niedziela, 1 maja 2016

~Rozdział 104~

- KURWA! - krzyknął Bartek wchodząc do szatni. Wbiłam im się tam też, co będę sama za bandami stać jak idiotka.
- Przytulić? - zapytałam nieśmiało.
- Uważaj żebym ci z tego smutku nie przypierdolił - warknął.
- Kuraś - upomniał go Piter.
- Nie, w porządku - dałam Nowakowskiemu znak, że się tym nie przejmuję i rozumiem Kurka.
- Przepraszam Lena, po prostu... no kurwa, po prostu - uderzył w ławkę na której siedział. - Tyle, nam brakowało, tyle - pokazał odległość między palcem wskazującym a kciukiem.
- Wiem, Bartuś, wiem. - usiadłam obok atakującego i położyłam mu głowę na ramieniu.
- Ej, a my to co? Nie przegraliśmy? - oburzył się Fabian z drugiego końca szatni.
- Ojej, no ciebie też kocham przecież, daj mi poklepać chociaż po plecach Bartka - fuknęłam.
Wtedy do szatni weszli trenerzy i sztab szkoleniowy. Nie mieli fajnych min. Stefan jebnął przemową, że Liga Światowa to był cel drugorzędny, a teraz wszystkie siły rzucają na Japonię bo są to winni kibicom.
- To jak panowie? - wyciągnął rękę, a wszyscy zebrali się dokoła i dołożyli swoje ręce.
- HEJ OPA!
No i to rozumiem, nie ma pierdolenia o przegranej tylko lecimy dalej!

- Oglądamy finał? - zapytałam Antige kiedy staliśmy w wejściu na halę obserwując rozgrzewkę Francuzów i Serbów.
- Samolot i tak mamy dopiero o 19:30 - wzruszył ramionami będąc już w swoim świecie, analizując mecz chłopaków.
Obserwowałam zawodników, Serbowie ze skupieniem wykonywali ataki, natomiast Francuzi z lekkimi uśmieszkami dawali również popisy swoich umiejętności. W pewnym momencie podłapałam kontakt wzrokowy z Marechalem. Uśmiechnęłam się szeroko i pokazałam mu zaciśnięte kciuki. Wyszczerzył się i odmachał mi. Jak nie wygrają to niech wie, że jego wszyscy kompromitujące zdjęcia przez przypadek wpłyną na stronę Skry. Przez kompletny przypadek po prostu.
- Ej - nim zdołałam jakkolwiek zareagować jakiś miły człowieczek przestrzelił mi potylice, a potem poczochrał włosy. Wzięłam głęboki wdech i ze świstem wypuściłam powietrze po czym odwróciłam się i zobaczyłam ryj Fabiana.
- Kup se klej, gamoniu - prychnęłam.
- Ale ja tylko...
- Nie dotykaj moich włosów, czy wy się nie możecie tego w końcu nauczyć?!
- Ale to nie ja tylko Wrona! - pisnął jak mała dziewczynka, a ja spojrzałam za ramię Drzyzgi gdzie w stronę trybun podążał Andrzej.
- Pożałuje - mruknęłam.
- Chciałem tylko zapytać czy będziesz tu stać przez najbliższe przynajmniej półtorej godziny?
- Nie w sumie, nie.
- No to chodź z nami usiądź - wzruszył ramionami. Podążyłam więc za rozgrywającym.
- Zostały tylko dwa miejsca obok Dzika, myślisz, że nas nie zabije wzrokiem?
- Już mu przeszło ale i tak ty obok niego siedzisz - wyszczerzył się i szybko zajął miejsce przy schodkach. Prychnęłam i przechodząc obok Resoviaka kopnęłam go przypadkowo w piszczel. No przypadkowo no!

Mecz finałowy zakończył się wynikiem 3:0 dla Francuzów, którzy to najpierw wygrali sobie niższą dywizję, przylecieli i w Rio też sobie wygrali, a co! Kto im zabroni?

