piątek, 23 grudnia 2016

"I will make you believe you are lovely"

Susanna
"Chce być sama dla siebie powodem do szczęścia. Nie chcę być od kogoś uzależniona"
                                                             Luigi
                        "Sprawię, że uwierzysz, że jesteś kochana"




Ostatni ruch nogą.
Ostatnia nuta piosenki.
Pierwszy głęboki oddech.
Stoję nieruchomo w końcowej pozycji przyglądając się sobie w lustrze i dysząc ciężko. Na sali panuje całkowita cisza. Słychać tylko mój oddech. Mięśnie drżą mi już z przemęczenia, ale to jedyne co mnie uszczęśliwia. Taniec. Tylko to mogę robić nie narażając się na dotkliwą krytykę. Tu mogę się całkowicie zatracić. Kiedy słyszę pierwsze takty muzyki i stoję na scenie zapominam o całym świecie. Wtedy liczy się tylko do perfekcji dopracowany układ. Każdy element musi zagrać idealnie. Nie może być sekundy spóźnienia ani pośpiechu.
A dopiero po ostatnim takcie mogę wziąć oddech i ogarnąć wzrokiem resztę świata.
- Mówiłem ci, że za dużo tu przesiadujesz – słyszę głos zza siebie. Stoi w rogu sali opierając się o ścianę. Odwracam się i patrzę na niego.
- Czasem cię nie słucham.
- To też mówiłem ci parę razy.
- No widzisz. Już wiem co chcesz mi powiedzieć zanim się odezwiesz. – schylam się i biorę butelkę wody z podłogi, po czym przystawiam ją do ust i biorę kilka dużych łyków – To się nazywa połączenie dusz, czy jakoś tak. – nasze oczy świdrują twarze. Odkładam butelkę i siadam na podłodze wciąż czując na sobie ciężki wzrok Randazzo. Zaczynam rozciągać obolałe mięśnie chwytając dłońmi za stopę i trzymając. Czuję przyjemne ciągnięcie pod udem oraz łydką. Po chwili puszczam i unoszę wzrok na chłopaka, który nie ruszył się nawet milimetr.
- Zamierzasz tak tu stać i się gapić? – pytam zmieniając nogę.
- Czekam.
- Wydaje mi się, że marnujesz czas, ale nazywaj to jak chcesz – rzucam.
- Na ciebie czekam kretynko.
- Miło.
- Tak, więc rusz zadek, czekam w samochodzie, za 10 minut masz być – mówi jeszcze i wychodzi.
Nic nie robię sobie z nakazu Luigiego i spokojnie naciągam nogi, następnie plecy i zmęczone ramiona. Potem ubieram buty, zarzucam na siebie bluzę, na głowę kaptur, a na ramię torbę. Spokojnym krokiem wychodzę z budynku i od razu odnajduję wzrokiem auto Randazzo, stojące kilka metrów ode mnie. Podchodzę i otwieram drzwi od strony pasażera.
- Właśnie miałem ruszać – mówi.
- Jasne – śmieje się.
- Cholernie mnie wkurzasz wiesz o tym? – pyta ruszając.
- Przez 20 lat nieźle opanowałam tą sztukę. Jestem w tym lepsza niż tańcu. – odpowiadam opierając bok głowy o szybę.
- Jakie masz plany na Wigilie? – pyta.
- Występ.
- O wieczór pytam.
- Kanapa.
- Nie da się z tobą normalnie rozmawiać.
- Nie mam ochoty na gadanie. – mruczę skupiając wzrok na krajobrazie, który migał mi za szybą. Wiem już do czego zamierza.
- Sus…
- Luigi, przestań, naprawdę. Spływa po mnie, że ojciec i matka nie przyjadą na święta z Anglii. Naprawdę mam to daleko gdzieś, tylko niech nie oczekują potem ode mnie uśmiechania się na rodzinnych zjazdach bo się nawet na nich nie pojawię. Zrzucili na twoją rodzinę obowiązek opieki nade mną jakbym była jakimś niechcianym bagażem. I przestań mi truć, że na rodziców trzeba szanować i kochać bo są rodzicami. Możesz mi powiedzieć w czym są lepsi od ludzi, którzy nie mają dzieci? Dokładnie w niczym. Mówisz tak tylko dlatego, że masz zajebistych rodziców. Masz ojca, który wspiera cię w karierze, masz matkę, która wskoczyłaby za tobą w ogień. Ja nie mam i już się z tym pogodziłam. I powiem ci jeszcze coś. Ogromnie się cieszę, że nie przyjadą. Tak się cieszę, że chyba im nawet z tego powodu list wyślę. I koniec rozmowy o moich rodzicach, rozumiesz? – wychodzę z samochodu bo właśnie zaparkował pod naszym blokiem i szybkim krokiem ruszam do środka. Wbiegam po schodach na drugie piętro i otwieram mieszkanie. Zrzucam buty i wchodzę do swojego pokoju. Rzucam się na łóżko i nakrywam kocem. Nie chcę żeby tu przychodził. Nie chce żeby mnie dotykał, przytulał czy próbował rozmawiać. Wiem, że bym się zaraz rozkleiła. Cholernie zazdroszczę mu takiej wspaniałej rodziny.
Moje prośby nie zostają wysłuchane. Po kilku minutach słyszę ciche skrzypnięcie drzwi, a następnie kroki zbliżające się do mojego łóżka. Siada na jego brzegu.
- Zrobiłem ci kakao. – mówi.
- Nie mam ochoty – burczę.
- Wiem, że kochasz kakao. – odpowiada pewnie. – Mam też kawałek makowca…
Kusi. Wstrzymuję oddech po czym podnoszę się do pozycji siedzącej. Przysuwam się do niego i spuszczam stopy na podłogę.
- Obejrzymy jakiś film? – proponuję cicho.
- Czekam w salonie – mówi i przejeżdża mi dłonią po włosach czochrając je i wychodzi. Nie denerwuję się tylko lekko uśmiecham.
Jednak mam trochę tego cholernego szczęścia. 
Człapię do salonu ciągnąc za sobą koc i opadam na kanapę, na której siedzi Luigi. Pali się tylko lampa stojąca obok fotela rzucając światło na ławę, na której stoją dwa kubki, oraz talerzyk z pokrojonym ciastem. Podciągam lewą nogę pod siebie i opatulam się dokładnie kocem. Randazzo włącza "Szybkich i wściekłych" chyba po raz milionowy.
- Serio? – pytam kiedy siada obok mnie i podaje mi kubek. – Przecież znamy ten film na pamięć. Mogę ci wyrecytować co po kolei powie każda osoba.
- Dlatego tak przyjemnie mi się go ogląda – mówi i uśmiecha się lekko przysuwając się do mnie.
- Jesteś ogromnie ograniczony.
- A ty ogromnie komplikujesz – to zdanie zawisa na dłużej w powietrzu. Nie wiem czy mam je traktować jako odniesienie tylko do tej sytuacji czy może postanowił nie być już taki ograniczony i myślał jakoś szerzej.
Cholera go wie.
- Taka moja natura.
- Nie myślałaś żeby ją trochę zmienić? – pyta skupiając swój wzrok na pierwszej scenie filmu.
- O co ci chodzi? – zaczyna mnie już denerwować.
- O nic mi nie chodzi. Przecież tylko rozmawiamy.
- Widzę, że chcesz mi walnąć kazanie na 3 godziny, ale zanim będziesz chciał zacząć to daj znać. Odpowiednio wcześniej wyjdę z pokoju. – prycham i przystawiam kubek do ust. Gorąca ciecz parzy moje spierzchnięte i spękane wargi. Krzywię się i oblizuje je.
- To, że nie będziesz ze mną rozmawiać nie sprawi, że będzie ci lżej – stwierdza.
- Nie da się dzisiaj z tobą wytrzymać, wiesz?
- Nie da się nigdy z tobą wytrzymać, wiesz? – parska.
- Dobrze, proszę bardzo - odkładam naczynie na ławę  - Powiedz o co ci chodzi. Opierdol mnie i zjedź od góry do samiusieńkiego dołu. Nie krępuj się. Dawaj, proszę, a potem może przestaniemy się do siebie odzywać bo tylko się kłócimy najwyraźniej. Ale wiesz co jest najsmutniejsze? Że nawet głupi film może być przyczyną kłótni. – patrzę na niego nienawistnie i krzyżuję ręce na piersi.
- Chcesz wiedzieć co myślę? Proszę bardzo. Wkurzasz mnie niesamowicie. Jak nikt inny. Bałaganisz jesteś nieporządna, niepunktualna, opryskliwa, leniwa, niemiła,  bardzo infantylna i wszędzie szukasz powodów do kłótni.
- Ja szukam powodów do kłótni. Nie ośmieszaj się dobrze? – parskam gniewnie.
- Pozwól, że ja najpierw skończę. Zachowujesz się jak pępek świata choć wcale nim nie jesteś. Myślisz, że ludzie nie nadają się do kontaktów z tobą, kiedy to ty nie nadajesz się do kontaktów z otoczeniem. Nie dajesz żadnej drogi porozumienia ani nawet bladej nadziei na nawiązanie jakiejkolwiek relacji. Najchętniej pewnie zamknęłabyś się w sali i tylko tańczyła…
- To samo mogę powiedzieć o tobie i siatkówce. – burczę.
- To mój zawód.
- Wyobraź sobie, że mój też. Ludzie uwielbiają na mnie patrzeć. Kochają obserwować mnie na scenie. Po prostu doceniają moją pasję, moje zaangażowanie. Ty najwyraźniej nie potrafisz tego zrobić. Szkoda.
- Musisz zrozumieć, że nie możesz przeżyć życia tylko zamknięta w muzyce. Musisz żyć z ludźmi, nie obok nich.
- Może ja lubię żyć obok ludzi. Może nie lubię się angażować bo uważam, że są głupi i tylko sprawiają problemy. Bliscy to największa słabość. Ranią nas na wszelkie sposoby, a i tak nie możemy przestać ich kochać i potrzebować. Nie chcę kogoś potrzebować, aby móc żyć. Chcę być sama dla siebie powodem do życia. Chce być sama dla siebie powodem do szczęścia. Nie chcę być od kogoś uzależniona.
- Tym jest dla ciebie miłość? Uzależnieniem od drugiej osoby?
- Miłość to ścierwo.
- Mówisz tak bo w życiu nie miałaś żadnej prawdziwej miłości. Trzeba do niej dojrzeć. Co wiąże się z tym, że jesteś infantylna.
- No to dla ciebie czym jest miłość? – patrzę mu z zacięciem w oczy.
- Miłość to radość ze spędzania z ukochaną osobą każdej sekundy. To chęć przychylenia ukochanej nieba, dania jej wszystkiego co najlepsze. A przede wszystkim stawanie się przy niej co dzień lepszym człowiekiem. O to chodzi w miłości, o dawanie.
- Nie miałabym co z siebie dać takiej osobie – szepczę.
- Miałabyś gdybyś tylko zechciała. Nie możesz od razu stawiać się na straconej pozycji w kontaktach z ludźmi. Jeśli odetniesz się od nich twoje życie będzie niesamowicie nudne i smutne.
- Przecież dopiero powiedziałam, że chcę być sama dla siebie szczęściem.
- Jedno drugiego nie wyklucza i nie bądź głupia Susanne. Dorośnij do prawdziwych uczuć. Dorośnij do możliwości jakie daje ci drugi człowiek.
- Nienawidzę kiedy od samego twojego gadania mam ochotę zapaść się pod ziemie.
- Uwielbiam kiedy moje gadanie skłania cię do szczerości. – w jego oczach widać niepohamowaną radość. – Zastanów się nad tym. Dobranoc – wstaje i wychodzi z pokoju zostawiając mnie z uczuciem, które jest tak dziwne, że nie umiem go opisać. Denerwuje mnie, a równocześnie wiem, że jest dobre.
To się chyba nazywa wyrzuty sumienia?
Nie wiem czy mam zacząć płakać nad sobą, zaśmiać się Luigiemu w twarz i powiedzieć, że to wszystko stek bzdur, przemyśleć to czy może wyjechać daleko stąd i żyć na ulicy. Wśród ludzi, nieprawdaż?
Spuszczam głowę chowając ją w dłoniach po czym przejeżdżam nimi po twarzy. Biorę długi głęboki wdech i wydech. Długo zbieram myśli. Postanawiam po kolei przeanalizować to wszystko co powiedział mi Luigi. Autentycznie trafi mnie jasny szlag jeśli jego gadanie okaże się prawdą.
Dobra, zgadzam się że jestem bałaganiarą, nie utrzymuję porządku i spóźniam się. Ale robię to tylko dlatego żeby go zdenerwować. On ma na tym punkcie niezłego hopla. Tak jestem opryskliwa, tak jestem niemiła. Burczę od niechcenia lub dlatego, że po prostu tak już mam. Nie lubię się zbytnio uzewnętrzniać. Po prostu taka już jestem.
Czy to może sprawiać ludziom jakiś kłopot? Otacza mnie tylko on. Nikt inny nie ma ze mną tak do czynienia jak Luigi i Alesso, który ćwiczy ze mną na występy. Ale wtedy nie jestem opryskliwa. Wtedy w ogóle mało mówię. Wtedy skupiam się na muzyce i aby prawa ręka nie poszła do góry wtedy co lewa, a dokładnie sekundę po niej.
Tak jestem leniwa. Ale nie leżę całymi dniami na kanapie. Nie jestem osobą typowo leniwą, która kompletnie nic nie robi, ale spróbujcie kiedyś tańczyć lub ćwiczyć przez prawie 4 godziny dziennie to też nie będzie wam się chciało odnieść talerza po zupie. Jestem infantylna? Jestem tylko zamknięta w sobie. I tyle.  Nie jestem dziecinna. Dzieci są radosne, ciągle się cieszą, śmieją i niesamowicie dużo mówią. Ja ani się nie cieszę, ani nie mówię dużo. Nie zwracam tak strasznie uwagi na wszystko. Wiele rzeczy wcale nie dostrzegam i jest mi tak bardzo wygodnie i fajnie. Nie przejmuję się tym czy drzewa już wypuściły pąki czy może nie. Spływa po mnie czy wykluwają się małe ptaszki. Jedyne co potrafi mnie ucieszyć to niezapowiedziany śnieg. Nie szukam powodów do kłótni, po prostu przez to, że nie jestem miła i burczę zamiast odpowiadać on wymyśla sobie nie wiadomo co. Sam był dzisiaj nie do zniesienia. Nigdy nie szukam powodów do kłótni bo nie lubię przebywać z ludźmi, ale uwielbiam dla nich występować. Paradoks? Jak cholera. Ale jak tańczę nie muszę patrzeć im w oczy, nie muszę z nimi rozmawiać, nie sprawiają mi zawodów i nie zasmucają mnie. Tylko są i podziwiają, a ja wtedy czuję się niesamowicie. I nie, nie świadczy to o tym, że czuję się jak pępek świata. Wcale nie. Tak po prostu maja ludzie, którzy tworzą coś. Cokolwiek. I niech Luigi nie pieprzy głupot bo jak jest pełna hala ludzi to sam jara się jak pochodnia i cwaniaczy. 
Nie chcę żyć z ludźmi. Ludzie mnie tyle razy mnie zawiedli i zranili. On powinien wiedzieć o tym najlepiej a jeszcze mi to wypomina. Nie potrzebuje miłości, ani ludzi. Potrzebuję siebie i swojej determinacji.
Wstaję i wychodzę z salonu wyłączając uprzednio telewizor.


