To na co Skra pracowała przez cały sezon, poszło się .... paść po Final Four Ligi Mistrzów w Berlinie. Tam bełchatowianie po przegranym półfinale z Resovią, a potem po meczu wielkich emocji z drużyną gospodarzy przegrała 2:3 i ostatecznie zajęła czwarte miejsce. Rzeszowianie również w fianle nie byli w stanie zatrzymać Leona, głównej armaty Zanitu Kazań i ostatecznie zamiast, jak wszyscy uważali, dwóch pewnych medali, mamy jeden; srebrny.
Obudziłam się w środę, pierwszego kwietnia i spojrzałam na wyśiwtlacz telefonu. 7:20. Dzisiaj miałam się pojawić na popołudniowej siłowni więc ranek miałam wolny. Podłożyłam ręce pod kark i zaczęłam rozmyślać jakby tu nabrać Karola. Powiedzieć mu, że jestem w ciąży? Nieeeee....Potem by mi spokoju nie dał. Powiedzieć, że ostro pokłóciłam się z prezesem i mnie wywalił? YYY...słabe. Zadzwonić do niego i udawać, że ktoś mnie porwał? Zbyt drastyczne. Jeszcze by zwariował. I wszyscy wokół. Chociaż to by mgło fajnie wyglądać. "Dacie mi 50 tysięcy i zobaczycie ją jeszcze raz." A potem pojawiam się wieczorem i mówie im tak do niechcenia "hej". Nie, nie, nie. To musiałabym zaplanować wcześniej. Już wiem! MAM! Może nie jest najlepsze, ale myślę, że da się nabrać.
Gotowałam właśnie zupę gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Wytarłam ręce w ścierkę i poszłam zobaczyć kogoż to niesie. Przekręciłam klucz i ujrzałam Karolinę i Ksawerego.
- Cześć, jak fajnie cię widzieć - uśmiechnęłam się szeroko po czym przytuliłam Olszewską.
- No ciebie też - wyszczerzyła się.
- Wchodźcie - zrobiłam im miejsce w drzwiach - Cześć mały - poczochrałam jego włoski. - Dobrze, że przyszłaś - westchnęłam i przybrałam poważny ton głosu gdy blonydnka i malec zdjęli już kurtki i buty.
- Coś się stało? - zapytała zdziwiona moim poważnym tonem głosu, a ja wskazłam jej ręką by weszła do kuchni.
- Napijesz się czegoś? - zaproponowałam podchodząc do szafki.
- Kawy, a dla Ksawerego sok. Tak? - zwróciła się do synka.
- Tak - uśmiechnął się trochę jeszcze zawstydzony.
Niespiesząc się wyjęłam z szafki kawę i trzy szklanki. Do jedej wlałam soku, a do dwóch pozostałych nasypałam czarnego proszku i zalałam wrzatkiem. Widziałam, że Karola już nie może wytrzymać i albo zaraz wybuchnie, albo wyjdzie z siebie.
Postawiłam szklanki na stole i usiadłam wzdychając. Chciałam najpierw na niej przetestować to co chciałam powiedzieć Kłosowi jako żart.
- Powiesz wreszcie? - zapytała poddenerwowana.
- No. Bo jest sprawa. - położyłam ręce na blacie stołu - Wczoraj zadzownił do mnie pewnien meżczyzna - na te słowa blonynka wyprostowała się jak struna.
- No i, czego chciał? Kto to był? Powiedziałaś Karolowi? - pytała przejęta, a ja musiałam zacząć szczypać się w rękę by się nie śmiać.
- Spokojnie. To był menadżer. Chciał być właśnie moim menadżereme i załatwiać mi wystawy moich zdjęć - powiedziałam. Jak się na to nabiorą to zrobię jej statuetkę największej debilki świata.
- Bardzo śmieszne - zaśmiała się. Upss, nie nabrała się.
- Co? - zapytałam udając zdezorientowaną - Jakie śmieszne? Co w tym śmiesznego? Ja ci poważnie bo nie mówiłam jeszcze Karolowi, że to miałabybyś wystawa w Wielkiej Brytani i żeby ją zorganizować musiałabym wyjechać w przyszyłym tygodniu na dwa miesiące do Anglii.
- To to nie jest żart? - dla tej miny mogłabym sobie dać pociąć rękę. Bezcenne. Zaczęłam się mocniej szczypać bo zaraz chyba wybuchnęłabym śmiechem.