Organizatorzy nie dali się nawet zbytnio Francuzom pocieszyć na boisku bo od razu ich zgonili i zaczęli zdejmować siatkę co by podium rozłożyć. Kiedy uradowani Trójkolorowi przechodzili przed nami znowu podłapałam kontakt wzrokowy z Nicolasem i zaklaskałam, żeby nie było, że go nie doceniam, a ten wariat rzucił się na mnie, przytulił o mało nie dusząc po czym jeszcze raz wydarł mi się do ucha, że wygrali.
- No co ty nie powiesz - zaśmiałam się kiedy uwolnił mnie z uścisku.
- Czy Karol ma się czuć zazdrosny? - obok nas zmaterializował się Endrju.
- No jasne, że tak, zaraz wsiadam z nimi do samolotu i tyle będziecie mnie widzieli - prychnęłam.
- A zapraszamy - wyszczerzył się - Jenie nam pocieszysz bo się z dziewczyną pokłócił - wywrócił oczami.
- Dobra, dobra, nikogo nie będę już dzisiaj pocieszać, pomijając, że słabo mi to idzie. Zmykaj do chłopaków, mistrzuniu - dźgnęłam go w bok. Tak też przyjmujący uczynił i już go przy nas nie było.
Po jakichś 10 minutach rozpoczęła się ceremonia dekoracji, wepchałam się jakoś do strefy fotografów na boisku i miałam niezłą miejscówkę. Najpierw najlepszy libero: Paweł Zatorski.
- Teraz mogę Jenię pocieszać - mruknęłam do siebie z cwanym uśmieszkiem przysuwając aparat do twarzy.
Najlepszy rozgrywający: Benjamin Toniutti, najlepszy atakujący, Aleksandar Atanasijević. Następnie para najlepszych środkowych, Maxwell Holt i nasz bełchatowski Srećko Lisinac. Kolejna była para przyjmujących, Earvin N'Gapeth, gość po prostu wymiata i tyle. I jest on, nasz kapitan, Kubiak Michaś! Takie zdjęcie ma, że by się kuźwa nawet Włodarczyk na Instagramie nie powstydził. No! Jeszcze jedno wspólne zdjęcie całego dream teamu i wprowadzono reprezentacje. Stany Zjednoczone, Serbia i Francja, tak wyglądało podium w tym roku. My tuż za podium, no szkoda, ale jak to mówił Krzysiu: szkoda to jest jak krowa do studni nasra, więc nie ma co się rozwodzić, jak Stefan powiedział jedziemy do Japonii po awans olimpijski i to jest teraz najważniejsze.
Godzinę później wbiegłam do autokaru bo już chcieli beze mnie odjechać, a ja tylko pomyliłam jedne drzwi.
- Dłużej się nie dało?! - zawył z końca autokaru Fabian.
Jak ja cię chłopie uwielbiam to nie masz pojęcia.
- Oczywiście, że się dało, ale chciałam już wrócić do mojego ulubionego rozgrywającego.
- Ooooo jak miło - uśmiechnął się słodko.
- Nie do ciebie cepie, do Grzesia - wskazałam na Łomacza, a wtedy autokar ruszył, a że się niczego nie trzymałam to prawie poleciałam na podłogę, ale rychło w czas chwyciłam się oparcia fotela.
- A-a-a! KARMA! - krzyknął zadowolony Drzyzga.
- Ja ci zaraz karmę pokażę - syknęłam ruszając w kierunku Resoviaka.
- Dobra, dobra, nie bij, nie bij! - pisnął kiedy stałam nad nim a on, jak na "najlepszego" rozgrywacza przystało leżał rozłożony na wszystkich pięciu siedzeniach skulił się zakrywając głowę dłońmi.
- Lena, bardzo proszę nam zawodnika nie uszkodzić! - krzyknął z drugiego końca pojazdu Oskar.