Stoję za kulisami i tupie nogami dogrzewając się jeszcze. Sala teatru jest wypełniona po brzegi. Czekam aż w końcu mnie zapowiedzą. Aż będę mogła wyjść i zrobić jedyną rzecz jaka mi w życiu wychodzi. W końcu słyszę swoje imię i nazwisko. Biorę ostatni głęboki oddech i z wysoko uniesioną głową i prostą, dostoją postawą wychodzę na scenę po czym staję w pozycji wyjściowej. Dźwiękowiec z balkonu kiwa mi głową i sekundę później słyszę już pierwszy takt. Odczekuję odpowiednią chwilę na mocniejsze dźwięki gitary i zaczynam. Płynę w tańcu. Chyba jeszcze nigdy tak dobrze się nie czułam. Ruchy, które na początku prób sprawiały mi ogromne trudności teraz są robione z niewiarygodną łatwością do tego sprawiają mi nie lada radość.
Zatrzymuję się idealnie równo z ostatnim taktem piosenki i stoję nieruchomo, a z widowni rozlegają się tak głośne brawa, że zaczyna mi się kręcić w głowie. Uśmiecham się szeroko i kłaniam nisko biorąc głęboki oddech. Ktoś rzuca na scenę piękną czerwoną różę. Podchodzę i podnoszę ją po czym posyłam całusa w stronę widowni i kłaniam się jeszcze raz. Kiedy unoszę głowę dostrzegam go. Stoi na końcu sali opierając się o ścianę i patrzy na mnie z lekkim uśmiechem. Macham ostatni raz w stronę publiczności i schodzę ze sceny. Rozpiera mnie niesamowita radość. Dobiega do mnie Alesso i chwyta za ramiona.
- Byłaś niesamowita! – mówi podekscytowany – Niesamowita!
- Dziękuję. – odpowiadam z uśmiechem.
Do końca występów stoję za kurtyną i skupiona oglądam kolejnych tancerzy, w dłoni cały czas trzymając piękny kwiat. Całość kończy wspólny ukłon wszystkich artystów. Widownia nagradza nas po raz ostatni gromkimi brawami.
Wychodzę na zewnątrz gdzie na pewno panuje minusowa temperatura i naciągam bardziej szal na twarz. Zauważam Luigiego stojącego obok samochodu.
- Zapraszam pani tancerko – mówi uśmiechając się lekko. Również odpowiadam uśmiechem i wsiadam na miejsce pasażera.
- Gratuluję, byłaś wspaniała – mówi, a mi robi się tak dziwnie cieplutko w środku.
- Podobało ci się? – patrzę na niego z nadzieją.
- Oczywiście, nie mogłem oderwać od ciebie wzroku – patrzy mi w oczy.
- Cieszę się – szepczę odwracając wzrok. Randazzo wkłada kluczyk do stacyjki i zapala silnik. Następnie ruszamy z miejsca. Włącza radio, z którego cicho lecą świąteczne piosenki. Działa to na mnie tak niesamowicie kojąco i uspokajająco. Przymykam oczy i jest naprawdę wspaniale.

-Jesteśmy – słyszę głos Randazzo i czuję jak delikatnie porusza moim ramieniem. Zdezorientowana otwieram oczy i rozglądam się. Podsuwam się wyżej na siedzeniu bo zjechałam w dół. Patrzę na twarz siatkarza, który uśmiecha się szeroko. Następnie omiatam wzrokiem to co znajduje się za przednią i bocznymi szybami samochodu. I w żadnym wypadku nie jest to parking pod naszym mieszkaniem.
- Lui… Zabiję cię. Oszalałeś? – patrzę na niego z mordem w oczach.
- Przecież mówiłaś, że nie masz planów na Wigilię. – uśmiecha się cwaniacko.
- Nienawidzę cię. Nigdzie nie idę.
- Zamierzasz tutaj siedzieć przez 2 dni?
- A może zamierzam – krzyżuję ręce na klatce piersiowej jak obrażona dziewczynka.
- Chodź i nie marudź – odpina swój pas bezpieczeństwa.
- Czy ja naprawdę przespałam prawie 3 godziny drogi?
- Właściwie 2 godziny i 15 minut. Warunki na drodze były dobre – szczerzy się.  Wywracam oczami.
- Czuję się jakbym spała 5 minut.
- Bo jesteś naprawdę wyczerpana Sus, musisz trochę odpocząć, dlatego cię tu przywiozłem. Będzie dobrze – ściska moją chłodną dłoń.
Milczymy. Słychać tylko piosenki lecące w radiu.
- Dawno tu nie byłam – szepczę po chwili ciszy z powątpiewaniem spoglądając w okno pokoju, w którym świeci się światło i widać górną część choinki.
- Ucieszą się – zapewnia mnie patrząc mi w oczy.
Znowu zapada cisza.
- Wziąłem ci sukienkę na przebranie – oświadcza, a ja patrzę na niego zaszokowana na co puszy się jak paw.
- Którą?
- Moją ulubioną. – odpowiada z cwaniackim uśmieszkiem.
- To, że jest twoją ulubioną nie znaczy, że moją również.
- To po co ci ubrania, które nie są twoimi ulubionymi? – pyta ze śmiechem.
- Zaczynasz cwaniaczyć Randazzo. – uśmiecham się jednym kącikiem ust.
- A ty wchodzisz właśnie ze mną do domu – oświadcza i wysiada zamykając drzwi. Następnie otwiera bagażnik, z którego wyjmuje sukienkę i dopiero wtedy otwiera moje drzwi wyciągając w moim kierunku rękę. Wzdycham głęboko po czym chwytam ją i kierujemy się w stronę drzwi wejściowych. Wchodzimy po oblodzonych schodach i stajemy przed mosiężnymi brązowymi drzwiami z przypiętym do nich stroikiem świątecznym. Luigi nakazuje mi wcisnąć dzwonek, co czynię. Po kilku sekundach słyszymy kroki, a następnie dźwięk przekręcanego klucza w zamku i wrota się otwierają. Naszym oczom ukazuje się starsza kobieta z kasztanowymi włosami do ramion, okularami oraz ubrana w sukienkę, którą ma jeszcze okrytą fartuszkiem. Na początku dziwi się bardzo i patrzy na mnie jakby zobaczyła ducha co już powoduje, że mój żołądek wywraca milion fikołków na sekundę, ale zaraz jej twarz rozjaśnia piękny uśmiech 
- Susi, jesteś – mówi ucieszona i wyciąga ręce chwytając moje zimne skostniałe dłonie. – Tak się cieszę. Wchodźcie, zimno jest przecież.
Posłusznie wkraczamy do korytarza, gdzie jestem miażdżona w stalowym uścisku mamy Luigiego, Amelii.
- Bardzo tęskniłam za tobą dziecinko – mówi.
- Też tęskniłam – szepczę, a w moich oczach pojawiają się łzy, które szybko udaje mi się opanować. Odsuwa się lekko ode mnie i lustruje mnie wzrokiem od góry do dołu.
- Matko, jaka ty jesteś chuda, ja cię porządnie nakarmię, młoda damo. Skąd te wory pod oczami i zaszklone oczy? Jesteś przeraźliwie blada. No nie dziewczyno. Tak to my się bawić nie będziemy. Zostajecie do Nowego Roku i przechodzisz kurację.
Słyszę za plecami tłumiony śmiech Luigiego i w pierwszym odruchu mam ochotę przywalić mu sromotnie w potylicę, ale patrząc na tą wspaniałą kobietę ogarnia mnie taka fala miłości i dobroci, że mogłabym dla niej zrobić dosłownie wszystko.
- Dobrze – mówię z lekkim uśmiechem, a Lui natychmiast się ucisza, ale zaraz znów daje o sobie znać.
- Ale z synem to się już nie przywita – mruczy.
- Z synem co matkę dwa razy w roku odwiedza mimo, że ma tylko 2 godziny drogi?
- Prawie 3 – burzy się natychmiast. Amelia przytula syna z uśmiechem po czym wreszcie możemy zdjąć kurtki.
- Ale czemu tu tak cicho? – pytam. Odkąd pamiętam w tym domu zawsze na świętach była niesamowita wrzawa.
- Wszyscy są w salonie i starają się ubrać choinkę, ale miałam dość kłótni ojca z Orazio, którą bombkę gdzie przywiesić więc rzuciłam tylko, że nie dadzą rady być cicho do końca roboty, a oni przyjęli to jako zadanie honorowe – śmieje się a my razem z nią. Idziemy się z Luim trochę ogarnąć, wpuszcza mnie pierwszą do łazienki co jest niespotykane, ale to pewnie ta magia świąt. Wyjmuję sukienkę ze specjalnego pokrowca. On jest po prostu niemożliwy. Wybrał tą przepiękną szarą rozkloszowaną sukienkę, która jest cudowna w swej prostocie. (klik) Przebieram się w nią po czym czeszę włosy i pozwalam sobie lekko pobuszować rzęsy maskarą lezącą na półeczce. Wydaje mi się, że jak na mnie to wyglądam dość znośnie i wychodzę z łazienki. Kieruję się do pokoju gdzie jest już gotowy siatkarz. Obrzuca mnie wzrokiem i uśmiecha się cwaniacko.
- Chyba już wiesz czemu jest moją ulubioną.
Wkraczamy do salonu i okazuje się, że ubranie choinki wyszło znakomicie. Kiedy nas dostrzegają wszyscy zebrani rzucają się w kierunku moim i Luigiego. Dwie siostry Randazzo: Amanda i Friderica ich mężowie: Vit i Mauro oraz dzieciaki. Dwie córki Amandy i Vita, Adrianna oraz Rose. Syn Frideriki i Mauro, Antonin. Młodszy brat Luigiego, 18-letni Orazio też nie kryje radości na widok starszego brata, wzoru do naśladowania. No i oczywiście głowa rodziny, ojciec Luigiego Dragan.
Ściskają nas jedno przez drugiego, ledwo łapie oddechy, ale jest naprawdę wspaniale. Chyba jednak potrzebowałam takiego zainteresowania ludzi, ich uśmiechu, dobroci i bezinteresownej miłości. Chyba ja też nie jestem z kamienia.
- Cieszę się, że zdecydowałaś się przyjechać, Sus – mówi mi do ucha pan Randazzo.
- Też się cieszę, naprawdę, bardzo – odszeptuję przytulając go mocno.
Zasiadamy przy wielkim stole, obok pięknej choinki i szopki. Po kolei wjeżdżają kolejne potrawy. Podczas jedzenia rozmowa toczy się tak przyjemnie, lekko i normalnie, że czuję się tu naprawdę wyśmienicie. W naszym rodzinnym domu, święta zawsze były drętwe, dlatego już w Boże Narodzenie przesiadywałam w domu państwa Randazzo z czego oni bardzo się cieszyli. Pani Amelia nieustannie wpycha we mnie kolejne potrawy będąc nieugiętą na moje błagania by zabrała ode mnie to jedzenie bo mój brzuch niewątpliwie zaraz rozsadzi.
- Nie dbacie o siebie w Weronie, to ktoś musi o was zadbać tutaj – oświadcza mi uroczyście, a ja wzdycham boleśnie na co wszyscy się śmieją.
- Tak o mnie zadbają, że umrę z przejedzenia – mruczę.
- No, cicho mi tam – grozi mi palcem pani Randazzo na co unoszę ręce do góry w obronnym geście.
Następnie przychodzi czas na kolędy, a po nich na świąteczną play listę Orazio, którą podobno układał miesiąc. Siadam na kanapie obok Luigiego z kubkiem gorącej herbaty, a inni próbują wyśpiewywać świąteczne hity.
W pewnym momencie Luigi obejmuje mnie ramieniem i cicho szepcze do ucha.
- All I want for Christmas is youuu – po czym delikatnie całuje mnie w policzek.
Patrzę mu w oczy po czym mocno wtulam się w jego klatkę piersiową. I jest naprawdę wspaniale.

----
Wiem, że znów zawaliłam. Ja mam pomysł na Elenę, ale nie chce mi się tego pisać. Nie mam na nich fazy. I naprawdę przykro mi to mówić, bo włożyłam w to mnóstwo pomysłów, ale w najbliższym czasie nic się tu na pewno nie pojawi. Na przeprosiny przybywam z jednopartem. Chodził za mną już dość długo więc pomyślałam, że wrzucę Wam jako taki tyci prezencik na święta. Mam nadzieję, że się spodobał.
Nie chcę ogłaszać, że niedługo wystartuję z nową historią choć też długo się z tym noszę, miało być na początek sezonu 2016/2017, ale zrezygnowałam. Stwierdziłam, że lepiej poczekam bo nie chciałam znowu zacząć i nigdy tam nie wrócić. Głównym bohaterem ma być Gregor Schlierenzauer. Mam kilka rozdziałów do przodu i pomysł oraz motywację do pisania tego, tylko powiedźcie czy ktoś miałby w ogóle ochotę to czytać.
Pozdrawiam Was serdecznie i życzę Wam wesołych, radosnych i ciepłych świąt spędzonych w gronie rodziny.
Pozdrawiam :**



środa, 6 lipca 2016

~Rozdział 106~

1 sierpnia. Dokładnie tak, 1 sierpnia, sobota, godzina... Spojrzałam na zegarek. Godzina 14:35 meldujemy się z Karolem na parkingu pod hotelem w Arłamowie gdzie mamy spędzić najbliższy tydzień. Będzie to pierwszy obóz przygotowawczy przed Pucharem Świata w Japonii.
Wysiedliśmy z samochodu. Przesunęłam teraz okulary przeciwsłoneczne na włosy, a Kłos otworzył bagażnik.
- Zostaw to ci zaniosę tą ciężką walizkę - powiedział kiedy pochyliłam się obok niego do bagażnika.
- Widzisz to? Widzisz? - napięłam bicka, a on parsknął śmiechem.
- No co się śmiejesz? - fuknęłam również rozbawiona. - Są większe niż Winiara.
- Ooo! Zajechali! Przyszli państwo Kłos! - usłyszeliśmy czyjś krzyk. Odwróciliśmy się w kierunku dobiegającego dźwięku. Okazał się to być Fabian stojący jakieś 5 metrów za nami z rękami wsuniętymi z kieszenie brązowych spodenek z czarnymi okularami przeciwsłonecznymi na nosie i szczerzył śnieżnobiałe zęby. Na pewno wybielane.
- A zajechali, zajechali. - potwierdziłam kiwając głową i stawiając obok samochodu swoją drugą walizkę.
- Jakiś skromny ten komitet powitalny - stwierdził środkowy zamykając bagażnik, a następnie auto, a ja się zaśmiałam. Drzyzga tylko wywrócił oczami.
- Już sobie nie myślcie, że za każdym razem będziemy się tak cieszyć na wasz widok. Mi nikt przywitania nie urządzał i żyję - podszedł do nas po czym zamierzał się już schylić by pomóc nam z bagażami
- Ty to inna sprawa, ty nie zasługujesz. - rzuciłam, a on wyprostował się i popatrzył na mnie morderczym wzrokiem.
- Koleś. Koleś, zaraz sama będziesz to sobie targała - wskazał na walizkę.
- I dam radę! - wypięłam dumnie klatkę piersiową do przodu, a siatkarze popatrzyli na mnie pobłażliwie.
- Ale we mnie wierzycie. No nie mogę - wywróciłam oczami.
- Idziemy czy będziemy tutaj do wieczora sterczeć? - zapytał Karol.
- Ja mogę postać, poopalam się. - nasunęłam z powrotem okulary na nos.
- Pokaż - przysunął swoją łydkę do mojej i porównał. - HA! Białas - wystawił mi jęzor. - Pokaż jeszcze ty, Kłosik - tak samo porównał - No, tu trochę lepiej.
- Nyga się znalazł - prychnęłam.
- No to nieźle. Będziesz miał żonę rasistkę, stary - pokręcił głową Drzyzga.
- Dobra, idziemy bo zaraz się pożrecie tutaj - zarządził Karol
- Szkoda, że nie byłeś taki stanowczy jak szanowny Krzysztof wlewał we mnie hektolitry alkoholu. - spojrzałam na Kłosa spod uniesionej brwi, a rozgrywający zaszczycił nasze uszy swoim rżeniem.
- Nie wspominajmy tego już - wyszczerzył się.
Ruszyliśmy w końcu do środka tego ogromnego budynku. Powitał nas przestronny hol. Rozejrzałam się. Po prawej była recepcja, a po lewej sofy, fotele, stoliki i palemki w doniczkach. Od razu przypomniały mi się okulary Damiana, które wrzuciłam do jednej z takowych palemek, swego czasu w Spale. Aż mi się zachciało śmiać na to wspomnienie.