- Coś ty.
- Dobra, nie zgrywaj się już. Wiem, że kłamiesz.
- Nie kłamię - zaprzeczyłam niemal piszczącym głosem.
- Gdbyś nie szczypała tej ręki to może bym ci uwierzyła.
- Cholera - syknęłam - Inaczej zaczęłabym się śmiać.
- Za dobrze cię znam złotko - puściła mi oczko. - A tak w ogóle to chiałaś to na mnie tylko przetesować czy to było wymyślane specjalnie dla mnie?
- Tester.
- Tak myślałam - chlipnęła ocierając wyimaginowaną łzę.
- Mamo, dlaczego płaczesz? - zapytał chłopiec.
- Nie synku, nie płaczę - zaśmiała się lekko blondynka - Żartujemy sobie tylko z ciocią. Może włączyć ci jakieś bajki?
- Tak!
- Obsłużysz się sama?
- Damy radę - uśmichnęła się Olszewska i wyszła z synem do salonu natomiast ja wyłączyłam gaz pod zupą.
Karolina siedziała u nas aż do mojego wyjścia na trening. W międzyczasie wróciła Agnieszka, z którą też pogadałyśmy. Ja nabrałam ją, że przez przypadek rozwaliłam jej laptopa. Gdy tylko to usłyszała jak strzała wypruła do swojego pokoju żeby zobaczyć co z niego zostało. Luzer.(XD)
Zaczęłam się zbierać na halę i zaproponowałam przyjaciółce, że ich odwiozę. Ubraliśmy się więc, ja wzięłam torebkę i kluczyki po czym wyszliśmy z mieszkania. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyłam w kierunku mieszkania Adamskich. Wysadziłam ich pod blokiem żegnając się, a potem pojechałam pod halę. Weszłam do budynku i poszłam na siłownie, gdzie już zbierali się siatkarze i każdy zaczynał ćwiczyć. O wiele bardziej wolę gdy trenują na boisku. Tutaj wszytko jest takie nudne. Podnoszą sztangę, opuszczają, podnoszą, opuszczają, podnoszą, opuszczają, a potem dla odmiany.... jeszcze raz podnoszą i opuszczają. No dobra, jeszcze biegają i skaczą.
Gdy zauważyłam, że wszycy zaczynają zginać kartki z rozpisanymi ćwiczeniami do kieszeni również schowałam swój aparat i zaczęłam się rozglądać ponad sprzętem do ćwiczeń gdzież to się Karol ukrył. W końcu wypatrzyłam go jak siedział na podłodze oparty o ścianę i zażarcie dyskutował o czymś z Wojtkiem. Ruszyłam w ich kierunku.
- Hej - uśmiechnęłam się.
- No cześć - gdy tylko się odezwałam do razu przerwali swoją rozmowę i równocześnie bardzo szybko się ze mną przywitali. Dziwneee... Popatrzyłam na nich marszcząć lekko brwi.
- No to co, ja sie będę zbierał - klepnął swoje uda Włodarczyk po czym wstał z podłogi. - Na razie. Pa - cmoknął mnie w policzek i ruszył w kierunku szatni.
- Wpadniesz później do mnie? - zapytałam siadając na ławeczce - Chyba, że jesteś zmęczony to ja wpadnę do ciebie, hmm?
- Bardziej odpowiadałaby mi ta druga opcja - wyszczerzył się.
- Okej, tylko kolację zrób - puściłam mu oczko i wstałam z ławki.
- To może ja jednak do ciebie co?- od razu poderwał się z podłogi, a ja się zaśmiałam.
- Przyjadę i razem coś ugotujemy - obiecałam - Tylko kwestia czy masz coś w lodówce?
- Andrzej mi wczoraj zakupy zrobił - powiedział szczerząc się.
- Co ty tak tego biendego Andrzejak wykorzystujesz? - wydęłam dolną wargę.
- Nic mu się nie stało - przerwócił oczami - Czasem mam wrażenie, że o niego się boisz bardziej niż o mnie - zrobił krok w moim kierunku kładąc mi ręce na biodrach - Mam być zazdrosny? - wymruczał całując mnie.
- Jak tam sobie chcesz - powiedziałam gdy się ode mnie lekko odsunął - Tak tylko sobie pomyślałam, że skoro robi zakupy tobie to i nam by mógł zrobić. Chyba nie chce żeby jego dziewczyna z głodu umarła - puściłam mu oczko.
