niedziela, 5 czerwca 2016

~Rozdział 105~

Z dedykacją dla Pauliny i Anonimka, którzy to wyprowadzili mnie z błędu, że ślub był 1 sierpnia...

- Karol? Karol?! Kaaaaaroooool!
- No czemu krzyczysz? Nie jestem głuchy - do mojej sypialni wszedł Kłos w spodniach od garnituru, białej koszuli i czerwonym krawacie, który próbował zawiązać. - Pomożesz? - jęknął bezsilny.
- Zaraz. Widziałeś gdzieś mój pasek do sukienki? - rozglądnęłam się jeszcze raz po pokoju, który cały był wywrócony do góry nogami. Ja sama stałam na środku łóżka w legginsach i białej koszulce z przepiękną pastelową różową sukienką w ręce (klik). Była 10, a ja nie byłam prawie w ogóle ogarnięta. Jedyne co było dobrze to moje włosy.
- Lenka, spóźnimy się w takim tempie - westchnął.
- Pomóż mi znaleźć pasek to się nie spóźnimy.
- W salonie na fotelu leżał jakiś - powiedział.
- No to czemu od razu nie mówisz?! - krzyknęłam i pognałam do salonu gdzie faktycznie znajdowała się upragniona rzecz, a potem zamknęłam się w łazience.
Ubrałam się i umalowałam. Przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze i stwierdziłam, że jest nieźle. Jest na prawdę nieźle.
- Lena, spóźnimy się! - krzyknął Kłos.
- No już - wyszłam z łazienki. Siatkarz odwrócił się by rzucić na mnie okiem bo akurat stał tyłem. - Może być? - uśmiechnęłam się okręcając się dookoła własnej osi.
- Przepięknie - podszedł i pocałował mnie - Przepięknie - powtórzył uśmiechając się.
- Dziękuję - dygnęłam nie pozwalając zniknąć uśmiechowi z moich ust.
- Chodźmy bo serio się spóźnimy - złapał mnie za rękę, a ja chwyciłam jeszcze żakiet z wieszaka oraz małą torebkę pod kolor sukienki z komody, środkowy wziął zapakowany dla państwa Nowakowskich prezent i mogliśmy wychodzić.
Wpakowaliśmy się do samochodu i podjechaliśmy pod mieszkanie Andrzeja gdzie była również Agnieszka. W naszym mieszkaniu zostało właściwie już tylko trochę jej rzeczy bo prawie wszystko wczoraj Kłos z Wroną przewieźli do mieszkania Endrju.
Droga do Rzeszowa zajęła nam prawie 4 godziny, a pod kościołem byliśmy o 14:45. Mieliśmy chwilę by rozprostować nogi i weszliśmy do kościoła. Piękna uroczystość trwała tylko trochę ponad godzinę, a później w wychodzącą przed kościół parę młodą rzucano groszówkami na szczęście, które od razu poczęli zbierać oraz ryżem. Później nastąpiło składanie życzeń, które zdawało się nie mieć końca. W końcu samych siatkarzy ile tu się pałętało, a co dopiero rodzina i przyjaciele państwa młodych.
- Ola mówiła,że jakby to długo trwało to mamy jechać na sale już - nagle obok mnie i Karola zmaterializowała się Iwona.
- No to chyba pojedziemy nie? - dołączył się Krzysiek, który trzymał przy sobie Sebę, a za rękę Dominikę. Dziewczynka rzuciła się na mnie, a ja wzięłam ją na ręce.

- Stęskniłaś się za ciocią Leną? - zapytałam z uśmiechem, na co ona rozradowana pokiwała głową.
- A będziesz ze mną tańczyć ciociu? 
- No oczywiście. Z tobą w pierwszej kolejności - dźgnęłam ją lekko w bok.
- Nawet szybciej niż z wujkiem Karolem?
- Nawet szybciej niż z wujkiem Karolem - przytaknęłam uśmiechając się, a ona jeszcze bardziej wesoła dała mi soczystego buziaka w policzek.
- Ej, raniiisz - Kłos przyłożył dłoń do serca.
- Przeżyjesz - cmoknęłam go w policzek.