Potem zostałam zawalona robotą bo musiałam chłopakom strzelić świetne zdjęcia grupowe i indywidualne, co... no nie było zbyt łatwe, jak znamy chłopaków. Na sali znajdowałam się tylko ja i oni. Sztab szkoleniowy dał nam spokój kiedy tylko szybko zrobiłam im zdjęcia, które wyszły dobrze bo nie świrowali jak ci. A raczej, jak on. Cała kadra siedziała już znudzona na parkiecie lub krzesełkach.
- Kurwa mać! - krzyknęłam odsuwając aparat od twarzy,  w pomieszczeniu zapanowała totalna cisza. - Czy możecie się ogarnąć i dać mi dokończyć robotę?! - przejechałam po nich morderczym wzrokiem. Utknęliśmy przy szanownym i szanowanym Fabianie Drzyzdze, który chciał mnie dzisiaj ewidentnie wkurwić i nie dał się skupić. - Jak się zaraz nie ogarniesz to cię stąd wypierdolę na zbity ryj - syknęłam.
- No bo ty mi nie dajesz żadnych wskazówek! - oburzył się krzyżując ręce na piersi.
- Zaraz mnie chyba szlag nagły na miejscu trafi! Przed tobą było już przynajmniej 5 chłopaków, widziałeś jak stali? Widziałeś! Nie możesz stanąć tak bez ruchu przez minutę?! - Mogę tylko 59 sekund - odpowiedział, a po jego kącikach błąkał się debilnie.

Wzięłam głęboki oddech.
- Następny! - zarządziłam, a posłusznie przed aparatem ustawił się Grzesiu Łomacz.
- Ej!
- Na ej nawet tramwaj nie staje - odparłam spokojnie. - Odsuń się, nie widzisz, że twój czas już minął?
- Chcesz się napić? - obok mnie zmaterializował się Karol z butelką wody. A więc to po to się ulotnił.
- Dziękuję - posłałam mu lekki uśmiech, odkręciłam butelkę i wzięłam kilka łyków napoju
- Długo jeszcze? - zapytał kiedy oddawałam mu picie.
- Teraz już pójdzie z górki. - stwierdziłam i zabrałam się z powrotem do roboty.
Pół godziny później było po sprawie. Nie można było tak od razu? Oczywiście, że nie bo to przecież zgrupowanie polskich siatkarzy. I Fabiana Drzyzgi.
Potem siatkarze przetransportowali się na siłownie, gdzie też cyknęłam kilka zdjęć i odmeldowałam się u Stefana wróciłam na halę by posprzątać ten cały sprzęt. Tło, lampy i tak dalej. Nie spieszyło mi się choć wiedziałam, że muszę jeszcze te wszystkie zdjęcia dzisiaj obrobić. Ten Drzyzga mnie tak wymęczył, że teraz to ja nie dam mu żyć na tym zgrupowaniu. Nie wiem jeszcze jak, ale nie dam.
Kiedy wszystko było zgodnie z umową ustawione w rogu hali, skąd osoba za to odpowiedzialna miała się tym zająć ruszyłam do swojego pokoju, a tam przy piosenkach Wilków zabrałam się za obróbkę.


Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam nie odrywając wzroku od laptopa.
- Hej - spojrzałam na przybysza, którym okazał się być Karol. Cmoknął mnie w policzek. - Długo ci to jeszcze zajmie? - zapytał opadając na łóżko obok mnie.
- Już prawie kończę, a co?
- Przyszedłem po ciebie na kolację - oznajmił.
- A która jest w ogóle godzina? - zapytałam zdezorientowana kiedy ostatnie zdjęcie się opublikowało.
- Według mego czadowego zegarka to 20:30.
- To w sumie nie tak długo nad tym siedziałam - stwierdziłam zamykając laptopa.
- Długo, nie długo, teraz idziemy coś zjeść - wstał po czym chwycił mnie za rękę podrywając mnie z łóżka. Odrzuciłam włosy do tyłu i podążyłam za Kłosem na kolację.
- Wiesz, że Fabian chyba spokorniał? - zaśmiał się kiedy wchodziliśmy do windy.
- Nie było jakoś widać - wywróciłam oczami.
- Ale później, jak już go opieprzyłaś.
- No ktoś musiał.
Dołączyliśmy do naszego stolika Pokerowców, a ja dopiero wtedy poczułam jak bardzo głodna byłam. Zaczęłam pochłaniać jajecznicę jak szalona.
- E, zwolnij trochę bo zaraz talerz też zjesz - stwierdził nieco skrzywiony Bartosz.
- No widzisz, jak mnie wymęczyliście?

- Myyyyyy? - pisnęli przeciągle jak niewiniątka.
- No a niby kto? Innych ludzi tutaj nie przyjmują jak mamy zgrupowanie bo z taką dziczą, nie dałoby się żyć.
Zamilkli i spojrzeli na mnie tępym wzrokiem. Chyba ich zatkało.
- Ej - zmarszczył czoło Piotrek.
- O tobie Pituś nie mówiłam - posłałam mu buziaka w powietrzu na co on uśmiechnął się życzliwie.
- Ej, a ja? - burknął Karol.
- No ty też nie, spokojnie - wyszczerzyłam się.
- No i to rozumiem - napuszył się.
- Ej, to nie fer. Co to za jakieś specjalne względy? - oburzył się Zatorski.
Znowu wszyscy zamilkli.
- HAAA CIOOOTY! - zaśmiał się Kłos z reszty, na co oni spiorunowali go wzrokiem.

Po kolacji byłam już tak padnięta, że ledwo człapałam po korytarzu.
- Boże, coś ty taka zmęczona? - zapytał narzeczony kiedy wchodziliśmy do windy, a ja oparłam czoło na jego klatce piersiowej, natomiast on przygarnął mnie do siebie mocniej.
- Nie wiem, jakoś tak - wymruczałam.
- I kto to mówi, to ja tutaj przez 2 godziny na siłowni się pociłem - oburzył się.
- I się chyba nie umyłeś - zaśmiałam się.
- Ej, ej, za takie teksty to się zaraz o ścianę będziesz opierać - mruknął.
- Przynajmniej by mnie nie denerwowała.
- No szczyt wszystkiego - pokręcił głową kiedy odsunęłam się od niego lekko bo usłyszeliśmy dźwięk otwierających się drzwi windy.
- Nie gniewaj się - uśmiechnęłam się lekko. - Przecież widzisz, że już gadam głupoty, po 21 jest - kierowaliśmy się do mojego pokoju.
- Znalazło się, dzieciątko - zaśmiał się, a ja otworzyłam drzwi kluczem i weszłam do środka, a Karol je za mną zamknął i położył się na łóżku. Nie skomentowałam tego tylko ruszyłam do łazienki. Zmyłam makijaż, przeczesałam włosy i przebrałam się w piżamę. Kiedy wyszłam z pomieszczenia środkowy nadal w najlepsze leżał sobie na moim łóżeczku z zamkniętymi oczami. Stanęłam nad nim ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej.
- Ej, ale to jest jednoosobowe łóżko.
- Zdaję sobie z tego sprawę - oznajmił mi nie uchylając mojej powieki.
- I do tego moje.
- Wiem o tym.
- W moim pokoju, z numerem 100.
- Takie fakty również są mi znane. - odpowiedział spokojnie uchylając powiekę.
- I?
- I co? - zapytał drocząc się już ze mną ewidentnie.
- No i chciałabym iść spać.
- Czy ja ci zabraniam? - zapytał z głupawym uśmieszkiem.
- Ygggh, co za człowiek - wzniosłam oczy do nieba. - Suń to dupsko.
- Żadne dupsko tylko zgrabny tyłek. - oburzył się.
- Chciałbyś - prychnęłam rozbawiona kładąc się obok niego.
- Nie wmówisz mi, że nie. Widziałem przecież w lustrze - wybuchnęłam śmiechem po jego słowach.
- Dobra, jak tam sobie chcesz - westchnęłam i ułożyłam się wygodnie, zamykając oczy.
- Ej, a kto zgasi światło? - zapytał lecz już się nie odezwałam udając, że chrapię. - Lenka? - szarpnął za moje ramię, a ja zaczęłam chrapać jeszcze głośniej. - Lena światło. Lenka? No jak ja mam niby wstać teraz? Zablokowałaś mnie no hej! Nikt mnie nie będzie, kucze, blokował na środku łóżka! - oburzył się i podniósł się po czym przeturlał się po mnie lecz najwyraźniej coś mu nie wyszło bo gruchnął na podłogę. Uchyliłam powieki.
- To zgasisz w końcu to światło czy nie?
Po tych słowach spiorunował mnie wzrokiem rozmasowując tyły.
- Czyżby twój zgrabny tyłek został obity?
- Ha! Wiedziałem, że zgrabny!- wyszczerzył się.
- Idź lepiej do fizjo bo to może się źle skończyć, jeszcze będziesz miał jakieś siniaki - powiedziałam śmiertelni poważnie.
- Dziękuję za troskę, objedzie się - wystawił mi język po czym wstał z podłogi i podszedł do wyłącznika i pstryknął światło, a następnie nacisnął klamkę od drzwi po czym je otworzył.
- No to branocka - zasalutował.
- Ejjj, a buzi? - zapytałam zasmucona.
- Dopiero co mnie wywalałaś z pokoju - oparł się o framugę.
- To o niczym nie świadczy - uśmiechnęłam się uroczo. - To jak?
Środkowy westchnął przeciągle i wywrócił oczami po czym niby jakby był zmuszany podszedł do łóżka, oparł się na dłoniach, które ułożył na łóżku i pochylił się składając na moich ustach subtelny pocałunek.
- Dobranoc, kochanie.
- Teraz na pewno dobranoc - uśmiechnęłam się, a następnie siatkarz wyszedł.

----
Tsaaaaa... znowu po miesiącu się pojawiam z, nie najgorszym jak mi się skromnie wydaje, rozdziałem. Mam nadzieję, że i Wam się spodoba :)
Pozdrawiam ;**









niedziela, 5 czerwca 2016

~Rozdział 105~

Z dedykacją dla Pauliny i Anonimka, którzy to wyprowadzili mnie z błędu, że ślub był 1 sierpnia...

- Karol? Karol?! Kaaaaaroooool!
- No czemu krzyczysz? Nie jestem głuchy - do mojej sypialni wszedł Kłos w spodniach od garnituru, białej koszuli i czerwonym krawacie, który próbował zawiązać. - Pomożesz? - jęknął bezsilny.
- Zaraz. Widziałeś gdzieś mój pasek do sukienki? - rozglądnęłam się jeszcze raz po pokoju, który cały był wywrócony do góry nogami. Ja sama stałam na środku łóżka w legginsach i białej koszulce z przepiękną pastelową różową sukienką w ręce (klik). Była 10, a ja nie byłam prawie w ogóle ogarnięta. Jedyne co było dobrze to moje włosy.
- Lenka, spóźnimy się w takim tempie - westchnął.
- Pomóż mi znaleźć pasek to się nie spóźnimy.
- W salonie na fotelu leżał jakiś - powiedział.
- No to czemu od razu nie mówisz?! - krzyknęłam i pognałam do salonu gdzie faktycznie znajdowała się upragniona rzecz, a potem zamknęłam się w łazience.
Ubrałam się i umalowałam. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze i stwierdziłam, że jest nieźle. Jest na prawdę nieźle.
- Lena, spóźnimy się! - krzyknął Kłos.
- No już - wyszłam z łazienki. Siatkarz odwrócił się by rzucić na mnie okiem bo akurat stał tyłem. - Może być? - uśmiechnęłam się okręcając się dookoła własnej osi.
- Przepięknie - podszedł i pocałował mnie - Przepięknie - powtórzył uśmiechając się.
- Dziękuję - dygnęłam nie pozwalając zniknąć uśmiechowi z moich ust.
- Chodźmy bo serio się spóźnimy - złapał mnie za rękę, a ja chwyciłam jeszcze żakiet z wieszaka oraz małą torebkę pod kolor sukienki z komody, środkowy wziął zapakowany dla państwa Nowakowskich prezent i mogliśmy wychodzić.
Wpakowaliśmy się do samochodu i podjechaliśmy pod mieszkanie Andrzeja gdzie była również Agnieszka. W naszym mieszkaniu zostało właściwie już tylko trochę jej rzeczy bo prawie wszystko wczoraj Kłos z Wroną przewieźli do mieszkania Endrju.
Droga do Rzeszowa zajęła nam prawie 4 godziny, a pod kościołem byliśmy o 14:45. Mieliśmy chwilę by rozprostować nogi i weszliśmy do kościoła. Piękna uroczystość trwała tylko trochę ponad godzinę, a później w wychodzącą przed kościół parę młodą rzucano groszówkami na szczęście, które od razu poczęli zbierać oraz ryżem. Później nastąpiło składanie życzeń, które zdawało się nie mieć końca. W końcu samych siatkarzy ile tu się pałętało, a co dopiero rodzina i przyjaciele państwa młodych.
- Ola mówiła,że jakby to długo trwało to mamy jechać na sale już - nagle obok mnie i Karola zmaterializowała się Iwona.
- No to chyba pojedziemy nie? - dołączył się Krzysiek, który trzymał przy sobie Sebę, a za rękę Dominikę. Dziewczynka rzuciła się na mnie, a ja wzięłam ją na ręce.