- Spryciula - zaśmiał się grożąc mi zabawnie palcem.
- Sie wie. Dasz mi klucze do mieszkania? - zapytałam.
- W torbie mam - odparł.
- No to chodź, ty się ogarniesz bo cały się lepisz, a ja pojadę do ciebie i zaczne coś pichcić.
- No i to rozumiem - wyszczerzył się. - Przykładny podział obowiązków.
- Już się nie kompromituj co? - popukałam się palcem w czoło.
O 19:10 nasza kolacja była już gotowa. Zasiedliśmy więc w kuchni przy stole i zaczęliśy jeść. Postanowiłam teraz spróbować go nabrać na to samo co testowałam dzisiaj rano na Karolinie.
- Muszę ci coś powiedzieć - powiedzieliśmy równocześnie.
- No dobra mów pierwszy - kiwnęłam głową. On westchnął i najpierw wsadził sobie jeszcze do buzi trochę dania nabitego na widelec.
- Bo wiesz, jest taka sprawa... - urwał i popatrzył na mnie zagryzając wargę - Kończy się sezon więc kluby zaczynają kompletować składy na przyszłoroczne rozgrywki...
- No tak. - zgodziłam się - I co?
- Chciałem ci powiedzieć już kilka dni temu, ale jakoś nie było okazji...
- Wydusisz to z siebie? - zapytałam.
- Dostałem propozycję gry w przyszłym sezonie w Modenie.
- Co ty?! - pisnęłam uradowana. Perspektywa gry we Włoszech to coś wspaniałego. No i jeszcze same Włochy... Marzenie. - Nie gadaj! Serio?! - poderwałam się z miejsca i mocno go przytuliłam - Zabierzesz mnie ze sobą?
- Wieeeeesz - przeciągnął - PRIMA APRILIS! - krzyknął.
- Osz cholewka - mruknęłam - Głupku, ja się tak ucieszyłam noo - walnęłam go w ramię poprawiając swoją pozycję na jego kolanach. - Jak mogłam się nie domyślić? Gdzie by cię tam chcieli - fuknęłam.
- Ejjjjj - zmarszył czoło i zrobił minę naburmuszonego dziecka.
- Żartuję - pocałowałam go w policzek śmiejąc się.
- A ty co mi chciałaś powiedzieć? - zaciekawił się.
- Już nie ważne - machnęłam ręką. Teraz to by mi na pewno nie uwierzył.
- Skoro nie ważne, a ja już nie jestem głodny to może byśmy tak... - pocałował moją szyję.
- No, mooooże - uśmiechnęłam się szeroko. Niemal od razu znaleźliśmy się w sypialni gdzie zanim dotarliśmy na łóżko przynajmniej trzy raz o mały włos nie zaliczyliśmy gleby przez porozwalane ubrania środkowego.
---
Średnia jakość i krótki ale nie chciałam tego już łączyć z kolejnym więc tak cuś wyszło.
---
Dwie wygrane z Rosją, 5 punktów na naszym koncie :D Jak dla mnie bardzo fajny początek Ligii Światowej, zwłaszcza, że już nie mogłam się doczekać kiedy rozpocznie się sezon reprezentacyjny. Chyba każdy czeka na niego z utęsknieniem ;)
---
VIVE TARUON KIELCE 3 DRUŻYNĄ EUROPY! Ale się cieszę. Ja nie mogę :D Tak się stało, że słuchałam tego meczu w radiu. Po wielu trudnościach z częstokliwością (debil ze mnie, ale 10 minut zajęło mi znalezienie stacji Radio Kielce bo nie mogłam sobie przypomnieć tego słowa. Pieprzona częstokliwość) Komentatorzy z tego radia są po prostu zajebiści. Jeden to mni na łopatki rozwalał swoimi tekstami.
"Sławek Szmal zgiął się niczym świętrokrzyski scyzoryk!" Ale obronił i nie ma o czym mówić XD
No to chyba tyle. I tak się rozpisuje...
Pozdrawiam ;**
W środę bełchatowianie rozegrali trzeci mecz półfinałowy z Treflem na własnym boisku, który przegrali 0:3. Na szczęście nie przekreślało to jeszcze ich szans na awans do finału i wciąż mogliśmy walczyć.