- Mamo, możemy już jechać tańczyć? - Domi zwróciła się do Iwony.
- Znajdziemy tylko wujka Andrzeja i ciocie Agnieszkę i jedziemy. - powiedziałam i odstawiłam dziewczynkę na ziemie. 
- Wiecie gdzie to jest, czy mamy na was poczekać? - zapytał Krzysztof. Spojrzeliśmy po  sobie ze środkowym.
- Zaczekać - stwierdziliśmy zgodnie.
Pół godziny później dotarliśmy przed budynek, w którym miało się odbyć wesele.
Niektórzy goście również wpadli na ten pomysł co my i co jakiś czas kolejne auta zajeżdżały. Hotel był duży, pomalowany w pięknym odcieniu beżowego. Przed wejściem był zadaszony ganek, którego daszek opierał się na dwóch okrągłych filarach. By tam dojść trzeba było pokonać 5 szerokich schodków. Cała dróżka od bramy do schodów była wysypana żwirem. Trawnik równiutko skoszony, piękne zielone drzewa. Za budynkiem rozpościerał się wielki ogród gdzie w cieniu wielkich, starych drzew były postawione drewniane ławeczki. Na samym środku tego wielkiego ogrodu był duży, obfity w kwiaty skalniak. 
Po jakimś czasie nadjechała para młoda. Uśmiechnięci i szczęśliwi wysiedli z samochodu, a fotograf od razu rzucił się w ich kierunku. Ola wyglądała przepięknie. Jej sukienka to mistrzostwo świata, po prostu. 
Karol objął mnie mocniej w pasie. Uniosłam na niego wzrok, a on uśmiechnął się po czym schylił lekko i szepnął mi do ucha.
- Za niecałe 3 miesiące będziesz wyglądała jeszcze piękniej - po czym dał mi całusa w policzek. Odpowiedziałam mu radosnym uśmiechem.
Państwo Nowakowscy zostali powitani chlebem i solą, wypili po kieliszku szampana po czym rzucili je za siebie i w końcu mogliśmy wejść do środka.
Po wypiciu za zdrowie pary młodej, odśpiewaniu "sto lat" i po pierwszym tańcu mogliśmy zasiąść do stołu.
Dominika nie odstępowała mnie na krok, przez co państwo Ignaczak usiedli obok nas. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale Krzysiu i jego "no co ty, ze mną się nie napijesz?" nie stawiało mnie w dobrej sytuacji tego wieczoru. 
Jak streścić pierwsze 3 godziny? Ogólnie, spokój, pełna kultura. W jedzeniu, piciu, wyrażaniu się. Aż nadeszła drodzy państwo godzina 21:00 i do didżejki dorwał się chyba jakiś wujek Piotra i kazał zapuścić disco polo. I wiecie co wam powiem? Wszyscy, ale to wszyscy, jak jeden mąż, ruszyli na parkiet. 
Czyli co się okazuje? Że disco dopiero rozkręca imprezę, a zwłaszcza Zenek Martyniuk. 
Tańczyłam sobie właśnie z bratem Oli, kiedy ktoś zakrzyknął: "Odbijany!"
I już tańczyłam z kimś innym. Tym razem jakiś szatyn, przystojny, zabójczy uśmiech. Krótka charakterystyka. 
- Czy myśmy się już kiedyś nie spotkali? - zapytał z uśmiechem kiedy okręcał mnie dookoła.
- Nie sądzę. No co jak co, ale taką buźkę to bym zapamiętała. - zaśmiałam się. Czy mi już procenty do głowy uderzają? 
Szatyn parsknął śmiechem.
- W sumie masz racje.
- Odbijany! - tuż przy szatynie zmaterializował się Karol.
- Pilnuj jej chłopie bo tu wiele takich co się zagadać nie boi - mężczyzna puścił mi oczko i odszedł. 
- Co to miało być? - Kłos uniósł brew.
- A ja wiem? - parsknęłam śmiechem. - Słyszałeś? Masz mnie pilnować - wbiłam mu palec w klatkę piersiową.
- To nie taka prosta sprawa - uniósł lekko kąciki ust do góry. 
