść z rozwiązanym! Tosz to hańba by była!), a tak zaaferowany zamkiem swojej torby Mariusz go nie zauważył i potknął się o środkowego po czym leżał jak długi na równiutko skoszonej trawce przed halą. Cały autokar w śmiech. Dosłownie wszyscy. Cyknęłam im szybko zdjęcie po czym włączyłam Instagrama i dodałam  z podpisem : #pośpiech #nie #popłacaxD. Ech te niedorajdy. Karol z Michałem ledwo weszli do autokaru bo tak ich to rozbawiło, że jak tylko weszli to uklękli z tego śmiechu.
Gdy wreszcie wszyscy już przebywali w pojeździe mogliśmy ruszać w stronę Bełchatowa.
Po około 45 minutach byliśmy już pod halą Energia. Wygramoliliśmy się z autokaru. Poczekałam chwilkę na Karola, który wychodził gdzieś tam na końcu. Przez całą drogę nie dawali spokoju biednemu Andrzejowi i Mariuszowi i śmiali się z nich przez całą drogę. Aż się dziwię, że z tej irytacji Wronce fala nie opadła. Dobra, dobra. Żarty na bok. Będzie jeszcze dużo okazji żeby się z nich pośmiać. Gdy już raczyli wyjść. Kłos pojawił się obok mnie i objął ramieniem w pasie.
- Co powiesz na kolację hmm? W ramach uczczenia zwycięstwa. W jakiejś restauracji hmm? Bo nie zdążyłem zrobić zakupów także no... - odchrząknął. Zaśmiałam się.
- Z wielką chęcią - posłałam mu uśmiech.
- To jak się ogarnę to po ciebie przyjadę - puścił mi oczko i skradł całusa kierując się do swojego auta, które stało po drugiej stronie parkingu. Wsiadłam więc do swojego nowego autka, bo po mojej dawnej skodzie nie było już co zbierać. Teraz wożę się takim cackiem. Oplem astra 4 (klik) Trochę to obciążyło moją kieszeń, ale sam Mariusz Wlazły mi go polecił. A jak on poleca to trzeba brać nie?
Wróciłam więc do domu i przywitałam się z Agnieszką. Zaniosłam sprzęt do pokoju i zaczęłam wybierać w co by się ubrać. Właściwie to nie wiedziałam nawet gdzie idziemy. Boże, jakie u nas niedomówienia...Westchnęłam i ostatecznie wybrałam to. (klik) Ubrałam się uczesałam włosy, które zostawiłam rozpuszczone, umalowałam się i wyszłam z łazienki. W korytarzu ubrałam buty oraz kurtkę (klik) a z komody wzięłam torebkę. Dostałam sms'a od Kłosa, że czeka pod blokiem więc wyszłam z mieszkania zamykając je na cztery spusty, ponieważ Agnieszki już nie było. Wyszłam z budynku i odnalazłam wzrokiem samochód siatkarza. Powędrowałam w jego kierunku. Wsiadłam i przywitałam się ze środkowym pocałunkiem.
- To gdzie się wybieramy? - zapytałam zapinając pas.
- Do takiej świetnej restauracji - uśmiechnął się szeroko. Też lekko uniosłam kąciki ust  i przyglądałam się drodze za oknem. Po jakichś 10 minutach byliśmy na miejscu. Wysiedliśmy z samochodu, Karol złapał mnie za rękę i ruszyliśmy do środka. Zajęliśmy stolik i złożyliśmy zamówienie cały czas rozmawiając o wszystkim i o niczym. Nie obyło się też od wspomnienia dzisiejszego wypadku sprzed hali co znowu wywołało nasz śmiech. W pewnym momencie do lokalu wszedł mężczyzna łudząco podobny do mojego przyjaciela Dawida. Przyglądałam mu się chwilę, aby upewnić się czy to czasem nie on. Chyba jednak się pomyliłam. Powróciłam więc do rozmowy z Kłosem, jednak cały czas mu się przyglądałam.