- Stęskniłaś się za ciocią Leną? - zapytałam z uśmiechem, na co ona rozradowana pokiwała głową.
- A będziesz ze mną tańczyć ciociu? 
- No oczywiście. Z tobą w pierwszej kolejności - dźgnęłam ją lekko w bok.
- Nawet szybciej niż z wujkiem Karolem?
- Nawet szybciej niż z wujkiem Karolem - przytaknęłam uśmiechając się, a ona jeszcze bardziej wesoła dała mi soczystego buziaka w policzek.
- Ej, raniiisz - Kłos przyłożył dłoń do serca.
- Przeżyjesz - cmoknęłam go w policzek.
- Mamo, możemy już jechać tańczyć? - Domi zwróciła się do Iwony.
- Znajdziemy tylko wujka Andrzeja i ciocie Agnieszkę i jedziemy. - powiedziałam i odstawiłam dziewczynkę na ziemie. 
- Wiecie gdzie to jest, czy mamy na was poczekać? - zapytał Krzysztof. Spojrzeliśmy po  sobie ze środkowym.
- Zaczekać - stwierdziliśmy zgodnie.
Pół godziny później dotarliśmy przed budynek, w którym miało się odbyć wesele.
Niektórzy goście również wpadli na ten pomysł co my i co jakiś czas kolejne auta zajeżdżały. Hotel był duży, pomalowany w pięknym odcieniu beżowego. Przed wejściem był zadaszony ganek, którego daszek opierał się na dwóch okrągłych filarach. By tam dojść trzeba było pokonać 5 szerokich schodków. Cała dróżka od bramy do schodów była wysypana żwirem. Trawnik równiutko skoszony, piękne zielone drzewa. Za budynkiem rozpościerał się wielki ogród gdzie w cieniu wielkich, starych drzew były postawione drewniane ławeczki. Na samym środku tego wielkiego ogrodu był duży, obfity w kwiaty skalniak. 
Po jakimś czasie nadjechała para młoda. Uśmiechnięci i szczęśliwi wysiedli z samochodu, a fotograf od razu rzucił się w ich kierunku. Ola wyglądała przepięknie. Jej sukienka to mistrzostwo świata, po prostu. 
Karol objął mnie mocniej w pasie. Uniosłam na niego wzrok, a on uśmiechnął się po czym schylił lekko i szepnął mi do ucha.
- Za niecałe 3 miesiące będziesz wyglądała jeszcze piękniej - po czym dał mi całusa w policzek. Odpowiedziałam mu radosnym uśmiechem.
Państwo Nowakowscy zostali powitani chlebem i solą, wypili po kieliszku szampana po czym rzucili je za siebie i w końcu mogliśmy wejść do środka.
Po wypiciu za zdrowie pary młodej, odśpiewaniu "sto lat" i po pierwszym tańcu mogliśmy zasiąść do stołu.
Dominika nie odstępowała mnie na krok, przez co państwo Ignaczak usiedli obok nas. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale Krzysiu i jego "no co ty, ze mną się nie napijesz?" nie stawiało mnie w dobrej sytuacji tego wieczoru. 
Jak streścić pierwsze 3 godziny? Ogólnie, spokój, pełna kultura. W jedzeniu, piciu, wyrażaniu się. Aż nadeszła drodzy państwo godzina 21:00 i do didżejki dorwał się chyba jakiś wujek Piotra i kazał zapuścić disco polo. I wiecie co wam powiem? Wszyscy, ale to wszyscy, jak jeden mąż, ruszyli na parkiet. 
Czyli co się okazuje? Że disco dopiero rozkręca imprezę, a zwłaszcza Zenek Martyniuk. 
Tańczyłam sobie właśnie z bratem Oli, kiedy ktoś zakrzyknął: "Odbijany!"
I już tańczyłam z kimś innym. Tym razem jakiś szatyn, przystojny, zabójczy uśmiech. Krótka charakterystyka. 
- Czy myśmy się już kiedyś nie spotkali? - zapytał z uśmiechem kiedy okręcał mnie dookoła.
- Nie sądzę. No co jak co, ale taką buźkę to bym zapamiętała. - zaśmiałam się. Czy mi już procenty do głowy uderzają? 
Szatyn parsknął śmiechem.
- W sumie masz racje.
- Odbijany! - tuż przy szatynie zmaterializował się Karol.
- Pilnuj jej chłopie bo tu wiele takich co się zagadać nie boi - mężczyzna puścił mi oczko i odszedł. 
- Co to miało być? - Kłos uniósł brew.
- A ja wiem? - parsknęłam śmiechem. - Słyszałeś? Masz mnie pilnować - wbiłam mu palec w klatkę piersiową.
- To nie taka prosta sprawa - uniósł lekko kąciki ust do góry. 
- Ciociu, ciociu! Zatańczmy razem! - podbiegła do nas mała Ignaczak i wdarła się pomiędzy nas, chwytając oboje za dłonie. Zaczęliśmy sobie tak tańczyć w kółeczku, później przez chwile huśtaliśmy ją na rękach. 
W końcu mała się zmęczyła i ruszyliśmy do stolika. Usiedliśmy na chwile by odsapnąć. Nałożyłam sobie na talerzyk przepysznie wyglądający kawałek ciasta. Łyknęliśmy również napojów alkoholowych, ale przez jakiś czas nie opuszczaliśmy stolików, przyglądając się tańczącym ludziom i przysłuchując się dyskusji o życiu toczącej się pomiędzy Ignaczakiem, a jakimś gościem. Aż tak mnie ona wciągnęła, że nie zauważyłam kiedy środkowy gdzieś odszedł. 
- No, Lenka, prosze ja sssssiebie barssso - nalał mi do kieliszka
- Sdrofie! - krzyknęli obaj panowie unosząc naczynia do ust i wlewając wódkę bo gardła. Poszłam w ich ślady i zapiłam sokiem. 

- No i wiesz - pociągnął nosem Krzysiu - Staszeje sie szłowieek. Lata lesssą. Nie te lata, nie ta klata, jak to mówio, nie? Wiem - pociągnął ślinę - wiem, że mnie rozumiesz. Ty też do najmłodszych tsooo już nie należysz! Nie żebym cię obrażał, broń Boże! - krzyknął, ale przy kości mężczyzna, z przyprószonymi włosami siwizną machnął tylko ręką, dając do zrozumienia, że mu to nie przeszkadza i tak samo machnął głową na znak, że się nie gniewa. A głowa już tak mu się chwiała, jakby była na sprężynce. -Ty... Ty! Ty. Napijmy się! - nalał alkoholu do naczyń - ty to po prosssstu, doświadszenia nabrałeś, Kaziu. A doswiadszeenie jak wiemy, nabiera sie... No z czym?
- Z wiekiem. - odpowiedzieliśmy równo z Kazimierzem. Igła jakby w nagrodę po raz kolejny napełnił nasze kieliszki.
- Dokładne Elenko. Dookładnie, dziecinko. Co ty możesz jeszcze o życiu wiedzieć? Ciebie nic nie boli, nic ci nie dolega. Młoda bogini! A my Kaźmierz? A myyy...a nas już wszystko boli... Dobrze, towarzystwo! To na drugą nóżke! 
Przechyliłam kieliszek do ust i wypiłam nalany przez Krzysztofa trunek. 
-  Dobrze panowie. Bedzie tego dobrego. - klepnęłam się w uda i wstałam. Czas się przewietrzyć - trochę chwiejnym krokiem ruszyłam do wyjścia na taras. Przy barierce, która też była zrobiona z małych filarków, stał Karol. Podeszłam do niego, stanęłam za nim i oparłam czoło na jego plecach. 
- Yyyymmm Krzysiek to podstępny człowiek jest - jęknęłam. - nawlewał we mnie chyba z dziesięć kieliszków wódki.
- Dziesięć to ty jeszcze przy mnie wypiłaś - zaśmiał się.
- Nie mogłeś mnie powstrzymać? - walnęłam go dłonią w ramię. 
- Bo byś posłuchała - zaśmiał się. 
I tak sobie staliśmy. On oparty o barierkę, ja czołem oparta o niego, a potem objęłam go w pasie. I było naprawdę fajnie.
- Eeej, mała, nie śpiij - delikatnie odwrócił się twarzą do mnie rozrywając mój uścisk. Cofnęłam się pół kroku do tyłu.
- Przecież nie śpie. Przestało mi trochę szumieć w głowie. Choodź zatańczymy - pociągnęłam go za rękę.
- Masz racje, noc jeszcze młoda - no i zawładnęliśmy parkietem proszę państwa. Tak wywijałam, że nawet nie wiedziałam, że tak potrafię. I co? I wystarczyło iść na wesele do Nowakowskiego, żeby odkryć nowy talent. 

- MACARENA! - krzyknął jakiś mężczyzna i zapuścił to co zapowiedział. Teraz na parkiet ruszyli już wszyscy i świetnie bawili się tańcząc do muzyki. Jakieś 4 metry przed nami wyhaczyłam gibających się Kazimierza i Krzysztofa, którzy dzisiaj bardzo zaszaleli bo ich ruchy wskazywały, że są już w swoim własnym świecie.
Kiedy skończyliśmy tańczyć usłyszeliśmy krzyk.
- TAŃCZYMY LADABA! LABADA! MAŁEGO WALCZYKA! - któż to tak zakrzyknął, któż? No jak to kto? Krzysztof.
Ale pomysł został przyjęty bardzo optymistycznie więc już po chwili zaczęła się zabawa, którą powtarzaliśmy nawet dwa razy, bo aż tak się wszystkim spodobała.
Potem powrócono do wolniejszych piosenek. Karol uśmiechnął się lekko po czym ułożył mi dłonie na biodrach, a ja swoje splotłam na jego szyi. Bujaliśmy się tak do rytmu muzyki, a ja po raz kolejny raz poczułam, że całe moje szczęście stoi właśnie przede mną i wesoły uśmiech wpłynął na moją twarz.
- Naprawdę przepięknie dzisiaj wyglądasz - szepnął mi na ucho, pochylając się. Uśmiechnęłam się tylko lekko i złączyłam nasze usta w pocałunku.
- Ekhem! - chrząknął ktoś koło nas. Niechętnie się oderwaliśmy i spojrzeliśmy kto śmie nam przerywać. Przed nami stała wesoła Agnieszka ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami i tupała nogą.
- O co się pani rozchodzi? - zapytał siatkarz.
- O ten tramwaj co nie chodzi, a dokładnie o to, że jeszcze ze mną nie zatańczyłaś -  fuknęła w moim kierunku.
- A czy pani nie widzi, że teraz ja z nią tańczę?
- Widzę, że się ślinicie zamiast tańczyć. A poza tym, panie Kłos, pan się chce kłócić z kobietą w ciąży? - wzięła się pod boki.
- Nie no. Oczywiście, że nie - uniósł ręce w obronnym geście. - Już mnie tu nie ma - zaśmiałam się co uczyniła i pozostała dwójka po czym środkowy cmoknął mnie w policzek i odszedł.
- Kiedyś to rozwalałyśmy takie dansingi - stwierdziła z westchnieniem Witczak łapiąc mnie za dłonie, a ja parsknęłam śmiechem. - No co się śmiejesz? A niby nie?
- Nie no, tak. Tak było. Karolina zawsze przesadzała z alkoholem - przypomniało mi się.

- Ehkem - chrząknęła znacząco - Ty też nie wylewałaś zbytnio za kołnierz. To ja byłam z was najbardziej ogarnięta - wypięła dumnie klatę o przodu.
- Zdarzało ci się - wystawiłam jej język.
- No, jak się panie bawią? - tanecznym krokiem dotarł do nas Piotr.
- Wyśmienicie - wyszczerzyłyśmy się.
- Tylko taką odpowiedź przyjmuję - puścił mi oczko.
- Wy macie mieć tak samo zajebiste, albo i lepsze - Aga dźgnęła mnie w brzuch.
- I dużo bananów ma być - uniósł do góry palec wskazujący Nowakowski.
- Pamiętam Piter, spokojnie - zaśmiałam się.
- Dlaczego banany? - zdziwiła się blondynka.
- Bo Piter lubi - wyjaśniłam.
- No chyba, że tak.
Po zakończonym tańcu z wyszczerzem dygnęłam przed Agnieszką, na co ona też parsknęła śmiechem, a następnie ruszyłam w stronę toalet, a później wyszłam się jeszcze przewietrzyć na chwilę bo w środku było bardzo ciepło. Usiadłam sobie na ławeczce i odetchnęłam chłodnym powietrzem. Posiedziałam, obczaiłam gwiazdy, odpoczęłam troszkę i mogłam wracać do środka. Po wejściu na salę od razu zauważyłam, że do naszego stolika donieśli winogron więc chciałam od razu ruszyć w jego stronę kiedy nagle oberwałam czymś w głowę. Popatrzyłam zdziwiona w kierunku, z którego nadleciał przedmiot, który okazał się welonem.
- Proszę bardzo! Serdecznie zapraszamy! Na środek! Do tańca!
Ach, no tak, oczepiny. Zaśmiałam się kiedy zobaczyłam, że muszkę złapał Karol.
- Proszę! Pana też zapraszamy!
- Na pewno się spełni, że ślub jeszcze w tym roku! - zakrzyknął Piter, na co my się zaśmialiśmy. Zapuścili nam muzykę i mogliśmy pięknie zatańczyć. Po zakończonej piosence, zaczęli nam bić brawo, a kiedy skończyli mogłam w końcu ruszyć po winogrona. Wspólnie z Kłosem zjedliśmy prawie wszystkie. Oj no co?! Nie moja wina, że są takie przepyszne i że je uwielbiam. A, i Krzysiek też trochę wziął!