- Jakie tam uszkodzić, ja tylko usiąść chciałam - zrobiłam niewinną minkę, a on rozbawiony pokręcił głową i z powrotem zajął swoje miejsce pogrążając się w rozmowie z fizjoterapeutą.
Zwaliłam nogi Fabiana z siedzeń i sama zajęłam trzy fotele, opierając się o szybę autokaru, zdjęłam sandałki ze stóp i ułożyłam je sobie na siedzeniach, brakowało mi tylko poduszeczki, ale niedługo będziemy na lotnisku więc chyba jakoś przeżyję.
- Mnie się czepiała, a teraz sama się rozwala jak królowa - prychnął Drzyzga siadając tak jak ja, próbując przepchnąć moje stopy żeby nie zajmowały trzeciego siedzenia.
- Kuźwa, Fabian, ogarnij się no - warknęłam.
- To weź te nogi - skrzyżował ręce na klatce piersiowej i zrobił obrażoną minę, a na czoło opadły mu przydługie kosmyki włosów przez co wyglądał przekomicznie, aż się zaśmiałam.
- Nie - odparłam.
- Yyyggghhh! - wzniósł ręce do nieba dając upust swojej złości. Znaczy tak myślę. - Nigdy więcej tu nie siadasz. - powiedział pewnym, stanowczym głosem.
- Chyba ty - również skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej.
- Ty.
- Ty.
- Ty.
- Ty - nikt nie zwracał na nas najmniejszej uwagi. Do czasu.
- Czy możecie wreszcie stulić mordy?! - krzyknął Paweł.
Aż nas zatkało z Fabianem. Autentycznie, rzeczywiście i prawdziwie nas zatkało.
- Dobrze - zgodziliśmy się potulnie i zamknęliśmy jadaczki.
Akurat dotarliśmy na lotnisko, a nasz kierowca to chyba pobiegnie zaraz pod pomnik Jezusa podziękować, że wreszcie zakończyła się podróż z nami.
- Ej Fabian, zaczekaj.
- Po co? - prychnął.
- No buty muszę ubrać, zaczekaj no, zostawicie mnie tutaj. - jęknęłam zapinając pasek u pierwszego sandałka.
- Najsłuszniejsza decyzja tego roku - mruknął, ale zatrzymał się i znudzony skrzyżował ręce na klatce piersiowej czekając.
- Ej - dźgnęłam go kiedy miałam już obuwie na stopach - Nie mów, że tak po prostu byście mnie to zostawili.
- Święty spokój - stwierdził obojętnie schodząc po schodkach.
- Teraz to mi smutno - jęknęłam ocierając wyimaginowaną łzę i biorąc swoje walizki.
- Czemu ci smutno? - zapytał od razu Piotrek obejmując mnie ramieniem i razem ruszyliśmy do wejścia na lotnisko.
- Bo Fabian powiedział, że zostawił by mnie tutaj i byłby spokój - pożaliłam się Nowakowskiemu.
- Cham - stwierdził wyniośle Piter.
- Teraz tylko tu mi zostałeś Piotruś. Wszyscy mają mnie dość - westchnęłam. - Gdzie Karol gdy go potrzebuję?! - usiadłam na krzesełkach w budynku, a kierownik kadry poszedł zapytać czy nasz kiedy dokładnie nasz samolot odlatuje i czy już mamy się do niego pakować czy może nie. Środkowy przysiadł obok mnie, a cała kadra rozproszyła się po pomieszczeniu.
- Kadra! Pakujemy się - oznajmił Blain. No więc zebraliśmy się wszyscy w kupe i godzinę później lecieliśmy już do Paryża gdzie była przesiadka do Warszawy.
Telefony ruszyły w ruch, co by się ktoś po tym biednych reprezentantów kraju pofatygował. To jednak powinno być tak: kadra przylatuje, każdy ma swój samochód podstawiony pod nos i cyk, wsiadasz i jedziesz, a nie tak. To podchodzi pod obrazę majestatu.
Wyjęłam więc swój zarąbisty smartfonik i wybrałam numer Karola.