- Ciociu, ciociu! Zatańczmy razem! - podbiegła do nas mała Ignaczak i wdarła się pomiędzy nas, chwytając oboje za dłonie. Zaczęliśmy sobie tak tańczyć w kółeczku, później przez chwile huśtaliśmy ją na rękach. 
W końcu mała się zmęczyła i ruszyliśmy do stolika. Usiedliśmy na chwile by odsapnąć. Nałożyłam sobie na talerzyk przepysznie wyglądający kawałek ciasta. Łyknęliśmy również napojów alkoholowych, ale przez jakiś czas nie opuszczaliśmy stolików, przyglądając się tańczącym ludziom i przysłuchując się dyskusji o życiu toczącej się pomiędzy Ignaczakiem, a jakimś gościem. Aż tak mnie ona wciągnęła, że nie zauważyłam kiedy środkowy gdzieś odszedł. 
- No, Lenka, prosze ja sssssiebie barssso - nalał mi do kieliszka
- Sdrofie! - krzyknęli obaj panowie unosząc naczynia do ust i wlewając wódkę bo gardła. Poszłam w ich ślady i zapiłam sokiem. 

- No i wiesz - pociągnął nosem Krzysiu - Staszeje sie szłowieek. Lata lesssą. Nie te lata, nie ta klata, jak to mówio, nie? Wiem - pociągnął ślinę - wiem, że mnie rozumiesz. Ty też do najmłodszych tsooo już nie należysz! Nie żebym cię obrażał, broń Boże! - krzyknął, ale przy kości mężczyzna, z przyprószonymi włosami siwizną machnął tylko ręką, dając do zrozumienia, że mu to nie przeszkadza i tak samo machnął głową na znak, że się nie gniewa. A głowa już tak mu się chwiała, jakby była na sprężynce. -Ty... Ty! Ty. Napijmy się! - nalał alkoholu do naczyń - ty to po prosssstu, doświadszenia nabrałeś, Kaziu. A doswiadszeenie jak wiemy, nabiera sie... No z czym?
- Z wiekiem. - odpowiedzieliśmy równo z Kazimierzem. Igła jakby w nagrodę po raz kolejny napełnił nasze kieliszki.
- Dokładne Elenko. Dookładnie, dziecinko. Co ty możesz jeszcze o życiu wiedzieć? Ciebie nic nie boli, nic ci nie dolega. Młoda bogini! A my Kaźmierz? A myyy...a nas już wszystko boli... Dobrze, towarzystwo! To na drugą nóżke! 
Przechyliłam kieliszek do ust i wypiłam nalany przez Krzysztofa trunek. 
-  Dobrze panowie. Bedzie tego dobrego. - klepnęłam się w uda i wstałam. Czas się przewietrzyć - trochę chwiejnym krokiem ruszyłam do wyjścia na taras. Przy barierce, która też była zrobiona z małych filarków, stał Karol. Podeszłam do niego, stanęłam za nim i oparłam czoło na jego plecach. 
- Yyyymmm Krzysiek to podstępny człowiek jest - jęknęłam. - nawlewał we mnie chyba z dziesięć kieliszków wódki.
- Dziesięć to ty jeszcze przy mnie wypiłaś - zaśmiał się.
- Nie mogłeś mnie powstrzymać? - walnęłam go dłonią w ramię. 
- Bo byś posłuchała - zaśmiał się. 
I tak sobie staliśmy. On oparty o barierkę, ja czołem oparta o niego, a potem objęłam go w pasie. I było naprawdę fajnie.
- Eeej, mała, nie śpiij - delikatnie odwrócił się twarzą do mnie rozrywając mój uścisk. Cofnęłam się pół kroku do tyłu.
- Przecież nie śpie. Przestało mi trochę szumieć w głowie. Choodź zatańczymy - pociągnęłam go za rękę.
- Masz racje, noc jeszcze młoda - no i zawładnęliśmy parkietem proszę państwa. Tak wywijałam, że nawet nie wiedziałam, że tak potrafię. I co? I wystarczyło iść na wesele do Nowakowskiego, żeby odkryć nowy talent. 