Spałam sobie smacznie kiedy nagle... JEB! I się obudziłam. Przerażona próbowałam zobaczyć gdzie jestem i złapałam za obolały tyłek, który rozmasowałam. Spadłam z łóżka, na to wygląda. Strasznie bolała mnie głowa, suszyło mnie w gardle, a obolałe stopy i nogi dawały o sobie znać. Rozglądnęłam się dookoła siebie. Siedziałam na podłodze w pokoju, balkon był otwarty, świeciło piękne słońce. W pomieszczeniu byłam tylko ja, ale na fotelu leżała marynarka Karola. Podniosłam się i chwyciłam butelkę wody. Popiłam nią tabletkę, która znajdowała się obok niej na małym stoliku i upiłam kilka porządnych łyków.Obtarłam usta wierzchem dłoni i starłam też wodę z szyi, bo oczywiście musiałam się trochę oblać. Tak, możecie już klaskać, proszzz.
Ten mój przyszły mężulek to o wszystkim pomyślał. Przyniósł nawet torbę z samochodu, więc mogłam spokojnie wziąć prysznic i przebrać się w nowe ciuchy. No, czyż nie jest idealny?
Kiedy się odświeżyłam i przebrałam i spodenki i bluzkę, a na nogi założyłam sandałki. Zastanawiało mnie tylko to rozcięcie ciągnące się od połozy łydki do połowy uda z przodu nogi. No ale stwierdziłam, że nie wiem więc bardziej pożyteczne będzie wyruszenie na poszukiwanie jedzenia. No i Kłosa oczywiście też.
Wyszłam więc z pokoju, nie miałam klucza więc nie mogłam go zamknąć. 20 minut później, po 3 złych trasach,  dotarłam wreszcie do głównej sali gdzie siedzieli goście, którzy zostali na noc. Wyczaiłam Karola, który siedział przy stoliku wraz z Andrzejem, Agnieszką, państwem Ignaczak i Fabianem oraz swoją narzeczoną. Dołączyłam do nich, przywitałam się życzyłam smacznego, pełna kulturka, nie powiecie, że nie. Zajęłam miejsce obok środkowego.
- No i jak się spało? - zapytał narzeczony po obdarowaniu mnie buziakiem w policzek.
- Jak sukienka? - zapytały równocześnie obie panie.
- Sukienka? - zdziwiłam się, a oni wszyscy nagle spuścili głowy, jakby nie było pytania. - Haloooo? Jaka sukienka? - cisza - Czy ja o czymś nie wiem?
- A co ostatniego pamiętasz? - zapytała Iwona. Zmarszczyłam czoło.
- Jak zjedliśmy winogron i Igła bezczelnie podwędził nam dwie gałązki.
- Też tyle pamiętam - odezwał się Ignaczak.
Pozostali chrząknęli.
- To, to nie był koniec imprezy? - zapytałam i prześwidrowałam obecnych wzrokiem. Od odpowiedzi uratowała ich Dominika.
- Mamo! Mamo!
- Co się stało? - Iwona odwróciła się w kierunku córki.
- Mogę bawić się w tym ubraniu?
- Możesz, ale nie szalejcie za bardzo - ledwo skończyła mówić, Domi już nie było wśród nas.
- No więc? Agnieszka, ty mów. Przecież cały czas byłaś trzeźwa - wywołałam Witczak do odpowiedzi.
- Ekhem - chrząknęła i spojrzała po zebranych. - Bo ten, Krzysiek rzucił ci wyzwanie, że nie wypijesz 10 kieliszków wódki z rzędu bez popity.
- A ja? - jęknęłam.
- No co ty mogłaś zrobić? - wywrócił oczami Karol.
- Rzuciłaś typowy w takich sytuacjach tekst "Ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo!", choć piłaś wtedy akurat sok. No i się zaczęło. Jeden kieliszek, drugi, trzeci. I stwierdziliście, że wam za gorąco w środku więc wyprawiliście się na zewnątrz. Usiedliście sobie na tych ławeczkach koło krzaków róży...
- Nie próbowaliście mnie jakoś odciągnąć od tego człowieka? - zapytałam zrozpaczona, na co oni wybuchnęli śmiechem.
- Powiedziałaś, że Igła to twój najlepszy przyjaciel i jak chce się z tobą napić to się z tobą napije.
- Ło Boże - oparłam łokcie na stole po czym schowałam twarz w nich dłonie - I co dalej? - zapytałam przecierając twarz. Podparłam brodę na dłoniach i utkwiłam wzrok w Agnieszce
- No i co i nic, piliście sobie, pili aż wam się butelka skończyła. Pieprzyliście takie głupoty, że szkoda było słuchać.
- CO?! - wykrzyknęliśmy równocześnie z Ignaczakiem.
- Nie pamiętam, w każdym razie bez sensu, ładu i składu. - machnęła ręką.
- No ale co z sukienką, przecież tylko piliśmy - stwierdziłam.
- Mówię, że skończyła wam się butelka... Chcieliśmy was odtransportować bezpiecznie do pokoi, ale stwierdziliście, że "sobie poradzicie" - nakreśliła w powietrzu znacząc cudzysłów.
- I?
- No i wstajecie, stawiacie jeden krok drugi i nagle zahaczyłaś udem o gałązkę róży. Przejechała ci ona po całej sukience i po nodze.
- A więc stąd ta rana - przejechałam palcem wskazującym po zaczerwienieniu.
- Dokładnie.
- Boli jeszcze? Wczoraj strasznie lamentowałaś - zaśmiał się Kłos, a ja zgromiłam go wzrokiem.
- A sukienka w bardzo złym stanie? - spojrzałam po dziewczynach, a ona jednocześnie się skrzywiły na co ja jęknęłam. - Zawsze tak się kończy picie z tobą - fuknęłam w kierunku Krzysztofa.
- Ja cie namawiałem? - przyłożył dłoń do klatki piersiowej.
- Tak! - stwierdzili wszyscy zgodnie.
- A on wyszedł z tego bez szwanku?
- Rozdarł spodnie - oświadczyła Iwona.
- I bardzo ci tak dobrze - wystawiłam mu z wyższością język.


Około godziny 16 zaczęliśmy się pakować do samochodu.
- Cieszymy się, że przyjechaliście - powiedziała Aleksandra, już teraz Nowakowska, obejmowana prze Piotra.
- My też świetnie się bawiliśmy - uśmiechnęłam się do pary.
- Teraz pozostało nam czekać na wasze weselicho - zatarł ręce Piter, a my się zaśmialiśmy.
- Obyście się bawili na nim tak dobrze jak my na waszym.
- Tylko sukienki ani spodni sobie nie podrzyjcie! - dorzuciła Agnieszka, która już siedziała w samochodzie.
- Będziemy uważać - zaśmiała się Ola.
- No, to na nas już czas - stwierdził Kłos. Ostatnie uściski i mogliśmy ruszać w drogę do Bełchatowa.

---
Pojawiam się z rozdziałem, jak to ostatnio bywa, średniej jakości, ale mam nadzieję, że choć trochę przypadnie wam do gustu i oddaję go waszej ocenie.
W następnym już chyba powrócimy do naszej ulubionej Spały ^^
Pozdrawiam ;**








niedziela, 1 maja 2016

~Rozdział 104~

- KURWA! - krzyknął Bartek wchodząc do szatni. Wbiłam im się tam też, co będę sama za bandami stać jak idiotka.
- Przytulić? - zapytałam nieśmiało.
- Uważaj żebym ci z tego smutku nie przypierdolił - warknął.
- Kuraś - upomniał go Piter.
- Nie, w porządku - dałam Nowakowskiemu znak, że się tym nie przejmuję i rozumiem Kurka.
- Przepraszam Lena, po prostu... no kurwa, po prostu - uderzył w ławkę na której siedział. - Tyle, nam brakowało, tyle - pokazał odległość między palcem wskazującym a kciukiem.
- Wiem, Bartuś, wiem. - usiadłam obok atakującego i położyłam mu głowę na ramieniu.
- Ej, a my to co? Nie przegraliśmy? - oburzył się Fabian z drugiego końca szatni.
- Ojej, no ciebie też kocham przecież, daj mi poklepać chociaż po plecach Bartka - fuknęłam.
Wtedy do szatni weszli trenerzy i sztab szkoleniowy. Nie mieli fajnych min. Stefan jebnął przemową, że Liga Światowa to był cel drugorzędny, a teraz wszystkie siły rzucają na Japonię bo są to winni kibicom.
- To jak panowie? - wyciągnął rękę, a wszyscy zebrali się dokoła i dołożyli swoje ręce.
- HEJ OPA!
No i to rozumiem, nie ma pierdolenia o przegranej tylko lecimy dalej!

- Oglądamy finał? - zapytałam Antige kiedy staliśmy w wejściu na halę obserwując rozgrzewkę Francuzów i Serbów.
- Samolot i tak mamy dopiero o 19:30 - wzruszył ramionami będąc już w swoim świecie, analizując mecz chłopaków.
Obserwowałam zawodników, Serbowie ze skupieniem wykonywali ataki, natomiast Francuzi z lekkimi uśmieszkami dawali również popisy swoich umiejętności. W pewnym momencie podłapałam kontakt wzrokowy z Marechalem. Uśmiechnęłam się szeroko i pokazałam mu zaciśnięte kciuki. Wyszczerzył się i odmachał mi. Jak nie wygrają to niech wie, że jego wszyscy kompromitujące zdjęcia przez przypadek wpłyną na stronę Skry. Przez kompletny przypadek po prostu.
- Ej - nim zdołałam jakkolwiek zareagować jakiś miły człowieczek przestrzelił mi potylice, a potem poczochrał włosy. Wzięłam głęboki wdech i ze świstem wypuściłam powietrze po czym odwróciłam się i zobaczyłam ryj Fabiana.
- Kup se klej, gamoniu - prychnęłam.
- Ale ja tylko...
- Nie dotykaj moich włosów, czy wy się nie możecie tego w końcu nauczyć?!
- Ale to nie ja tylko Wrona! - pisnął jak mała dziewczynka, a ja spojrzałam za ramię Drzyzgi gdzie w stronę trybun podążał Andrzej.
- Pożałuje - mruknęłam.
- Chciałem tylko zapytać czy będziesz tu stać przez najbliższe przynajmniej półtorej godziny?
- Nie w sumie, nie.
- No to chodź z nami usiądź - wzruszył ramionami. Podążyłam więc za rozgrywającym.
- Zostały tylko dwa miejsca obok Dzika, myślisz, że nas nie zabije wzrokiem?
- Już mu przeszło ale i tak ty obok niego siedzisz - wyszczerzył się i szybko zajął miejsce przy schodkach. Prychnęłam i przechodząc obok Resoviaka kopnęłam go przypadkowo w piszczel. No przypadkowo no!

Mecz finałowy zakończył się wynikiem 3:0 dla Francuzów, którzy to najpierw wygrali sobie niższą dywizję, przylecieli i w Rio też sobie wygrali, a co! Kto im zabroni?