- Słuchasz mnie w ogóle? - zapytał w pewnym momencie siatkarz. Zamrugałam powiekami i spojrzałam na niego pytająco.
- Yyy.. jasne
- No to co właśnie powiedziałem? - uniósł brew.
- Oj, no dobra zamyśliłam się lekko. Możesz powtórzyć? - uśmiechnęłam się delikatnie. Westchnął.
- Moja mama zaprasza nas w niedzielę na obiad. Mówiłem ci już dawno, że chce cię poznać, ale jakoś nie było okazji się wybrać.
- No tak. Faktycznie. - skinęłam głową - Możemy jechać, jasne - uśmiechnęłam się. - Przepraszam cię na chwilę. Pójdę do łazienki. - rzuciłam i ruszyłam w kierunku toalet dyskretnie rzucając okiem na kolesia tak bardzo przypominającego mi Wróblewskiego.  A jednak to Dawid! Od początku wydawał mi się zbyt do niego podobny. Gdy wracałam z łazienki myślałam, że może go zagadam lecz już go nie było. Wróciłam więc do środkowego. Także postanowiliśmy się już zbierać. Siatkarz uregulował rachunek i wróciliśmy do samochodu. Cały czas rozmawiając wsiedliśmy do auta.
- Chyba umawialiśmy się tylko na kolację nieprawdaż? - uśmiechnęłam głupio gdy zobaczyłam, że jemu ani się śni jechać w kierunku mojego mieszkania.
- Zawsze są jakieś uwagi drobnym druczkiem - wyszczerzył się - Trzeba lepiej czytać umowy Winiarska - puścił mi oczko.
- Może faktycznie coś przeoczyłam - przybrałam minę myśliciela po czym się zaśmiałam. Dojechaliśmy pod blok, po czym wysiedliśmy, a ten wariat postanowił wziąć mnie na rękach i zanieść do swojego mieszkania. Słowo daję, nienormalny. Jeszcze na dodatek złapał mnie z takiego zaskoczenia, że strasznie głośno zapiszczałam co go tak rozbawiło, że zgiął się w pół i razem zaczęliśmy się głupio śmiać. Tak, pojebańce.
W końcu dostaliśmy się do mieszkania. Ledwo rozsunęłam zamek kurtki już byłam przyciśnięta do ściany i zachłannie całowana przez Karola. Wsunęłam rękę w jego włosy po czym wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę sypialni. W trakcie "podróży" zrzuciliśmy z ciebie już buty kurtki oraz bluzę siatkarza wyznaczając nimi drogę do pokoju.


Rano obudziły mnie promienie słoneczne. Zmrużyłam oczy i wymruczałam coś niezrozumiałego do samej siebie. Wyciągnęłam rękę aby objąć Kłosa w pasie, wtulić się jeszcze w niego i pospać chwilę lecz moja dłoń opadła tylko na zimną poduszkę. Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam, że jestem w sypialni sama. Wstałam więc, narzuciłam na siebie koszulkę Karola i ruszyłam do kuchni. Zastałam tam siatkarza krzątającego się po pomieszczeniu. Usiadłam przy stole i oparłam brodę na dłoni. Środkowy był tak zajęty jajecznicą, której zapach roznosił się po całym mieszkaniu, że nawet mnie nie zauważył. Przyglądałam się mu z zaciekawieniem. Mega seksownie wyglądał z nieładem na głowie i samych bokserkach. Gdy odwrócił się, aby wziąć szklanki z szafki wreszcie mnie zobaczył.
- Musiałaś się już obudzić? - jęknął.
- Nie było cię więc wstałam - wzruszyłam ramionami uśmiechając się.
- A ja chciałem ci podać śniadanie do łóżka - zrobił smutną minę podchodząc do mnie.  - Wracaj do sypialni bo mi efekt psujesz - fuknął.