- O Lenka, hej, jesteście już w Warszawie?
- No właśnie przylecieliśmy? Możesz się po mnie pofatygować? Gdzie jesteś w ogóle?
- Odwróć się.
- Co? - zmarszczyłam brew, ale odwróciłam się o 180 stopni, a tam w odległości jakichś 10 metrów stał sobie jakby nigdy nic Kłos. Uśmiechnęłam się szeroko, rozłączyłam i rzuciłam się na szyję środkowemu.
- Rany, jak tęskniłam - westchnęłam wdychając zapach jego cudownych perfum.
- Ja też - przycisnął mnie do siebie z całej siły chyba, ale nie przeszkadzało mi to. Cieszyłam się, że wreszcie wróciliśmy i znów widzę tego mojego kochanego przygłupa.
- Kooocham cię - odsunęłam się od niego lekko by zaraz czuć na swoich wargach jego usta.
- E, zakochańce, uważać bo wam walizki zakoszą - odsunęłam się od siatkarza i odwróciłam by zobaczyć Bartka stojącego i dzielnie pilnującego moich cennych rzeczy.
- Widzę, że jesteś na straży więc jestem spokojna - uśmiechnęłam się.
- Tak, ale już się zmywam więc cię informuję - wystawił mi język.
- No dziękuję - ruszyłam w kierunku walizek, a za mną ruszył Kłos.
- Cześć, stary - panowie uścisnęli sobie dłonie i poklepali po plecach. - Dobrze było.
- Jak widać nie aż tak żeby wygrać. No ale nic, spadam, trzymajcie się, widzimy się w sobotę na weselichu u państwa Nowakowskich - przyłożył palce wskazujący i środkowy do skroni niby salutując, żegnając się z nami.
- No na razie.
Środkowy wziął moje walizki i ruszyliśmy do samochodu.
- Jakim cudem ty się tutaj tak szybko znalazłeś to ja nie wiem.
- U rodziców byłem, nie chciało mi się samemu siedzieć w Bełchatowie. Kazali mi cie przywieźć na śniadanie.
- O tak, jedzenie, to to czego teraz potrzebuję.
- Czyli mama miała rację.
- Mama zawsze ma, zapamiętaj to sobie - dźgnęłam go w bok ze śmiechem. Wpakowaliśmy się do samochodu i po 20 minutach byliśmy pod domem państwa Kłos.
Weszliśmy do domu gdzie od progu uderzył nas zapach jajecznicy, kawy i mogę się założyć, że pełno innych składników, z których można zjeść pożywne śniadanko. Zaraz w korytarzu pojawiła się mama Karola.
- Lenka, jesteś - uśmiechnęła się i przytuliła mnie na powitanie. Odwzajemniłam uśmiech.
- Jestem.
- Chodź, zjesz śniadanie, na pewno jesteś głodna jak wilk - pociągnęła mnie za rękę w stronę w kuchni, ale zaraz gwałtownie się zatrzymała co poskutkowało tym, że o mały włos na nią nie wpadłam. - A może wolisz się przespać? Co? Na pewno jesteś zmęczona.
- Nie, nie, wolę zjeść, muszę się znowu przestawić na tą strefę czasową więc muszę wytrzymać ten dzień na nogach - odparłam.
- No to świetnie - znowu pociągnęła mnie za rękę do kuchni a ja zdołałam tylko spojrzeć błagalnie na Karola, który parsknął śmiechem. Ewidentnie go to bawiło, a ja dwa razy prawie zostałam pozbawiona ręki!
- Usiądź, skarbie, siadaj sobie wygodnie - posadziła mnie na krześle przy stole w pięknej kuchni. Ten dom zawsze podobał mi się tak samo, świetnie urządzony, kuchnia w kolorze słonecznikowym, kafelki do połowy ściany, jasnobrązowe meble, pięknie po prostu.