Organizatorzy nie dali się nawet zbytnio Francuzom pocieszyć na boisku bo od razu ich zgonili i zaczęli zdejmować siatkę co by podium rozłożyć. Kiedy uradowani Trójkolorowi przechodzili przed nami znowu podłapałam kontakt wzrokowy z Nicolasem i zaklaskałam, żeby nie było, że go nie doceniam, a ten wariat rzucił się na mnie, przytulił o mało nie dusząc po czym jeszcze raz wydarł mi się do ucha, że wygrali.
- No co ty nie powiesz - zaśmiałam się kiedy uwolnił mnie z uścisku.
- Czy Karol ma się czuć zazdrosny? - obok nas zmaterializował się Endrju.
- No jasne, że tak, zaraz wsiadam z nimi do samolotu i tyle będziecie mnie widzieli - prychnęłam.
- A zapraszamy - wyszczerzył się - Jenie nam pocieszysz bo się z dziewczyną pokłócił - wywrócił oczami.
- Dobra, dobra, nikogo nie będę już dzisiaj pocieszać, pomijając, że słabo mi to idzie. Zmykaj do chłopaków, mistrzuniu - dźgnęłam go w bok. Tak też przyjmujący uczynił i już go przy nas nie było.
Po jakichś 10 minutach rozpoczęła się ceremonia dekoracji, wepchałam się jakoś do strefy fotografów na boisku i miałam niezłą miejscówkę. Najpierw najlepszy libero: Paweł Zatorski.
- Teraz mogę Jenię pocieszać - mruknęłam do siebie z cwanym uśmieszkiem przysuwając aparat do twarzy.
Najlepszy rozgrywający: Benjamin Toniutti, najlepszy atakujący, Aleksandar Atanasijević. Następnie para najlepszych środkowych, Maxwell Holt i nasz bełchatowski Srećko Lisinac. Kolejna była para przyjmujących, Earvin N'Gapeth, gość po prostu wymiata i tyle. I jest on, nasz kapitan, Kubiak Michaś! Takie zdjęcie ma, że by się kuźwa nawet Włodarczyk na Instagramie nie powstydził. No! Jeszcze jedno wspólne zdjęcie całego dream teamu i wprowadzono reprezentacje. Stany Zjednoczone, Serbia i Francja, tak wyglądało podium w tym roku. My tuż za podium, no szkoda, ale jak to mówił Krzysiu: szkoda to jest jak krowa do studni nasra, więc nie ma co się rozwodzić, jak Stefan powiedział jedziemy do Japonii po awans olimpijski i to jest teraz najważniejsze.
Godzinę później wbiegłam do autokaru bo już chcieli beze mnie odjechać, a ja tylko pomyliłam jedne drzwi.
- Dłużej się nie dało?! - zawył z końca autokaru Fabian.
Jak ja cię chłopie uwielbiam to nie masz pojęcia.
- Oczywiście, że się dało, ale chciałam już wrócić do mojego ulubionego rozgrywającego.
- Ooooo jak miło - uśmiechnął się słodko.
- Nie do ciebie cepie, do Grzesia - wskazałam na Łomacza, a wtedy autokar ruszył, a że się niczego nie trzymałam to prawie poleciałam na podłogę, ale rychło w czas chwyciłam się oparcia fotela.
- A-a-a! KARMA! - krzyknął zadowolony Drzyzga.
- Ja ci zaraz karmę pokażę - syknęłam ruszając w kierunku Resoviaka.
- Dobra, dobra, nie bij, nie bij! - pisnął kiedy stałam nad nim a on, jak na "najlepszego" rozgrywacza przystało leżał rozłożony na wszystkich pięciu siedzeniach skulił się zakrywając głowę dłońmi.
- Lena, bardzo proszę nam zawodnika nie uszkodzić! - krzyknął z drugiego końca pojazdu Oskar.
- Jakie tam uszkodzić, ja tylko usiąść chciałam - zrobiłam niewinną minkę, a on rozbawiony pokręcił głową i z powrotem zajął swoje miejsce pogrążając się w rozmowie z fizjoterapeutą.
Zwaliłam nogi Fabiana z siedzeń i sama zajęłam trzy fotele, opierając się o szybę autokaru, zdjęłam sandałki ze stóp i ułożyłam je sobie na siedzeniach, brakowało mi tylko poduszeczki, ale niedługo będziemy na lotnisku więc chyba jakoś przeżyję.
- Mnie się czepiała, a teraz sama się rozwala jak królowa - prychnął Drzyzga siadając tak jak ja, próbując przepchnąć moje stopy żeby nie zajmowały trzeciego siedzenia.
- Kuźwa, Fabian, ogarnij się no - warknęłam.
- To weź te nogi - skrzyżował ręce na klatce piersiowej i zrobił obrażoną minę, a na czoło opadły mu przydługie kosmyki włosów przez co wyglądał przekomicznie, aż się zaśmiałam.
- Nie - odparłam.
- Yyyggghhh! - wzniósł ręce do nieba dając upust swojej złości. Znaczy tak myślę. - Nigdy więcej tu nie siadasz. - powiedział pewnym, stanowczym głosem.
- Chyba ty - również skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
- Ty.
- Ty.
- Ty.
- Ty - nikt nie zwracał na nas najmniejszej uwagi. Do czasu.
- Czy możecie wreszcie stulić mordy?! - krzyknął Paweł.
Aż nas zatkało z Fabianem. Autentycznie, rzeczywiście i prawdziwie nas zatkało.
- Dobrze - zgodziliśmy się potulnie i zamknęliśmy jadaczki.
Akurat dotarliśmy na lotnisko, a nasz kierowca to chyba pobiegnie zaraz pod pomnik Jezusa podziękować, że wreszcie zakończyła się podróż z nami.
- Ej Fabian, zaczekaj.
- Po co? - prychnął.
- No buty muszę ubrać, zaczekaj no, zostawicie mnie tutaj. - jęknęłam zapinając pasek u pierwszego sandałka.
- Najsłuszniejsza decyzja tego roku - mruknął, ale zatrzymał się i znudzony skrzyżował ręce na klatce piersiowej czekając.
- Ej - dźgnęłam go kiedy miałam już obuwie na stopach - Nie mów, że tak po prostu byście mnie to zostawili.
- Święty spokój - stwierdził obojętnie schodząc po schodkach.
- Teraz to mi smutno - jęknęłam ocierając wyimaginowaną łzę i biorąc swoje walizki.
- Czemu ci smutno? - zapytał od razu Piotrek obejmując mnie ramieniem i razem ruszyliśmy do wejścia na lotnisko.
- Bo Fabian powiedział, że zostawił by mnie tutaj i byłby spokój - pożaliłam się Nowakowskiemu.
- Cham - stwierdził wyniośle Piter.
- Teraz tylko tu mi zostałeś Piotruś. Wszyscy mają mnie dość - westchnęłam. - Gdzie Karol gdy go potrzebuję?! - usiadłam na krzesełkach w budynku, a kierownik kadry poszedł zapytać czy nasz kiedy dokładnie nasz samolot odlatuje i czy już mamy się do niego pakować czy może nie. Środkowy przysiadł obok mnie, a cała kadra rozproszyła się po pomieszczeniu.
- Kadra! Pakujemy się - oznajmił Blain. No więc zebraliśmy się wszyscy w kupe i godzinę później lecieliśmy już do Paryża gdzie była przesiadka do Warszawy.
Telefony ruszyły w ruch, co by się ktoś po tym biednych reprezentantów kraju pofatygował. To jednak powinno być tak: kadra przylatuje, każdy ma swój samochód podstawiony pod nos i cyk, wsiadasz i jedziesz, a nie tak. To podchodzi pod obrazę majestatu.
Wyjęłam więc swój zarąbisty smartfonik i wybrałam numer Karola.
- O Lenka, hej, jesteście już w Warszawie?
- No właśnie przylecieliśmy? Możesz się po mnie pofatygować? Gdzie jesteś w ogóle?
- Odwróć się.
- Co? - zmarszczyłam brew, ale odwróciłam się o 180 stopni, a tam w odległości jakichś 10 metrów stał sobie jakby nigdy nic Kłos. Uśmiechnęłam się szeroko, rozłączyłam i rzuciłam się na szyję środkowemu.
- Rany, jak tęskniłam - westchnęłam wdychając zapach jego cudownych perfum.
- Ja też - przycisnął mnie do siebie z całej siły chyba, ale nie przeszkadzało mi to. Cieszyłam się, że wreszcie wróciliśmy i znów widzę tego mojego kochanego przygłupa.
- Kooocham cię - odsunęłam się od niego lekko by zaraz czuć na swoich wargach jego usta.
- E, zakochańce, uważać bo wam walizki zakoszą - odsunęłam się od siatkarza i odwróciłam by zobaczyć Bartka stojącego i dzielnie pilnującego moich cennych rzeczy.
- Widzę, że jesteś na straży więc jestem spokojna - uśmiechnęłam się.
- Tak, ale już się zmywam więc cię informuję - wystawił mi język.
- No dziękuję - ruszyłam w kierunku walizek, a za mną ruszył Kłos.
- Cześć, stary - panowie uścisnęli sobie dłonie i poklepali po plecach. - Dobrze było.
- Jak widać nie aż tak żeby wygrać. No ale nic, spadam, trzymajcie się, widzimy się w sobotę na weselichu u państwa Nowakowskich - przyłożył palce wskazujący i środkowy do skroni niby salutując, żegnając się z nami.
- No na razie.
Środkowy wziął moje walizki i ruszyliśmy do samochodu.
- Jakim cudem ty się tutaj tak szybko znalazłeś to ja nie wiem.
- U rodziców byłem, nie chciało mi się samemu siedzieć w Bełchatowie. Kazali mi cie przywieźć na śniadanie.
- O tak, jedzenie, to to czego teraz potrzebuję.
- Czyli mama miała rację.
- Mama zawsze ma, zapamiętaj to sobie - dźgnęłam go w bok ze śmiechem. Wpakowaliśmy się do samochodu i po 20 minutach byliśmy pod domem państwa Kłos.
Weszliśmy do domu gdzie od progu uderzył nas zapach jajecznicy, kawy i mogę się założyć, że pełno innych składników, z których można zjeść pożywne śniadanko. Zaraz w korytarzu pojawiła się mama Karola.
- Lenka, jesteś - uśmiechnęła się i przytuliła mnie na powitanie. Odwzajemniłam uśmiech.
- Jestem.
- Chodź, zjesz śniadanie, na pewno jesteś głodna jak wilk - pociągnęła mnie za rękę w stronę w kuchni, ale zaraz gwałtownie się zatrzymała co poskutkowało tym, że o mały włos na nią nie wpadłam. - A może wolisz się przespać? Co? Na pewno jesteś zmęczona.
- Nie, nie, wolę zjeść, muszę się znowu przestawić na tą strefę czasową więc muszę wytrzymać ten dzień na nogach - odparłam.
- No to świetnie - znowu pociągnęła mnie za rękę do kuchni a ja zdołałam tylko spojrzeć błagalnie na Karola, który parsknął śmiechem. Ewidentnie go to bawiło, a ja dwa razy prawie zostałam pozbawiona ręki!
- Usiądź, skarbie, siadaj sobie wygodnie - posadziła mnie na krześle przy stole w pięknej kuchni. Ten dom zawsze podobał mi się tak samo, świetnie urządzony, kuchnia w kolorze słonecznikowym, kafelki do połowy ściany, jasnobrązowe meble, pięknie po prostu.
Na stole stało jak przewidywałam mnóstwo jedzenia, jajecznica, chleb, szynka, sery, serki, pomidorki, ogórki, rzodkiewki, sałata, no prostu wszystko.
- Śniadanie jak dla króla - stwierdził siatkarz siadając obok mnie.
- Śniadanie mistrzów - zaśmiała się pani Alina.
- Ale to może ja w czymś pomogę? - zaproponowałam.
- Siadaj, co ja jakaś niedołężna? Co ktoś przyjedzie to tylko by pomagali. Radzę sobie jak jesteśmy sami z tatą i to i teraz sobie poradzę. Jedzcie, dzieciaki, jedzcie. Ty Karol też masz zjeść bo przecież od 6 na lotnisku koczujesz.
- Na prawdę? - uśmiechnęłam się. - Dziękuję - dałam mu buziaka w policzek.
Skonsumowaliśmy przepyszne śniadanie po czym powędrowałam do łazienki by się trochę ogarnąć i przebrać z reprezentacyjnych ciuszków.
Kiedy wyświeżona wyszłam z pomieszczenia i wkroczyłam do pokoju Karola, jego tam nie było. Zeszłam więc po schodach na dół, ale wszędzie było pusto, wyszłam z domu, stając na schodach i dopiero na ławce pod rozłożystą czereśnią dostrzegłam środkowego z okularami słonecznymi na oczach grzejącego sobie twarz do słońca. Wsunęłam więc stopy w buty i ruszyłam przed podwórko do narzeczonego.Usiadłam sobie koło niego i przymknęłam oczy.
- Możemy tu zostać? - odetchnęłam układając sobie dłonie na karku.
- Możemy - uśmiechnął się.
- To zostańmy.
- Ale...
- Wiedziałam - westchnęłam. - Co tym razem?
- Myślałem, że chcesz wrócić do Bełka i się ze znajomymi spotkać, czy coś. Agnieszka już się czepiała, że się nie odzywasz.
- A możemy jutro? - jęknęłam.
- No możemy, możemy. - objął mnie ramieniem i pocałował w czubek głowy.
- Kurcze, jak do tego Bełchatowa wrócimy to chyba trzeba będzie ich wszystkich w jednym miejscu zebrać bo nie mam ochoty z każdym z osobna się spotykać.
- Zróbmy imprezkę - wyszczerzył się Karol.
- O nie nie, na balangę to poczekają do wesela - zaśmiałam się - Ale nie wiem, na jakieś kręgle? Co ty na to? W czwartek, na przykład, bo w piątek muszę iść jeszcze do fryzjera.
- Ja jestem za.
- No to możesz do wszystkich zadzwonić - przekręciłam się tak, że moja głowa spoczywała na udach Karola, a swoje nogi wciągnęłam na ławkę i skrzyżowałam w kostkach.
- Ej, a niby czemu ja? - oburzył się wielce.
- Ja wymyśliłam to ty dzwonisz, równy podział to się nazywa - wystawiłam mu język.
- Boże, co za człowiek - wywrócił oczami.
- Najlepszy na świecie - cmoknęłam w powietrzu i wyszczerzyłam się.
Siatkarz pokręcił głową z politowaniem i wyjął telefon z kieszeni.
- A mogę wysłać smsy?
- Możesz. - narzeczony zaczął więc stukać w telefon - Dasz mi okulary?
- Idź sobie przynieś - wystawił mi język.
- Ej, no Karolek - wydęłam dolną wargę robiąc smutną minkę. - Słoneczko mnie razi.
- No to masz problem dziecinko. - zamilkłam, ale cały czas gapiłam się na jego twarz, w końcu nie wytrzymał. - No masz - westchnął ciężko i podał mi przedmiot.
- Kocham cię. - uśmiechnęłam się zadowolona zakładając okulary
- Mhm - mruknął.
Przymknęłam sobie oczka i było po prostu wspaniale. Ja, mój najwspanialszy na świecie mężczyzna, piękny wolny dzień, słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, żadnej chmurki na niebie. Żyć nie umierać, po prostu.
- Tylko muzyki jakiejś mi tu brakuje - rzuciłam.
- Że co? - zapytał zdziwiony środkowy, który teraz bawił się moimi włosami bo już wysłał wszystkie wiadomości.
- No muzyki, radia, czegokolwiek, bo poza tym to jest zajefajnie - otworzyłam oczy, które miałam zamknięte.
- Muzyki, mówisz - mruknął. - Czekaj - podniósł moją głowę z kolan i wstał po czym ruszył w kierunku garażu. Podniosłam się do pozycji siedzącej i czekałam co on tam wymyśli.
Po chwili rozbrzmiały pierwsze nuty "Radiotaxi" Budki Suflera, a z garażu wyszedł zadowolony Karol.
- Co? Jak? - zdezorientowana podniosłam okulary z oczu i nasunęłam je na włosy.
- Tam patrz - wskazał mi palcem pod dach gdzie było zamontowane radyjko. - Tata zamontował jak urządzał sobie imprezki - wyszczerzył się.
- Ty, to jest genialny pomysł, muszę tym swoim w Wałbrzychu też powiedzieć żeby takie cudeńko zamontowali pod dachem.
- Napijecie się kawy? - na schodach stanęła pani Alina.
- Tak - odpowiedział Kłos.
- To pójdę pomóc - wstałam z ławki i ruszyłam do drzwi, w których przed sekundą zniknęła rodzicielka siatkarza i powędrowałam za nią do kuchni.
- Tam są kubki - wskazała na szafkę obok okna. - Mam nadzieję, że dzisiaj nie będzie od razu wyjeżdżać? - zapytała.
- Tak właśnie myśleliśmy, że zostaniemy do jutra. - postawiłam na stole trzy granatowe kubki i wsypałam do nich kawy, którą podała mi kobieta. - Jeśli możemy oczywiście.
- Dziecinko, oczywiście, że możecie, bardzo się cieszę, że zostaniecie. Przydadzą wam się na pewno takie dwa luźniejsze dni. - uśmiechnęła się zalewając wrzątkiem proszek.
- Teraz, jak nigdy. Jednak te przygotowania są bardzo stresujące, a tak odpoczniemy i spędzimy chociaż trochę czasu razem.
- A my z ojcem chętnie otworzymy dzioby do kogoś innego niż do siebie - zaśmiałyśmy się razem po czym postawiła kubki oraz cukierniczkę i mleko na tacy, którą wzięłam. - Jak ci się w ogóle w tym Rio podobało? - zapytała idąc za mną.
- Mi bardzo, ale o wiele bardziej by się podobało, jakby chłopcy zdobyli ten medal - stwierdziłam.
- No tak, to taki minus - stwierdziła kiedy postawiłam tackę na stole w altance, do której już przetransportował się Kłos. - Ale samo miasto?
- Samo miasto, jest ogromne, pozwiedzać, przyjechać, na kilka dni, jest wspaniałe, ale gdybym tam miała zostać na dłużej to bym chyba nie wytrzymała, a jeszcze bardziej dobijają ciągle wysokie temperatury.
- Nie przepadasz?
- Przychodzi taki moment, że mam ich serdecznie dość.
- Nie rozumiem tego - wtrącił się Karol. - Im cieplej tym lepiej - wzruszył ramionami po czym pociągnął łyk napoju.
- No jak dla kogo, najwyraźniej - dokończyła kobieta.


Cały dzień, tak jak i następny zleciał jak za pstryknięciem palcem i już wsiadaliśmy do samochodu o godzinie 18:30, w środę.
- No to jedźcie ostrożnie dzieciaki - po kolei ucałowała nas najpierw matka Karola, a następnie ojciec.
- No i przyjedźcie niedługo - uśmiechnął się spod wąsa senior Kłos.
- Postaramy się - odpowiedział siatkarz. - Wy też, trzymajcie się, pa.
Wsiedliśmy do pojazdu i wyjechaliśmy z posesji, a po prawie 2 godzinach byliśmy w Bełchatowie pod moim blokiem. Wysiedliśmy i środkowy pomógł mi wziąć walizki. Wjechaliśmy windą na odpowiednie piętro, wygrzebałam z torebki klucze do mieszkania i weszliśmy. W środku było cicho, ale tylko przez moment bo już chwilę później drzwi wejściowe otworzyły się ponownie i stanęła w nich Agnieszka w reklamówką zakupów w ręce.
- Lena! - krzyknęła i rzuciła mi się na szyję.
- O rany, ja też tęskniłam - z szerokim uśmiechem na ustach przytuliłam przyjaciółkę. -Widzę, że nie uschłaś z tęsknoty i wyglądasz świetnie.
- Ta, zwłaszcza moja figura.
- Oj, zamknij się - przestrzeliłam jej lekko potylicę.
- Ekchem - chrząknął narzeczony.
- No ciebie też miło widzieć - uśmiechnęła się Witczak i przytuliła siatkarza.
- Dziękuję, za poświęconą mi dużą uwagę, a teraz będę się zbierać, śpijcie słodko dziewczynki - pocałował mnie na pożegnanie, a Agę cmoknął w policzek i wyszedł.
- Głodna? Kupiłam musli - uniosła do góry reklamówkę.
- Nie, napiję się tylko czegoś.
- Napiłabym się wina - westchnęła blondynka, a ja popatrzyłam na nią przerażona już ze słowami reprymendy na ustach.
- No przecież wiem, po prostu, już zapomniałam jak smakuje - chlipnęła, a ja się zaśmiałam i nalałam do szklanki soku pomarańczowego.
- Idziesz ze mną w piątek do fryzjera? - zapytałam.
Patrzyła na mnie chwilę pytająco
- A no tak, przecież w sobotę wesele - przywaliła sobie facepalma - Oczywiście, ale najpierw pomożesz mi wybrać sukienkę
- Nie masz sukienki? - wytrzeszczyłam oczy.
- Przepraszam, że nie mogę kupić sukienki pół roku wcześniej bo niestety nie będę wiedziała czy się w nią wbiję - warknęła.
- Przepraszam, przepraszam, spokojnie - uniosłam ręce do góry w geście obronnym. - Oczywiście, najpierw sukienka, potem fryzjer, znajdziemy ci coś zajebistego, zobaczysz - przytuliłam ją i dopiłam soczek, a następnie ruszyłam do łazienki gdzie zmyłam makijaż, umyłam zęby i przebrałam się w piżamkę.
- Branoc - rzuciłam jeszcze zaglądając do kuchni gdzie wciąż siedziała jeszcze Agnieszka słuchając radia i konsumując musli.
- Branoc - uniosła lekko kącik ust do góry.