- MACARENA! - krzyknął jakiś mężczyzna i zapuścił to co zapowiedział. Teraz na parkiet ruszyli już wszyscy i świetnie bawili się tańcząc do muzyki. Jakieś 4 metry przed nami wyhaczyłam gibających się Kazimierza i Krzysztofa, którzy dzisiaj bardzo zaszaleli bo ich ruchy wskazywały, że są już w swoim własnym świecie.
Kiedy skończyliśmy tańczyć usłyszeliśmy krzyk.
- TAŃCZYMY LADABA! LABADA! MAŁEGO WALCZYKA! - któż to tak zakrzyknął, któż? No jak to kto? Krzysztof.
Ale pomysł został przyjęty bardzo optymistycznie więc już po chwili zaczęła się zabawa, którą powtarzaliśmy nawet dwa razy, bo aż tak się wszystkim spodobała.
Potem powrócono do wolniejszych piosenek. Karol uśmiechnął się lekko po czym ułożył mi dłonie na biodrach, a ja swoje splotłam na jego szyi. Bujaliśmy się tak do rytmu muzyki, a ja po raz kolejny raz poczułam, że całe moje szczęście stoi właśnie przede mną i wesoły uśmiech wpłynął na moją twarz.
- Naprawdę przepięknie dzisiaj wyglądasz - szepnął mi na ucho, pochylając się. Uśmiechnęłam się tylko lekko i złączyłam nasze usta w pocałunku.
- Ekhem! - chrząknął ktoś koło nas. Niechętnie się oderwaliśmy i spojrzeliśmy kto śmie nam przerywać. Przed nami stała wesoła Agnieszka ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami i tupała nogą.
- O co się pani rozchodzi? - zapytał siatkarz.
- O ten tramwaj co nie chodzi, a dokładnie o to, że jeszcze ze mną nie zatańczyłaś -  fuknęła w moim kierunku.
- A czy pani nie widzi, że teraz ja z nią tańczę?
- Widzę, że się ślinicie zamiast tańczyć. A poza tym, panie Kłos, pan się chce kłócić z kobietą w ciąży? - wzięła się pod boki.
- Nie no. Oczywiście, że nie - uniósł ręce w obronnym geście. - Już mnie tu nie ma - zaśmiałam się co uczyniła i pozostała dwójka po czym środkowy cmoknął mnie w policzek i odszedł.
- Kiedyś to rozwalałyśmy takie dansingi - stwierdziła z westchnieniem Witczak łapiąc mnie za dłonie, a ja parsknęłam śmiechem. - No co się śmiejesz? A niby nie?
- Nie no, tak. Tak było. Karolina zawsze przesadzała z alkoholem - przypomniało mi się.

- Ehkem - chrząknęła znacząco - Ty też nie wylewałaś zbytnio za kołnierz. To ja byłam z was najbardziej ogarnięta - wypięła dumnie klatę o przodu.
- Zdarzało ci się - wystawiłam jej język.
- No, jak się panie bawią? - tanecznym krokiem dotarł do nas Piotr.
- Wyśmienicie - wyszczerzyłyśmy się.
- Tylko taką odpowiedź przyjmuję - puścił mi oczko.
- Wy macie mieć tak samo zajebiste, albo i lepsze - Aga dźgnęła mnie w brzuch.
- I dużo bananów ma być - uniósł do góry palec wskazujący Nowakowski.
- Pamiętam Piter, spokojnie - zaśmiałam się.
- Dlaczego banany? - zdziwiła się blondynka.
- Bo Piter lubi - wyjaśniłam.
- No chyba, że tak.
Po zakończonym tańcu z wyszczerzem dygnęłam przed Agnieszką, na co ona też parsknęła śmiechem, a następnie ruszyłam w stronę toalet, a później wyszłam się jeszcze przewietrzyć na chwilę bo w środku było bardzo ciepło. Usiadłam sobie na ławeczce i odetchnęłam chłodnym powietrzem. Posiedziałam, obczaiłam gwiazdy, odpoczęłam troszkę i mogłam wracać do środka. Po wejściu na salę od razu zauważyłam, że do naszego stolika donieśli winogron więc chciałam od razu ruszyć w jego stronę kiedy nagle oberwałam czymś w głowę. Popatrzyłam zdziwiona w kierunku, z którego nadleciał przedmiot, który okazał się welonem.