Na stole stało jak przewidywałam mnóstwo jedzenia, jajecznica, chleb, szynka, sery, serki, pomidorki, ogórki, rzodkiewki, sałata, no prostu wszystko.
- Śniadanie jak dla króla - stwierdził siatkarz siadając obok mnie.
- Śniadanie mistrzów - zaśmiała się pani Alina.
- Ale to może ja w czymś pomogę? - zaproponowałam.
- Siadaj, co ja jakaś niedołężna? Co ktoś przyjedzie to tylko by pomagali. Radzę sobie jak jesteśmy sami z tatą i to i teraz sobie poradzę. Jedzcie, dzieciaki, jedzcie. Ty Karol też masz zjeść bo przecież od 6 na lotnisku koczujesz.
- Na prawdę? - uśmiechnęłam się. - Dziękuję - dałam mu buziaka w policzek.
Skonsumowaliśmy przepyszne śniadanie po czym powędrowałam do łazienki by się trochę ogarnąć i przebrać z reprezentacyjnych ciuszków.
Kiedy wyświeżona wyszłam z pomieszczenia i wkroczyłam do pokoju Karola, jego tam nie było. Zeszłam więc po schodach na dół, ale wszędzie było pusto, wyszłam z domu, stając na schodach i dopiero na ławce pod rozłożystą czereśnią dostrzegłam środkowego z okularami słonecznymi na oczach grzejącego sobie twarz do słońca. Wsunęłam więc stopy w buty i ruszyłam przed podwórko do narzeczonego.Usiadłam sobie koło niego i przymknęłam oczy.
- Możemy tu zostać? - odetchnęłam układając sobie dłonie na karku.
- Możemy - uśmiechnął się.
- To zostańmy.
- Ale...
- Wiedziałam - westchnęłam. - Co tym razem?
- Myślałem, że chcesz wrócić do Bełka i się ze znajomymi spotkać, czy coś. Agnieszka już się czepiała, że się nie odzywasz.
- A możemy jutro? - jęknęłam.
- No możemy, możemy. - objął mnie ramieniem i pocałował w czubek głowy.
- Kurcze, jak do tego Bełchatowa wrócimy to chyba trzeba będzie ich wszystkich w jednym miejscu zebrać bo nie mam ochoty z każdym z osobna się spotykać.
- Zróbmy imprezkę - wyszczerzył się Karol.
- O nie nie, na balangę to poczekają do wesela - zaśmiałam się - Ale nie wiem, na jakieś kręgle? Co ty na to? W czwartek, na przykład, bo w piątek muszę iść jeszcze do fryzjera.
- Ja jestem za.
- No to możesz do wszystkich zadzwonić - przekręciłam się tak, że moja głowa spoczywała na udach Karola, a swoje nogi wciągnęłam na ławkę i skrzyżowałam w kostkach.
- Ej, a niby czemu ja? - oburzył się wielce.
- Ja wymyśliłam to ty dzwonisz, równy podział to się nazywa - wystawiłam mu język.
- Boże, co za człowiek - wywrócił oczami.
- Najlepszy na świecie - cmoknęłam w powietrzu i wyszczerzyłam się.
Siatkarz pokręcił głową z politowaniem i wyjął telefon z kieszeni.
- A mogę wysłać smsy?
- Możesz. - narzeczony zaczął więc stukać w telefon - Dasz mi okulary?
- Idź sobie przynieś - wystawił mi język.
- Ej, no Karolek - wydęłam dolną wargę robiąc smutną minkę. - Słoneczko mnie razi.
- No to masz problem dziecinko. - zamilkłam, ale cały czas gapiłam się na jego twarz, w końcu nie wytrzymał. - No masz - westchnął ciężko i podał mi przedmiot.
- Kocham cię. - uśmiechnęłam się zadowolona zakładając okulary
- Mhm - mruknął.
Przymknęłam sobie oczka i było po prostu wspaniale. Ja, mój najwspanialszy na świecie mężczyzna, piękny wolny dzień, słoneczko świeci, ptaszki śpiewają, żadnej chmurki na niebie. Żyć nie umierać, po prostu.