- DZIEŃ DOOOBRY KOCHAAAM CIĘ, JUŻ POSMAROWAĘEM TOBĄ CHLEB, DZIEŃ DOBRY KOCHAM CIĘ NIE CHCE CIE Z OCZU STRACIĆ WIĘC JESZCZE WIĘCEJ DZIEŃ DOBRY KOCHAM CIĘ, PODZIELIMY DZIŚ TEN OGIEŃ NA DWOOOJE - otworzyłam oczy obudzona i zmarszczyłam czoło. Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam godzinę 10:10. Westchnęłam przeciągając się, a zza drzwi nadal było słychać popisy wokalne blondynki, która włączyła swoją ulubioną płytę. Podniosłam zadek z łóżka, podeszłam do okna, odsunęłam rolety po czym otworzyłam je na oścież i wystawiłam głowę na zewnątrz. Piękny dzień nam się zapowiadał. Spojrzałam na niebo gdzie nie było ani jednej chmurki i aż się uśmiechnęłam. Później mu wzrok powędrował w dół, na chodnik przed blokiem, gdzie wielu ludzi już wyszło z domu. Tylko ja się jeszcze tak kiszę, odeszłam więc od okna, wyjęłam z szafy ciuchy i wyszłam z pokoju. Kierując się do łazienki dostrzegłam w kuchni Agę, która robiła sobie świeży sok z pomarańczy.
- Czy pani też sobie życzy? - zapytała z uśmiechem kiedy mnie zauważyła.
- Życzy - wyszczerzyłam się i weszłam do łazienki po czym wzięłam prysznic, ubrałam się, uczesałam, nałożyłam podkład i pomalowałam rzęsy. Przez cały czas nucąc oczywiście hiciory jakie zapodawała mi tu Aga. Swoją drogą ciekawe co ona taka zadowolona od rana i taka dla mnie miła. Pewnie się stęskniła biedaczka.
Weszłam do kuchni gdzie już czekała na mnie szkalneczka soczku oraz biały ser, z którym zrobiłam sobie kanapki.
- Kręgle aktualne? - zapytała blondynka przeżuwając.
- Jak najbardziej, a potem może jakieś piwko? Znaczy sok oczywiście - zreflektowałam się od razu unosząc ręce do góry.
- No to w porząsiu.

Pod kręgielnią byliśmy umówieni na 16, tak żeby każdy się wyrobił. Z Agą postanowiłyśmy się przejść więc o 15 już sobie wyszłyśmy i w ciągu pół godziny spacerkiem byłyśmy na miejscu. Nie dostrzegłyśmy żadnych znajomych mordeczek więc przysiadłyśmy sobie na ławce na przeciwko budynku w cieniu dębów, które sobie tu rosły i cierpliwie czekałyśmy na resztę ekipy. Po kilku minutach byli już wszyscy: Dawid, Łukasz z Emilką, Karolina z Wiktorem i Ksawerym, Michał z Dagą, Olim i Antkiem, Mariusz z Arkiem i Pauliną po której było już też widać, że jest w stanie błogosławionym i nasi dwaj mężczyźni też się zjawili więc mogliśmy wchodzić do środka.
Spędziliśmy tam dwie godziny, a potem postanowiliśmy pójść do lodziarni, która jest tuż przy placu zabaw więc dzieciaki mogły by się pobawić. 

Przez kolejne prawie dwie godziny byłam już obcykana ze wszystkimi nowinkami i świeżynkami zarówno z Bełchatowa, jak i Wałbrzycha. Do tego spędziliśmy wszyscy świetnie czas więc myślę, że super sprawa.
Kilkanaście minut po 19 zaczęliśmy się rozchodzić. Andrzej zabrał mi Agnieszkę więc pozostało mi do mieszkania wracać w towarzystwie Karola... Ech, no cóż.
Splotłam swoje palce z jego i szliśmy sobie tak powoli w milczeniu.
- Czyli jutro się wybierasz do fryzjera?
- Yes - skinęłam głową.
- Już się boję.
- No wiesz co! - oburzyłam się i walnęłam go w ramię, a on zaśmiał się lekko.
- Wróć do tego jak miałaś jasne końcówki, ślicznie wyglądałaś - puścił mi oczko.
- Też tak myślałam, cieszę się, że się zgadzasz - uśmiechnęłam się.


-----
Jest wreszcie po ponad miesiącu rozdział, którego początek mi się w sumie podoba, ale im dalej tym spadamy jakościowo... No cóż.
Mam nadzieję, że ktoś tu go oczekuje :) Nie będę mówić kiedy następny bo nie wiem kiedy uda mi się go stworzyć, za mogę obiecać, że jutro albo po jutrze u Zuzy pojawi się nowy (wreszcie) więc zapraszam ---> nie-ryzykujesz-nie-wygrywasz.blogspot.com i na epilog do Matteo i Ady jeśli ktoś miałby jeszcze ochotę --> specyficzna-specyficznosc.blogspot.com

Pozdrawiam i udanej majówki ;**









wtorek, 29 marca 2016

~Rozdział 103~

Leżałam sobie wieczorem w łóżku czytając książkę kiedy do pokoju weszli Michał, Bartek i Piotrek.
- Czego?
- Chcesz się pośmiać z Fabiana? - zapytał szczerząc się Kubiak.
- Z Fabianka zawsze - wyszczerzyłam się zaciekawiona ich pomysłem podniosłam się do pozycji siedzącej i odłożyłam książkę. - O co kaman?
- Mam tutaj proszek z dzikiej róży, który podobno powoduje swędzenie. Można by spróbować na Travolcie - uśmiechnął się niewinnie Nowakowski unosząc do góry woreczek z proszkiem.
- Pod warunkiem, że mu to nie zaszkodzi - popatrzyłam na nich uważnie.
- Jasne, że nie. Chodź, będzie fajnie. My go wyciągniemy, a ty będziesz miała kilka minut żeby rozsypać mu tu na łóżku, co ty na to? - zapytał Kurek.
- A chętnie, będzie miał za tą 11 - zeszłam z łóżka i ruszyłam za nimi. Do rąk własnych otrzymałam paczuszkę i ruszyłam za nimi.
- To ty stań sobie tam koło palmy, a my zawołamy go na chwilę do nas. - zarządził atakujący.
- W porząsiu - udałam się we wskazane miejsce i grzecznie sobie stałam
- Fabian - zapukał w drzwi Piotrek. No na cholerę? Do mnie nigdy nie pukają, co to za nierówne traktowanie ludzi ja się pytam?
- Fabian, no otwórz no - Nowakowski plasnął dłonią w drzwi. Żeby one tylko wytrzymały. Zamachnął się jeszcze raz i właśnie wtedy Drzyzga otworzył drzwi na przywitanie otrzymując od środkowego soczystego plaskacza w twarz. O mały włos nie wybuchnęłam śmiechem ale w pore ugryzłam się boleśnie w wargę. Jęknęłam cicho, ale mina rozgrywającego mi to wynagrodziła. Siatkarze prawie zgonowali ze śmiechu na podłodze, Dziku już płakał konkretnie, a Fabianek się na nich chyba zdenerwował ciut. Tak ciut ciut.
- Chcecie czegoś konkretnego cymbały czy mam wam tymi drzwiami w ryj przywalić?
Skąd taka złość u ciebie przyjacielu?
- Czemu się tak denerwujesz? - zapytał już w miarę ogarnięty Piter. Zawsze wiedziałam, że to on tutaj jest najnormalniejszy.
- No bo przyłazicie mi tu walicie w drzwi...
- O wypraszam sobie. Kulturanie zapukałem - prychnął przerywając mu Cichy.
- To co ty nazywasz kulturalnym ja takim nie nazywam.
- A Lenka to na przykład uważa, że jestem z was najmądrzejszy - naburmuszył się siatkarz. Prawda, uważam tak.
- Już jej się do reszty w głowie poprzewracało - stwierdził Drzyzga gestem pokazując że dostałam pierdolca.
Grabisz sobie Pawianku, oj grabisz. Nie wiem czy wiesz, ale właśnie załatwiłeś sobie dodatkową porcyjkę proszku na prześcieradle. A Pit jest z was najmądrzejszy, o!
- No co chcieliście? Bo chciałem się właśnie kłaść spać.
- Yyy... Tak. Właśnie - ocknął się Michał. Wreszcie!  - Chcieliśmy ci pokazać na dole coś takiego, że padniesz! - podekscytował się Kubiak.
- Nie wiem czy chcę widzieć - stwierdził rozgrywający.
- Chodź, nie ma czasu! I tak już mnóstwo go straciliśmy na twoje humorki - Bartek pociągnął go, a wręcz szarpnął za rękę tak, że myślałam, że mu odpadnie.
- Nie mam wcale humorków - burknął siatkarz.
- Chcesz o tym teraz dyskutować? - wywrócił oczami znudzony Kurek kiedy drzwi windy się za nimi zamykały.
Wyszłam ze swojej kryjówki i totalnie inkoguto jak to mówi Bartosz przedostałam się przez korytarz do pokoju Fabiana. Zaraz? On mieszka sam? Otóż nie... Rozwalone były dwa łóżka a z łazienki dochodził szum wody.
Na szczęście udało mi się rozróżnić, które jest jego, bo rozpoznałam telefon leżący na szafce nocnej. Szybko odrzuciłam kołdrę i rozsypałam mu tam proszek.
- A to za pierdolca - dosypałam jeszcze trochę, przykryłam kołdrę i wyszłam z pomieszczenia w tym samym momencie kiedy klucz w drzwiach do łazienki się przekręcił i wyszedł z niej Buszek. Tak jak przedtem total inkoguto przeszłam przez korytarz i stanęłam przed drzwiami do pokoju. Wtedy otworzyły się drzwi windy.
- Do reszty was pojebało - burknął Fabian, a za nim z windy wytoczyli się przyjmujący, atakujący i środkowy.
- Co się stało Fabianku? - zapytałam niewinnie.
- Ale to przez twoje humorki bo nie chciałeś nam drzwi otworzyć - skontrował Misiek.
- Ja z nimi nie wytrzymam - uniósł ręce do góry w geście rozpaczy.
- To dopiero pierwszy dzień - wtrąciłam
- Dzięki za pocieszenie - rzucił i wszedł do pokoju.
- I jak? - zapytał Bartek.
- Zgodnie z planem. - wyszczerzyłam się.
- Świetnie - ucieszył się Piotrek.
Przybiliśmy piątki i rozeszliśmy się do pokoi. Weszłam do swojego i dopiero zobaczyłam, że przez cały czas byłam w piżamie.
Pogratulowałam sobie spostrzegawczości i mogłam iść spać.

Obudził mnie budzik, wyłączyłam gnoja i westchnęłam. Przetarłam oczy, przeciągnęłam się zwaliłam stopy na zimną podłogę, odsunęłam rolety i poszłam do łazienki się ogarnąć.
Prawie pół godziny późnej zasiadałam przy stoliku z talerzem płatków na mleku i sokiem pomarańczowym. Pełnowartościowe śniadanko. Po chwili siatkarze zaczęli się schodzić. Kiedy przy stoliku siedzieli również Andrzej, Piotr, Bartosz, Michał oraz Paweł w niecierpliwości zaczęliśmy wyczekiwać Fabiana. Wtajemniczyliśmy niewtajemniczonych i oni również zaczęli się niecierpliwić. Wreszcie wkroczył. Wielce wyczekiwany. Najlepszy rozgrywający w kraju... dobrze, spokojnie, nie przesadzajmy bo jeszcze jemu się w główce poprzewraca.
Wszedł.... i nic. Normalnie kroczył. Noga lewa była przed nogą prawą, noga prawa przed nogą lewą i tak się zmieniały jak nasz Fabianek szedł. Ręce poruszały się rytmicznie w przód i w tył ruchem jednostajnym prostoliniowym, a jego wzrok był skierowany w kierunku północno-wschodnim, czyli w przybliżeniu w kierunku żarcia. I wiecie co? Nie drapał się, ani trochę, nawet nie skrobał.
Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni, ale kiedy usiadł obok Kubiaka nikt się nie odezwał bo niby jak mielibyśmy zapytać, wydalibyśmy się.
- Jak tam poczucie Fabianku? - zapytał Dziku.
- Okej - wzruszył ramionami Drzyzga wsadzając sobie do otworu gębowego łyżkę z owsianką.
- Nie swędzi cię nic?
Ktoś chyba nie załapał.
- Czemu miało by? - zapytał zdziwiony rozgrywający patrząc na libero.
- Bo Paweł się coś nie wyspał, mówił, że miał jakieś okruszki na łóżku czy coś. A mówiłam żeby nie żarł czipsów - zaczęłam ratować swoją dupę.
- No racja, też mówiłem - pokiwał głową Resoviak.
- No. - dokończył rozmowę Piotrek.
- Stało się coś? - zapytał do chwili ciszy Fabian.
- Nie, czemu? - odpowiedzieliśmy chyba zbyt szybko, brunet przejechał wzrokiem po każdym po kolei, a my tylko się szczerzyliśmy. Czy na prawdę nie umiemy się zachować normalnie kiedy coś przeskrobiemy?
- Zachowujecie się jakbyście coś zrobili i nie chcieli mi powiedzieć - zmrużył oczy.
- Co ty Fabian, tobie byśmy nie powiedzieli? - objął go ramieniem Wrona.
- Jak uważacie - wzruszył ramionami i chyba dał za wygraną. Wypuściłam po cichu powietrze z płuc i spojrzałam na Nowakowskiego, który lekko uniósł brwi do góry w geście zdziwienia. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami. Gdy się najedliśmy podnieśliśmy tyłki z krzeseł i wyszliśmy ze stołówki. Wszyscy poszli przodem, a do mnie dołączył Cichy.
- Ej co się stało? - zapytał ściszonym głosem.
- No nie mam pojęcia. Przecież rozsypałam mu ten proszek na łóżku.
- Na pewno na jego łóżko? - dopytywał.
- Na pewno. Przy łóżku leżał jego telefon więc to musiało być jego łóżko. Zresztą, Buszek się nie drapał więc to nie mogło być jego łóżko - wraz ze środkowym postanowiliśmy nie gnieść się z nimi w windzie i przejść się schodami w międzyczasie przedyskutować co nam tu nie pykło.
- Może to na niego nie działa po prostu - wzruszyłam ramionami.
- Albo to zobaczył i po prostu strzepnął?
- I nie zapytałby czy nie mamy z tym nic wspólnego? Nie wierze - odparłam.
- No to na nim to po prostu nie działa i już.
- Słabo - westchnęłam.
- No cóż, co ja ci mogę na to poradzić? - wzruszył ramionami i wszedł do swojego pokoju. Zrobiłam to samo i wyjęłam telefon z kieszeni, który mi się rozdzwonił. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Karola, a na mojej twarzy uśmiech. Odebrałam
- Hej Karolku - podeszłam do okna, które otworzyłam.
- Dobry humorek mamy widzę - stwierdził wesoło.
- Jak najbardziej. Jakoś tak ja dzwonisz to nawet lepszy jest - przyznałam.
- Cieszy mnie to niezmiernie. Chciałem ci przypomnieć, że jutro o wpół do dwunastej będę po ciebie w Spale.
- Pamiętam, będę gotowa.
- Mam nadzieję bo inaczej się spóźnimy.
- Od kiedy ty taki punktualny? - zaśmiałam się.
- Jak to od kiedy? Od zawsze. Chyba masz na mnie dobry wpływ.
- Kto jak nie ja, nieprawdaż?
- No oczywiście. To co tam u was?
- A chcieliśmy zrobić Fabianowi kawał, ale nie wyszło - powiedziałam i streściłam mu o co chodziło.
- Zawsze wiedziałem, że z nim jest coś nie tak - stwierdził.
- Teraz mogę cie chyba poprzeć. - Spojrzałam na zegarek. - Muszę już kończyć, zaraz trening
- No to do jutra, pa.
- Kocham cię, pa - zakończyłam połaczenie.

Udałam się na trening, który przebiegł bez żadnych komplikacji i nieprzewidzianych wydarzeń więc zakończył się po 2 godzinach.
Resztę dnia spędziłam z siatkarzami. Tak po prostu, poza drugim treningiem i posiłkami nie ziało się u nas nic więcej.