- No już lecę - rzuciłam szczerząc się i dałam mu przelotnego całusa po czym podreptałam do pokoju i rzuciłam się na łóżko oraz nakryłam kołdrą. Po kilkunastu minutach w drzwiach stanął Kłos szczerząc się.
- Teraz jest idealnie - oznajmił na co pokręciłam głową ze śmiechem, a on położył na moich kolanach tackę z jedzeniem.
- Ty już jadłeś? - zapytałam upijając łyk soku.
- Oczywiście kochanie - wyszczerzył się - Przecież to ja tu jestem rannym ptaszkiem - dźgnął mnie w bok. Moja reakcja była oczywista czyli pisk połączony ze śmiechem, oraz zgięcie się.
- Jak zrobisz to jeszcze raz to rozleję ci ten sok na łóżko i będziesz spał na kanapie - ostrzegłam.
- No co ty - mruknął przybliżając swoją twarz do mojej - Przygarniesz mnie przecież - musną moje usta swoimi.
- Nie bądź taki pewny - uśmiechnęłam się cwano.
- A nie przygarnęłabyś? - uniósł brew.
- Ja może i tak, ale co na to Aga? - zaśmiałam się.
- Agę przygarnie Wrona - uśmiechnął się głupkowato poruszając brwiami.
- Chyba, że tak - zaśmiałam się. - Wtedy na pewno bym cię przygarnęła
Zjadłam śniadanie po czym zaczęłam zbierać się do mieszkania. Siatkarz nalegał, że mnie odwiezie, ale ja chciałam się przejść. Nic mi się nie stanie jak pójdę z buta. Ubrałam więc buty i kurtkę, pożegnałam się z chłopakiem i wyszłam.
Przemierzałam uliczki Bełchatowa, kopiąc raz po raz kamyczki napotkane od czasu do czasu na mej drodze.
- Elenka? - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się.
- Dawid - uśmiechnęłam się szeroko i przywitałam się przytulasem z przyjacielem - Co ty tutaj robisz? - zapytałam zdziwiona.
- Mieszkam - wyszczerzył się - Tutaj - wskazał na blok, który właśnie mijaliśmy. - Wspominałem ci o tym jak byłaś tutaj w Bełchatowie z reprezentacją. Uciekałam wzrokiem z głupią miną - Zapomniałaś - stwierdził śmiejąc się.
- Oj tam. Cicho - mruknęłam i uderzyłem go lekko w ramię.
- A ty co tutaj robisz?
- Wyobraź sobie, że też mieszkam - uśmiechnęłam się - Razem z Agnieszką.
- O proszę z Agą. Nie wspominałaś ostatnio.
- Bo to dopiero od dwóch miesięcy jak dobrze liczę. A Łukasz też tutaj w Bełchatowie czy gdzie się podziewa?
- On aktualnie w Łodzi u swojej dziewczyny, ale normalnie tutaj w Bełku - wzruszył ramionami.
- A no tak, pamiętam. Emilka jej było tak? - spojrzałam na chłopaka, który skinął głową - Przedstawiał mi ją ostatnio, faktycznie. To tutaj sobie mieszkamy - rzuciłam gdy znaleźliśmy się niedaleko mojego bloku - Może wpadniesz? - zaproponowałam
- Teraz zbytnio nie mam czasu, ale może po południu co?
- No jasne. Pa - uśmiechnęłam się i ruszyłam do mieszkania. Gdy tylko zdjęłam kurtkę i buty rzuciłam okiem na zegarek. Była 11. Postanowiłam zrobić jakiś obiad. Postawiłam na łazanki. Włączyłam radio i zabrałam się do roboty.
Gdy potrawa było gotowa zjadłam porcję oglądając telewizję. Później zabrałam się za zrobienie prania, ponieważ dawno tego nie robiłyśmy.  Wrzuciłam ciuchy do pralki, odpowiednie specyfiki i włączyłam sprzęt.
Około 14 wróciła Witczak.