- Tylko muzyki jakiejś mi tu brakuje - rzuciłam.
- Że co? - zapytał zdziwiony środkowy, który teraz bawił się moimi włosami bo już wysłał wszystkie wiadomości.
- No muzyki, radia, czegokolwiek, bo poza tym to jest zajefajnie - otworzyłam oczy, które miałam zamknięte.
- Muzyki, mówisz - mruknął. - Czekaj - podniósł moją głowę z kolan i wstał po czym ruszył w kierunku garażu. Podniosłam się do pozycji siedzącej i czekałam co on tam wymyśli.
Po chwili rozbrzmiały pierwsze nuty "Radiotaxi" Budki Suflera, a z garażu wyszedł zadowolony Karol.
- Co? Jak? - zdezorientowana podniosłam okulary z oczu i nasunęłam je na włosy.
- Tam patrz - wskazał mi palcem pod dach gdzie było zamontowane radyjko. - Tata zamontował jak urządzał sobie imprezki - wyszczerzył się.
- Ty, to jest genialny pomysł, muszę tym swoim w Wałbrzychu też powiedzieć żeby takie cudeńko zamontowali pod dachem.
- Napijecie się kawy? - na schodach stanęła pani Alina.
- Tak - odpowiedział Kłos.
- To pójdę pomóc - wstałam z ławki i ruszyłam do drzwi, w których przed sekundą zniknęła rodzicielka siatkarza i powędrowałam za nią do kuchni.
- Tam są kubki - wskazała na szafkę obok okna. - Mam nadzieję, że dzisiaj nie będzie od razu wyjeżdżać? - zapytała.
- Tak właśnie myśleliśmy, że zostaniemy do jutra. - postawiłam na stole trzy granatowe kubki i wsypałam do nich kawy, którą podała mi kobieta. - Jeśli możemy oczywiście.
- Dziecinko, oczywiście, że możecie, bardzo się cieszę, że zostaniecie. Przydadzą wam się na pewno takie dwa luźniejsze dni. - uśmiechnęła się zalewając wrzątkiem proszek.
- Teraz, jak nigdy. Jednak te przygotowania są bardzo stresujące, a tak odpoczniemy i spędzimy chociaż trochę czasu razem.
- A my z ojcem chętnie otworzymy dzioby do kogoś innego niż do siebie - zaśmiałyśmy się razem po czym postawiła kubki oraz cukierniczkę i mleko na tacy, którą wzięłam. - Jak ci się w ogóle w tym Rio podobało? - zapytała idąc za mną.
- Mi bardzo, ale o wiele bardziej by się podobało, jakby chłopcy zdobyli ten medal - stwierdziłam.
- No tak, to taki minus - stwierdziła kiedy postawiłam tackę na stole w altance, do której już przetransportował się Kłos. - Ale samo miasto?
- Samo miasto, jest ogromne, pozwiedzać, przyjechać, na kilka dni, jest wspaniałe, ale gdybym tam miała zostać na dłużej to bym chyba nie wytrzymała, a jeszcze bardziej dobijają ciągle wysokie temperatury.
- Nie przepadasz?
- Przychodzi taki moment, że mam ich serdecznie dość.
- Nie rozumiem tego - wtrącił się Karol. - Im cieplej tym lepiej - wzruszył ramionami po czym pociągnął łyk napoju.
- No jak dla kogo, najwyraźniej - dokończyła kobieta.


Cały dzień, tak jak i następny zleciał jak za pstryknięciem palcem i już wsiadaliśmy do samochodu o godzinie 18:30, w środę.
- No to jedźcie ostrożnie dzieciaki - po kolei ucałowała nas najpierw matka Karola, a następnie ojciec.
- No i przyjedźcie niedługo - uśmiechnął się spod wąsa senior Kłos.
- Postaramy się - odpowiedział siatkarz. - Wy też, trzymajcie się, pa.