Następnego dnia tak ja ustaliliśmy zaraz po przedpołudniowej siłowni wyszłam na parking gdzie od razu zauważyłam samochód Karola. Podeszła do pojazdu i wsiadłam do środka.
- Hej - uśmiechnęłam się i pocałowałam na przywitanie Kłosa.
- Hej, tęskno mi za tobą w tym Bełchatowie - wydał dolną wargę i ruszyliśmy.
- Połowa facetów by się cieszyła. Nikt im nad uchem nie zrzędzi, że to czy tamto. Masz święty spokój przecież - stwierdziłam zapinając pasy.
- Jeszcze do nich nie należę - zaśmiał się.
- Jeszcze? - uniosłam brew.
- Jeszcze i nigdy - puścił mi oczko.
Całą drogę do Wałbrzycha przegadaliśmy i szybko nam ta droga zleciała.
Zaparkowaliśmy przed cukiernią i weszliśmy do środka. Od razu przywitała nas niska blondynka z promiennym uśmiechem na ustach.
- Dzień dobry, zapewne przyszli państwo Kłos, Elżbieta Wysocka - wyciągnęła w moim kierunku dłoń, którą z uśmiechem uścisnęłam, a to samo po chwili uczynił Karol. - Proszę, zapraszam serdecznie - wskazała dłonią drzwi do pomieszczenia, do którego weszliśmy. Dwa duże stoły były zastawione talerzykami z ciastami.
- To może zacznijmy od tortów. Co państwo na to?
- Ja mam tylko jedno pytanie zanim zaczniemy - odezwał się środkowy.
- Tak?
- Czy jak już wybierzemy to możemy resztę zjeść? Nie ukrywam, że wygląda to przepysznie - wyszczerzył się, a my parsknęłyśmy śmiechem.
- Jak najbardziej, proszę się nie krępować - uśmiechnęła się.
Po godzinie mieliśmy wybrany tort, o który trochę się spieraliśmy, ale udało nam się wybrać, naszym zdaniem najlepszy. Po kolejnej godzinie mieliśmy wybrane również resztę ciast.
Wszystko było ustalone, wpłaciliśmy zaliczkę i wyszliśmy z budynku.
- Chyba się zaraz porzygam - stwierdziłam.
- Ale smakowało?
- Do 15 ciasta tak. Potem wszystkie były już takie same - powiedziałam, a Karol parsknął śmiechem. - Co powiesz na odwiedziny u teściowej.
Już mi ostatnio głowę suszyła. - mruknęłam.
- Czemu nie? - uśmiechnął się i ruszył. 10 minut później byliśmy pod moim rodzinnym domem. Przy akompaniamencie szczekania psów zaparkowaliśmy na podwórku.
- No proszę, proszę, któż to zawitał? - przed dom wyszła roześmiana Aśka.
- Najlepsza siostrzyczka z najlepszym przyszłym szwagrem - wyszczerzyłam się wysiadając z samochodu.
- Z tymi najlepszymi to bym nie przesadzała.
- No wiesz co? - burknęliśmy jednocześnie.
- Żartuję - zaśmiała się - Chodźcie, chodźcie - przytuliłam ją na powitanie co później uczynili jeszcze z Kłosem. Wkroczyliśmy do domu.
- Zjecie coś? - zapytała.
- Nie mów nic o jedzeniu - westchnął środkowy siadając na kanapie.
- Czemu? - zdziwiła się, a ja usiadałam obok narzeczonego, ona natomiast na fotelu na przeciwko nas.
- Wybieraliśmy ciasta na wesele i musieliśmy je wszystkie spróbować - wyjaśnił.
- Do 15 były przepyszne, a potem już chciało mi się tylko rzygać - powiedziałam, a siostra się zaśmiała.
- Faktycznie, mama coś tam mówiła. To może się czegoś napijecie. Kawa? Sok?
- Ja przygotuję, ty odpoczywaj, nie możesz się przemęczać.
- Dżizys, ja na prawdę nie jestem chora tylko w ciąży - wzniosła ręce i oczy do nieba.
- Ale ja też wiem, gdzie tu wszystko mamy więc sobie poradzę. Kochanie, czego się napijesz?
- Sok.
- A ty?
- Już nie żadne kochanie? Ani nawet siostrzyczko? - mruknęła. Wywróciłam oczami ze śmiechem. - To samo.
- Świetnie, zaraz wracam. - wyszłam udając się do kuchni. Wyjęłam szklanki z szafki i rozlałam do nich soku, który zaniosłam do salonu.
- A może siądziemy na zewnątrz? - zaproponował Karol.
- W sumie dobry pomysł - uśmiechnęła się Asia. Takim sposobem siedzieliśmy sobie w altance w spokoju rozmawiając.
- A co tu tak cicho? - zorientował się w końcu w sytuacji Kłos. Dobra przyznaje, też się nie zorientowałam.
- No właśnie - poparłam go pociągając łyk soku ze szklanki.
- Dzieciaki są u rodziców Adama i mają wrócić w piątek, Adam w pracy, a babcia z mamą poszły na spacer. No i zostałam sama - wzruszyła ramionami ze smutną minką.
- Ale my wpadliśmy na genialny pomysł i już nie jesteś - wyszczerzyłam się.
- Nie odwdzięczę się do końca życia - wywróciła oczami.
Jakieś pół godziny później usłyszeliśmy głosy babci i mamy.
- Coś ci się musiało pokręcić mamo.
- Jak pokręcić, pewna jestem.
- Nie, nie, nie. Na pewno nie. A poza tym to o czym my rozmawiamy? Obejrzymy następny odcinek i się dowiemy - stwierdziła moja rodzicielka, co spotkało się z naszym śmiechem. Kobiety odwróciły twarze w naszym kierunku gdyż nie zauważyły, że siedzimy sobie w pięknej ręcznie robionej altance.
- A wy co tu robicie? - zapytała zdziwiona matka.
- No jak to co? Rodzinę odwiedzamy, nie cieszycie się? - zaśmiałam się.
- Jasne, że się cieszymy, ale nawet nie mam was czym poczęstować, ani nic. W domu pustka.
- Mamo, wyluzuj - powiedziałam i przywitałam się z obiema paniami, które równie mocno wyściskały narzeczonego.
- Ale może jakieś ciastka chociaż znajdę - upierała się.
- Proszę sobie nie robić kłopotu - odezwał się Kłos posyłając swój firmowy uśmiech.
- Mamo, siadaj. Przyniosę wam szklanki i jeszcze soku, a wy pogadajcie z przyszłym małżeństwem - poklepała ją po ramieniu Joanna i ruszyła do domu.
- Ale córciu ty nie..!
- Mamo, sza! - odpowiedziała jej jeszcze blondynka wchodząc do domu.
- I weź tu z taką rozmawiaj. Wszystko jej wolno, kiedy nie zapytasz to się świetnie czuje, a ja się martwię.
- Mamo, przesadzasz - westchnęłam.
- Oczywiście, ja zawsze się martwię i przesadzam, ale jak wy się nie martwicie to ktoś musi za wszystkich. No ale opowiadajcie, co u was słychać? Jak kolano Karol? Podobno lepiej, ale co ja mam wierzyć jakimś gazetom, jak mam tutaj najlepsze źródło - zaśmiała się.
- Otóż to - przytaknął jej ze śmiechem Kłos. - W sumie mogę już wracać do normalnego treningu. Do Rio się jeszcze nie wybieram, a potem mam nadzieję, że będę jeszcze brany pod uwagę.
- No oczywiście - stwierdziła pewna babcia, na co parsknęliśmy śmiechem. -No co, jako prawowity ekspert wyrażam swoje zdanie.

Trochę się zasiedzieliśmy i mama nie chciała nam już pozwolić wrócić do Spały więc zostaliśmy na noc w Wałbrzychu.
-Chyba pora już wstać - usłyszałam jakiś głos z zaświatów. Spałam sobie smacznie, regenerowałam się, odpoczywałam a tu mi ktoś ze wstawaniem wyjeżdża. - Słyszysz? - odsunął rolety co od razu poczułam bo słońce zaczęło mnie razić po oczach.
- Boże, z kim ja żyje. Daj się wyspać - mruknęłam.
- Przespałabys całe życie - powiedział z politowaniem. Uchyliłam jedną powiekę i spojrzałam na niego.
- Przynajmniej bym się wyspała - wstawiłam mu język.
- Ohoho jaka mądra, wstawaj, piękna pogoda.
- Jak codziennie od początku czerwca, nic nowego.
- Wstawaj i już, moje jakiś spacer, a potem będziemy jechać.
- O nie mój drogi, w międzyczasie zjemy, a potem odmówimy jeszcze 20 razy na propozycje mamy dotyczącą jedzenia - uniosłam palec wskazujący do góry.
- Więc wstań jeśli nie chcesz tego przegapić - zaśmiał się.
- Która godzina?
- 10:09.
Westchnęłam. 
- No ale... - zaczął.
- No już! Już! Przecież wstaje! - uniosłam ręce w geście obronnym i podniosłam swoje zgrabne 4 litery z łóżka po czym chwyciłam ciuchy i ruszyłam do łazienki. Ubrałam się, ucxesałam i nałożyłam podkład po czym wyszłam z pomieszczenia i zaglądnęłam do swojego pokoju czy Kłos nadal tam jest, ale nie więc zeszłam na dół. W kuchni siedział środkowy.
- A gdzie kobietki? - zapytałam dając mu buziak w policzek .
- Poszły na 9 do kościoła - uniósł do góry karteczkę zostawioną przez, prawdopodobnie, mamę.
- My pewnie na 11 pójdziemy, nie? 
- Jeśli się wyrobisz.
- Wątpisz? 
- Nie, jestem realistą bo już dwadzieścia pięć po. 
- Ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo - prychnęlam i zaczełam sprawdzać co mmy w lodówce. Było wszystko więc zrobilam sobie kanapke z szynką i pomidrem. 
- Jesteśmy - usłyszelismy głos mamy.
- Hej.
- Dzień dobry.
Przywitaliśmy się również z Adamem bo wczoraj już nie było okazji
- Jak wam się spało? 
- Nieźle, upały dają o sobie znać. - odpowiedział Karol.
- W końcu lipiec - wtrąciła babcia.
- No to jedziemy - wstałam od stołu.
- Do Spały? Już? 
- Do kościoła, mamo.
- Ale wróćcie na obiad! 
- Dobrze - odpowiedziałam i wsunęłam na nogi szpilli Asi.  Dobrze mieć taką kochaną siostrzyczkę, co wiecie, zawsze pożyczy i tak dalej.
 Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w odpowiednim kierunku.


- Przejrzałaś to menu, które ci wysłałam na pocztę? - zapytała rodzicielka kiedy konsumowaliśmy pyszny obiadek. 
Strzeliłam sobie z otwartej dłoni w czoło. 
- Kompletnie zapomniałam sprawdzić. Kiedy wysłałaś? 
- W środę? Albo czwartek.
- A o co chodzi? - zainteresował się Karol.
Ups, o tym chyb też zapomniałam.
- Twoja przyszła teściowa stwierdziła, że nam pomoże i ułoży jakiś jadłospis i jak nic innego nie wymyślimy to wezmiemy ten.
- Możemy chyba brać w ciemno. Byle było jedzenie - wyszczerzył się.
- O, odezwał się - wywróciłam oczami. 
- Dobrze mówi, to było chyba najgorsze w planowaniu tego wesela nie Aśka? - poparł siatkarza szwagier.
- Zresztą sama przyznaj, że nie chciało ci się go układać - narzeczony wycelował we mnie widelcem z nabitym na niego pomidorem.
- Dobra, okej, w porządku - uniosłam ręce do góry w geście obronnym. -  Jak zjemy to zobaczymy co tam wykombinowałaś - zwróciłam się do rodzicielki.
- Czyli bierzemy - podsumował środkowy czym wywołał smiech pozostałych.

- Mamo, ja to cię tak kocha, że ahh - powiedziałam ucieszona dajac kobiecie soczystego buziaka w policzek. Po posilku, pozmywaniu naczyć i chwili odpoczynku usiedliśmy z mamą i Karolem w salonie przy laptopie i przeczytaliśmy co nam tutaj zaproponowała. Dziwne, że nigdy nie prowadziła swojej restauracji.
- Mówiłem, że będziemy brać - zaśmiał się Karol.
- Mądraliński się znalazł - wystawiłam mu język.
- Wystarczy Karol - wyciągnął dłoń w moim kierunku udając, że się przedstawia - debil. 
- Czyli wam się podoba tak? 
- Jak najbardziej.
- I nawet wiem o jakie potrawy chodzi wię jestem jak najbardziej za - wyszczerzył się Kłos.
- No to się ciesze - uśmiechnęła się zadowolona rodzicielka. 

Zrobił nam się taki weekend u rodziny, ale trzeba było też już wracać do Spały.
- No to życz tym chłopcom powodzenia w tej Brazylii - powiedziała babcia.
- Jasne, nie bój się taki wycisk dostaną, że bez medalu nie wrócą - usmiechnęłam się.
- I przyjeżdżajcie częściej - rzuciła Joanna.
Pożegnania pozegnaniami, ale w końcu mogliśmy wyruszyć w kierunku Spały. 

Na miejscu byliśmy o godznie 19:20, pożegnałam się ze środkowym i weszłam do ośrodka. 
- Bu! - krzyknął ktoś za mną. Podskoczyłam i przycisnęlam dłon do serca. 
- Matko Boska! - odwróciłam się w stronę osobnika, którym okazał się być Piotr. - Ledwo człowiek wróci już go chcą na tamtem świat odesłać.
- Nie zaraz na tamten świat - machnął ręką lekceważąco. - Taki tam żarcik - zaśmiał się ty swoim śmiechem w stylu "ale żem żartem zarzucił hehe, frajerzy" .
- Ta - mruknęłam i zaczęłam się kierować do windy.
- Jak ci weekendzik minął? - zapytał.
- A w porządku, na przygotowaniu do wesela mozna by powiedzieć.
- Tak? Co tam załatwialiście? - wcisnął guzik z numerem naszego piętra.
- Torty ciasta i ogólnie jedzenie.
- Mam nadzieję, że będzie dużo bananów.
- Bananów? - uniosłam brew.
- Uwielbiam banany - wyszczerzył się.
- W porządku. Specjalnie for ju będzie dużo bananów - puściłam mu oczko i wyszliśmy z windy. 
- Wiedziałem, że na ciebie zawsze mogę liczyć - zwinął dłoń w pięść i poczochrał mi włosy.
Wdech. Wydech. Wdeeeech. Wyyydech.
- Jasne, nie ma sprawy. - posłałam mu promienny uśmiech. 
- Chyba za dużo zjadłas tych ciast - stwierdził.
- Niestety bardzo mozliwe.


---
Witam, pojawiam się ze 103 rozdziałem bo jak masz się uczyć niemieckiego to zawsze lepiej dokończyć rozdział, nieprawdaż? 
Prawdopodnie jeszcze tylko jeden rozdział, a potem zacznie się wreszcue wprowadzenie do tego co planuje i nam napisane w sumie już od zeszłego lata, także szykujcie się xD
Mam nadzieję, że mi wybaczycie jeśli rozdzial następny będzie krótszy bo serio chcę juz przejść do tamtej akcji :D
No to to by było chyba na tyle, niech moc będzie z Wami bo jutro do szkoły :P
7 u Ady i Matteo --> spcyficzna-specyficznosc.blogspot.con
Pozdrawiam ;**