- Będziemy miały dzisiaj gościa - oznajmiłam jej gdy zawitała do kuchni.
- Ooo a to jakiego? - zapytała wyciągając z szafki kubek i wsypując do niego kawy.
- Mi też zrób - wtrąciłam. Wykonała to o co ją prosiłam - A Dawid wpadnie - spojrzała na mnie marszcząc brwi. Po chwili ją oświeciło.
- Aaaaaa. Ten Dawid. No faktycznie, on też tutaj - walnęła się otwartą dłonią w czoło.
- Też zapomniałam - wyszczerzyłam się po czym przybiłyśmy piątki.
- Ale ani słowa mu o tym - rzuciła kładąc przede mną kubek z kawą.
Popijając napój rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Dawno nie miałyśmy sobie okazji tak po prostu pogadać. Przed 16 dostałam sms'a od Wróblewskiego

   "Zejdź łaskawie pod blok bo nie wiem, w którym mieszkaniu dupę grzejesz"
Cóż za kultura słowa. Ubrałam więc szybko na nogi adidasy i zeszłam pod blok. Gestem ręki przywołałam do siebie blondyna. Podszedł szybko i już po chwili znajdowaliśmy się w naszym mieszkaniu
- Proszę, proszę, kogo to moje piękne oczy widzą - uśmiechnęła się Agnieszka wchodząc na korytarz i opierając się o ścianę.
- Tak, to ja we własnej osobie. Naciesz oczy póki możesz - wyszczerzył się odwieszając kurtkę na wieszak.
- Wchodź do salonu - nakazała mu w zamian blondynka.
- Nie wiedziała już co odpowiedzieć - powiedział do mnie konspiracyjnym szeptem chłopak.
- Słyszałam! - krzyknęła z kuchni dziewczyna na co my się zaśmialiśmy. Wskazałam mu salon a sama poszłam pomóc Agnieszce zanieść ciastka i napój do pokoju. Rozsiedliśmy się wygodnie, a Wróblewski zaczął nam opowiadać co tam u niego, potem my co u nas i leciały godziny.
- To może toast za spotkanie? - zaproponowałam. Towarzystwo ochoczo zareagowało na moją propozycję. Przyniosłam więc nalewkę wiśniową, którą przywiozłam z Wałbrzycha. Mama zawsze bierze kilka od mamy Karoliny. Na ławie postawiłam też trzy kieliszki do których od razu rozlałam alkohol.
- Za spotkanie? - zaproponowała Witczak.
- Za spotkanie - wyszczerzyłam się powtarzając wraz z blondynem po czym unieśliśmy kieliszki do góry i wypiliśmy trunek.
Po jakiejś godzinie Wróblewski musiał się już zbierać. Pożegnał się więc z nami, ubrał kurtkę i wyszedł z mieszkania. My posprzątałyśmy ze stołu po czym ja poszłam wziąć prysznic. Później przyszłam jeszcze po swój telefon zostawiony w kuchni i podążyłam do pokoju kładąc się spać.



Jeju to już 55 rozdział O.O Szybko zleciało.
Miałam nawet prośbę o dodanie go wczoraj ale kompletnie nie umiem sobie rozplanować czasu a pani na historii mówiła, że czas się nauczyć no ale przecież Gala Mistrzów Sportu sama się nie obejrzy nie? ^^ Nie wiem jak Wy ale i tak się cieszę, że Kamil wygrał. Obaj na o bardzo zasługiwali i szkoda, że nie może być ex aequo :(
No nic.
Chciałam Was serdecznie zaprosić na bloga Podjaranej ---> http://malzenska-loteria.blogspot.com/ , która dopiero zaczyna ale widziałam jej rozdziały i są genialne *.* Serdecznie zapraszam w imieniu swoim i autorki. Zajrzyjcie jeśli znajdziecie minutkę. Warto.
Kolejny powinien pojawić się w środę :)
Pozdrawiam ;**

 Łapcie jeszcze Kamila :)