W niedzielę o 10 gdy Karol wyciskał siódme poty na siłowni ja krzątałam się po jego kuchni by przygotować pyszny obiad. Gotowałam i piekłam ciasto równocześnie, ale ja nie dam rady? Jasne, że nie dasz Lenka. Zapomniałam o mleku, które wstawiłam by się gotowało na masę do placka i wzięło i mi wykipiało. W kuchni od razu rozniósł się wstrętny zapach więc musiałam otworzyć okno na oścież. Spojrzałam na zegarek. Rodzice Karola zapowiedzieli się na 13 więc mam jeszcze czas. Postanowiłam więc, że za ciasto zabiorę się później.
Gdy do mieszkania wrócił Kłos, o 11 zaczynałam smażyć już schabowe w cieście. Siatkarz wkroczył do kuchni i dał mi całusa w policzek na powitanie po czym napełnił szklankę sokiem i wypił ją duszkiem.
- Pomóc ci? - zapytał odkładając szklankę do zlewu.
- Miałam nadzieję, że nie walniesz się na kanapę i nie zaczniesz oglądać telewizji mówiąc, że jesteś zmęczony - powiedziałam.
- No to co mam robić - zatarł ręce. Popatrzyłam na niego z powątpiewaniem. Bałam mu się powierzyć szarlotki. - Kochanie, uważasz, że nie podołam szarlotce? - uniósł brew.
- Nie, wcale tak nie uważam, tylko... - zaczęłam, a od odpowiedz uratował mnie mój telefon. - Moment. - wyjęłam go z kieszeni po czym na wyświetlaczu ujrzałam zdjęcie Asi.
- Halo?
- Cześć Lenka. Można wiedzieć gdzie jesteś?
- Ja? U Karola.
- A gdzie będziesz tak gdzieś koło 13?
- Nadal tutaj. Jego rodzice przyjeżdżają, ale co to za pytania? - zmarszczyłam czoło.
- Mówiłem żeby uprzedzić - słyszałam głos Adama.
- No ja też to mówiłam. Od początku! Teraz się biednej dziewczynie na głowę zwalamy jak ona ma swoje sprawy - to z kolei był głos babci.
- Aśka o co chodzi? - zapytałam.
- Bo my już koło Oleśnicy i jedziemy do ciebie. Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę.
- No to świetnie. Przyjeżdżajcie. Podam Wam adres Karola i zjemy wszyscy razem obiad - uśmiechnęłam się szeroko. Cóż za genialny pomysł.
- Nie chcemy wam przeszkadzać.
- Powiedz, że i tak kiedyś będą musieli się poznać. W końcu niedługo będą rodziną - podpowiedział mi Kłos, który zabrał się za struganie jabłek.
- No właśnie. Przyjeżdżajcie. Kiedyś musicie się poznać. Wyśle wam sms'em adres i wszystko
- No to okej.
- Czekamy, pa - zakończyłam połączenie po czym wysłałam do niej wiadomość tekstową.
- No i widzisz? Świetnie sobie radzę.
- Taaaa bo obieranie jabłek to przecież tak skomplikowane - przewróciłam oczami.
- Cieszę się, że uważasz mnie za kogoś kogo stać na więcej - wyszczerzył się na co się zaśmiałam.
-AAAAAA!!!!! Ajjjjjj!!!! Aaaaaa!!! - odwróciłam się tylko na chwilę! Przysięgam! Nic mu nie zrobiłam! Nie dotknęłam nawet! Środkowy nagle zaczął się drzeć wniebogłosy. Natychmiast się odwróciłam i zobaczyłam, że z kciuka cieknie mu dość duży strumień krwi.
- Matko jedyna co ty robisz? Człowieku! Pod zimną wodę no! - szarpnęłam go za rękę i podstawiłam ją pod kran. - Spuścić cię na chwilę z oka - westchnęłam.
- Protestuję! Nie patrzyłaś na mnie już dłuższą chwilę - burknął na co przewróciłam oczami.
- Jesteś niemożliwy. Gdzie masz jakieś plastry? - zaczęłam rozglądać się po kuchni.
- Tam - kiwnął głową w stronę szafki obok okna. Wyjęłam z niej wodę utlenioną i plaster, który po chwili już znajdował się na placu środkowego.
- Podmuchaj, to przestanie boleć - powiedział smutnym głosem wywalając dolną wargę.
- Ja myślę, że ci się należało - uniosłam palec wskazujący do góry i chowając wodę utlenioną.
- Za co?! - pisnął.