- Proszę bardzo! Serdecznie zapraszamy! Na środek! Do tańca!
Ach, no tak, oczepiny. Zaśmiałam się kiedy zobaczyłam, że muszkę złapał Karol.
- Proszę! Pana też zapraszamy!
- Na pewno się spełni, że ślub jeszcze w tym roku! - zakrzyknął Piter, na co my się zaśmialiśmy. Zapuścili nam muzykę i mogliśmy pięknie zatańczyć. Po zakończonej piosence, zaczęli nam bić brawo, a kiedy skończyli mogłam w końcu ruszyć po winogrona. Wspólnie z Kłosem zjedliśmy prawie wszystkie. Oj no co?! Nie moja wina, że są takie przepyszne i że je uwielbiam. A, i Krzysiek też trochę wziął!


Spałam sobie smacznie kiedy nagle... JEB! I się obudziłam. Przerażona próbowałam zobaczyć gdzie jestem i złapałam za obolały tyłek, który rozmasowałam. Spadłam z łóżka, na to wygląda. Strasznie bolała mnie głowa, suszyło mnie w gardle, a obolałe stopy i nogi dawały o sobie znać. Rozglądnęłam się dookoła siebie. Siedziałam na podłodze w pokoju, balkon był otwarty, świeciło piękne słońce. W pomieszczeniu byłam tylko ja, ale na fotelu leżała marynarka Karola. Podniosłam się i chwyciłam butelkę wody. Popiłam nią tabletkę, która znajdowała się obok niej na małym stoliku i upiłam kilka porządnych łyków.Obtarłam usta wierzchem dłoni i starłam też wodę z szyi, bo oczywiście musiałam się trochę oblać. Tak, możecie już klaskać, proszzz.
Ten mój przyszły mężulek to o wszystkim pomyślał. Przyniósł nawet torbę z samochodu, więc mogłam spokojnie wziąć prysznic i przebrać się w nowe ciuchy. No, czyż nie jest idealny?
Kiedy się odświeżyłam i przebrałam i spodenki i bluzkę, a na nogi założyłam sandałki. Zastanawiało mnie tylko to rozcięcie ciągnące się od połozy łydki do połowy uda z przodu nogi. No ale stwierdziłam, że nie wiem więc bardziej pożyteczne będzie wyruszenie na poszukiwanie jedzenia. No i Kłosa oczywiście też.
Wyszłam więc z pokoju, nie miałam klucza więc nie mogłam go zamknąć. 20 minut później, po 3 złych trasach,  dotarłam wreszcie do głównej sali gdzie siedzieli goście, którzy zostali na noc. Wyczaiłam Karola, który siedział przy stoliku wraz z Andrzejem, Agnieszką, państwem Ignaczak i Fabianem oraz swoją narzeczoną. Dołączyłam do nich, przywitałam się życzyłam smacznego, pełna kulturka, nie powiecie, że nie. Zajęłam miejsce obok środkowego.
- No i jak się spało? - zapytał narzeczony po obdarowaniu mnie buziakiem w policzek.
- Jak sukienka? - zapytały równocześnie obie panie.
- Sukienka? - zdziwiłam się, a oni wszyscy nagle spuścili głowy, jakby nie było pytania. - Haloooo? Jaka sukienka? - cisza - Czy ja o czymś nie wiem?
- A co ostatniego pamiętasz? - zapytała Iwona. Zmarszczyłam czoło.
- Jak zjedliśmy winogron i Igła bezczelnie podwędził nam dwie gałązki.
- Też tyle pamiętam - odezwał się Ignaczak.
Pozostali chrząknęli.
- To, to nie był koniec imprezy? - zapytałam i prześwidrowałam obecnych wzrokiem. Od odpowiedzi uratowała ich Dominika.
- Mamo! Mamo!
- Co się stało? - Iwona odwróciła się w kierunku córki.
- Mogę bawić się w tym ubraniu?
- Możesz, ale nie szalejcie za bardzo - ledwo skończyła mówić, Domi już nie było wśród nas.