Wsiedliśmy do pojazdu i wyjechaliśmy z posesji, a po prawie 2 godzinach byliśmy w Bełchatowie pod moim blokiem. Wysiedliśmy i środkowy pomógł mi wziąć walizki. Wjechaliśmy windą na odpowiednie piętro, wygrzebałam z torebki klucze do mieszkania i weszliśmy. W środku było cicho, ale tylko przez moment bo już chwilę później drzwi wejściowe otworzyły się ponownie i stanęła w nich Agnieszka w reklamówką zakupów w ręce.
- Lena! - krzyknęła i rzuciła mi się na szyję.
- O rany, ja też tęskniłam - z szerokim uśmiechem na ustach przytuliłam przyjaciółkę. -Widzę, że nie uschłaś z tęsknoty i wyglądasz świetnie.
- Ta, zwłaszcza moja figura.
- Oj, zamknij się - przestrzeliłam jej lekko potylicę.
- Ekchem - chrząknął narzeczony.
- No ciebie też miło widzieć - uśmiechnęła się Witczak i przytuliła siatkarza.
- Dziękuję, za poświęconą mi dużą uwagę, a teraz będę się zbierać, śpijcie słodko dziewczynki - pocałował mnie na pożegnanie, a Agę cmoknął w policzek i wyszedł.
- Głodna? Kupiłam musli - uniosła do góry reklamówkę.
- Nie, napiję się tylko czegoś.
- Napiłabym się wina - westchnęła blondynka, a ja popatrzyłam na nią przerażona już ze słowami reprymendy na ustach.
- No przecież wiem, po prostu, już zapomniałam jak smakuje - chlipnęła, a ja się zaśmiałam i nalałam do szklanki soku pomarańczowego.
- Idziesz ze mną w piątek do fryzjera? - zapytałam.
Patrzyła na mnie chwilę pytająco
- A no tak, przecież w sobotę wesele - przywaliła sobie facepalma - Oczywiście, ale najpierw pomożesz mi wybrać sukienkę
- Nie masz sukienki? - wytrzeszczyłam oczy.
- Przepraszam, że nie mogę kupić sukienki pół roku wcześniej bo niestety nie będę wiedziała czy się w nią wbiję - warknęła.
- Przepraszam, przepraszam, spokojnie - uniosłam ręce do góry w geście obronnym. - Oczywiście, najpierw sukienka, potem fryzjer, znajdziemy ci coś zajebistego, zobaczysz - przytuliłam ją i dopiłam soczek, a następnie ruszyłam do łazienki gdzie zmyłam makijaż, umyłam zęby i przebrałam się w piżamkę.
- Branoc - rzuciłam jeszcze zaglądając do kuchni gdzie wciąż siedziała jeszcze Agnieszka słuchając radia i konsumując musli.
- Branoc - uniosła lekko kącik ust do góry.


- DZIEŃ DOOOBRY KOCHAAAM CIĘ, JUŻ POSMAROWAĘEM TOBĄ CHLEB, DZIEŃ DOBRY KOCHAM CIĘ NIE CHCE CIE Z OCZU STRACIĆ WIĘC JESZCZE WIĘCEJ DZIEŃ DOBRY KOCHAM CIĘ, PODZIELIMY DZIŚ TEN OGIEŃ NA DWOOOJE - otworzyłam oczy obudzona i zmarszczyłam czoło. Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam godzinę 10:10. Westchnęłam przeciągając się, a zza drzwi nadal było słychać popisy wokalne blondynki, która włączyła swoją ulubioną płytę. Podniosłam zadek z łóżka, podeszłam do okna, odsunęłam rolety po czym otworzyłam je na oścież i wystawiłam głowę na zewnątrz. Piękny dzień nam się zapowiadał. Spojrzałam na niebo gdzie nie było ani jednej chmurki i aż się uśmiechnęłam. Później mu wzrok powędrował w dół, na chodnik przed blokiem, gdzie wielu ludzi już wyszło z domu. Tylko ja się jeszcze tak kiszę, odeszłam więc od okna, wyjęłam z szafy ciuchy i wyszłam z pokoju. Kierując się do łazienki dostrzegłam w kuchni Agę, która robiła sobie świeży sok z pomarańczy.
- Czy pani też sobie życzy? - zapytała z uśmiechem kiedy mnie zauważyła.
- Życzy - wyszczerzyłam się i weszłam do łazienki po czym wzięłam prysznic, ubrałam się, uczesałam, nałożyłam podkład i pomalowałam rzęsy. Przez cały czas nucąc oczywiście hiciory jakie zapodawała mi tu Aga. Swoją drogą ciekawe co ona taka zadowolona od rana i taka dla mnie miła. Pewnie się stęskniła biedaczka.
Weszłam do kuchni gdzie już czekała na mnie szkalneczka soczku oraz biały ser, z którym zrobiłam sobie kanapki.
- Kręgle aktualne? - zapytała blondynka przeżuwając.
- Jak najbardziej, a potem może jakieś piwko? Znaczy sok oczywiście - zreflektowałam się od razu unosząc ręce do góry.
- No to w porząsiu.

Pod kręgielnią byliśmy umówieni na 16, tak żeby każdy się wyrobił. Z Agą postanowiłyśmy się przejść więc o 15 już sobie wyszłyśmy i w ciągu pół godziny spacerkiem byłyśmy na miejscu. Nie dostrzegłyśmy żadnych znajomych mordeczek więc przysiadłyśmy sobie na ławce na przeciwko budynku w cieniu dębów, które sobie tu rosły i cierpliwie czekałyśmy na resztę ekipy. Po kilku minutach byli już wszyscy: Dawid, Łukasz z Emilką, Karolina z Wiktorem i Ksawerym, Michał z Dagą, Olim i Antkiem, Mariusz z Arkiem i Pauliną po której było już też widać, że jest w stanie błogosławionym i nasi dwaj mężczyźni też się zjawili więc mogliśmy wchodzić do środka.
Spędziliśmy tam dwie godziny, a potem postanowiliśmy pójść do lodziarni, która jest tuż przy placu zabaw więc dzieciaki mogły by się pobawić. 

Przez kolejne prawie dwie godziny byłam już obcykana ze wszystkimi nowinkami i świeżynkami zarówno z Bełchatowa, jak i Wałbrzycha. Do tego spędziliśmy wszyscy świetnie czas więc myślę, że super sprawa.
Kilkanaście minut po 19 zaczęliśmy się rozchodzić. Andrzej zabrał mi Agnieszkę więc pozostało mi do mieszkania wracać w towarzystwie Karola... Ech, no cóż.
Splotłam swoje palce z jego i szliśmy sobie tak powoli w milczeniu.
- Czyli jutro się wybierasz do fryzjera?
- Yes - skinęłam głową.
- Już się boję.
- No wiesz co! - oburzyłam się i walnęłam go w ramię, a on zaśmiał się lekko.
- Wróć do tego jak miałaś jasne końcówki, ślicznie wyglądałaś - puścił mi oczko.
- Też tak myślałam, cieszę się, że się zgadzasz - uśmiechnęłam się.


-----
Jest wreszcie po ponad miesiącu rozdział, którego początek mi się w sumie podoba, ale im dalej tym spadamy jakościowo... No cóż.
Mam nadzieję, że ktoś tu go oczekuje :) Nie będę mówić kiedy następny bo nie wiem kiedy uda mi się go stworzyć, za mogę obiecać, że jutro albo po jutrze u Zuzy pojawi się nowy (wreszcie) więc zapraszam ---> nie-ryzykujesz-nie-wygrywasz.blogspot.com i na epilog do Matteo i Ady jeśli ktoś miałby jeszcze ochotę --> specyficzna-specyficznosc.blogspot.com

Pozdrawiam i udanej majówki ;**