- No więc? Agnieszka, ty mów. Przecież cały czas byłaś trzeźwa - wywołałam Witczak do odpowiedzi.
- Ekhem - chrząknęła i spojrzała po zebranych. - Bo ten, Krzysiek rzucił ci wyzwanie, że nie wypijesz 10 kieliszków wódki z rzędu bez popity.
- A ja? - jęknęłam.
- No co ty mogłaś zrobić? - wywrócił oczami Karol.
- Rzuciłaś typowy w takich sytuacjach tekst "Ja nie dam rady? Potrzymaj mi piwo!", choć piłaś wtedy akurat sok. No i się zaczęło. Jeden kieliszek, drugi, trzeci. I stwierdziliście, że wam za gorąco w środku więc wyprawiliście się na zewnątrz. Usiedliście sobie na tych ławeczkach koło krzaków róży...
- Nie próbowaliście mnie jakoś odciągnąć od tego człowieka? - zapytałam zrozpaczona, na co oni wybuchnęli śmiechem.
- Powiedziałaś, że Igła to twój najlepszy przyjaciel i jak chce się z tobą napić to się z tobą napije.
- Ło Boże - oparłam łokcie na stole po czym schowałam twarz w nich dłonie - I co dalej? - zapytałam przecierając twarz. Podparłam brodę na dłoniach i utkwiłam wzrok w Agnieszce
- No i co i nic, piliście sobie, pili aż wam się butelka skończyła. Pieprzyliście takie głupoty, że szkoda było słuchać.
- CO?! - wykrzyknęliśmy równocześnie z Ignaczakiem.
- Nie pamiętam, w każdym razie bez sensu, ładu i składu. - machnęła ręką.
- No ale co z sukienką, przecież tylko piliśmy - stwierdziłam.
- Mówię, że skończyła wam się butelka... Chcieliśmy was odtransportować bezpiecznie do pokoi, ale stwierdziliście, że "sobie poradzicie" - nakreśliła w powietrzu znacząc cudzysłów.
- I?
- No i wstajecie, stawiacie jeden krok drugi i nagle zahaczyłaś udem o gałązkę róży. Przejechała ci ona po całej sukience i po nodze.
- A więc stąd ta rana - przejechałam palcem wskazującym po zaczerwienieniu.
- Dokładnie.
- Boli jeszcze? Wczoraj strasznie lamentowałaś - zaśmiał się Kłos, a ja zgromiłam go wzrokiem.
- A sukienka w bardzo złym stanie? - spojrzałam po dziewczynach, a ona jednocześnie się skrzywiły na co ja jęknęłam. - Zawsze tak się kończy picie z tobą - fuknęłam w kierunku Krzysztofa.
- Ja cie namawiałem? - przyłożył dłoń do klatki piersiowej.
- Tak! - stwierdzili wszyscy zgodnie.
- A on wyszedł z tego bez szwanku?
- Rozdarł spodnie - oświadczyła Iwona.
- I bardzo ci tak dobrze - wystawiłam mu z wyższością język.


Około godziny 16 zaczęliśmy się pakować do samochodu.
- Cieszymy się, że przyjechaliście - powiedziała Aleksandra, już teraz Nowakowska, obejmowana prze Piotra.
- My też świetnie się bawiliśmy - uśmiechnęłam się do pary.
- Teraz pozostało nam czekać na wasze weselicho - zatarł ręce Piter, a my się zaśmialiśmy.
- Obyście się bawili na nim tak dobrze jak my na waszym.
- Tylko sukienki ani spodni sobie nie podrzyjcie! - dorzuciła Agnieszka, która już siedziała w samochodzie.
- Będziemy uważać - zaśmiała się Ola.
- No, to na nas już czas - stwierdził Kłos. Ostatnie uściski i mogliśmy ruszać w drogę do Bełchatowa.

---
Pojawiam się z rozdziałem, jak to ostatnio bywa, średniej jakości, ale mam nadzieję, że choć trochę przypadnie wam do gustu i oddaję go waszej ocenie.
W następnym już chyba powrócimy do naszej ulubionej Spały ^^
Pozdrawiam ;**