- Za to, że jesteś niemiły dla Andrzejka. I przeklinasz! O! Za to ci się należało.
- Ty to się młoda nie wymądrzaj, bo sama klniesz jak szewc - prychnął.
- JA?! Chyba ci się coś poprzewracało w główce kochanieńki. Przecież ja takich brzydkich tfu! słów nie używam! - oburzyłam się.
- Kłamczucha i tyle - wystawił mi język.
- Nie wystawiaj języka bo ci krowa nasika - powiedziałam głosem dziewczynki skarżącej pani.
- Chyba ci się coś fajczy - popatrzył na kuchenkę, a ja odwróciłam się z prędkością światła lecz wszystko było w porządku.
- I kto tu jest kłamcą? - mruknęłam, a środkowy on tylko się zaśmiał.
Gdy wszystko było już gotowe postanowiłam się ogarnąć. Przywiozłam sobie tutaj ciuchy oraz kosmetyki i powędrowałam z nimi do łazienki. Przebrałam się (klik) po czym zrobiłam makijaż i rozczesałam włosy. Akurat gdy wychodziłam z łazienki zadzownił dzwonek do drzwi.
- Wreszcie. Jestem głodny jak wilk - rzekł Karol i klepnął swoje uda po czym wstał z kanapy i powędrował do drzwi. Ja stanęłam kilka kroków za nim, a on otworzył drzwi. Stali tam i rodzice Kłosa i moja rodzinka.
- No witajcie dzieciaki! - powiedziała wesoła pani Alina.
- Już się znacie? - zapytałam.
- Spotkaliśmy się na parkingu, a jak się okazało, że idziemy w to samo miejsce to się poznaliśmy - wyjaśniła z uśmiechem moja mama.
- Ciocia! - wykrzyknęły dzieciaki i podbiegły mnie przytulić. Potem każdy po kolei nas przytulał i zgniatał czyli typowe przywitanie z rodzinką, z którą nie widziało się... o matko 3 miesiące.
- No pokaż no mi go na żywo. Niech no opatrzę - babcia ujęła moją rękę i wygięła ją (bardzo boleśnie!) pod światło tak by jak najlepiej było widać.
- Ładny czyli to nie mógł Karol wybierać - zaśmiał się pan Maciej.
- No dzięki - przewrócił oczami siatkarz.
- Synu przecież ty się na biżuterii nie znasz. Tego po mnie nie odziedziczyłeś.
- Masz rację. Wszystkie dobre cechy to ma po mnie - powiedziała pani Alina na co parsknęliśmy śmiechem.
- A zaskoczę pana bo podobno on go wybrał - wtrąciłam się.
- Na pewno nie sam - przeszył go wzrokiem ojciec po czym się zaśmiał.
- Ja już sobie umiem pomoc znaleźć - fuknął środkowy.
- Ale może nie stójmy tak w korytarzu. Zapraszam do jadalni. - wskazałam dłonią pomieszczenie.
Ci siatkarze Skry to jednak mają mieszkanka full wypas. U nas tylko kuchnia, a taki jeden Kłos to jadanie ma też całką pokaźną.
Zanosiłam właśnie talerze po drugim daniu i wstawiałam wodę na herbatę oraz zaczęłam kroić szarlotkę gdy do kuchni weszła pani Alina.
- Pomogę ci Lenko - uśmiechnęła się.
- Nie, nie trzeba. Proszę iść sobie usiąść. Ja sobie poradzę - starałam się przekonać kobietę by wróciła do salonu
- Pomogę, pomogę. Powiedz mi tylko gdzie ten mój syn trzyma kawę i herbatę.
- Ależ pani uparta. - pokręciłam głową - W tamtej szafce - wskazałam mebel wiszący nad blatem obok lodówki. Pani Kłos wyjęła z szafki również szklanki, a ja talerzyki i zaczęłam nakładać na nie ciasto.
- Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam gdy się dowiedziałam, że Karol planuje ci się oświadczyć - podniosłam na nią wzrok znad stołu. Kobieta uśmiechała się szczerze, a ja też bardzo ucieszyłam się na te słowa.
- Również się bardzo ucieszyłam. Ale to już po fakcie - zaśmiałam się.
- Jesteś dla niego idealną osobą. Opowiadał mi te wasze przygody ze Spały. Widać, że ty to tam jak trzeci trener jesteś - zaśmiałyśmy się.
- Ktoś musi ich przytemperować czasem.
- I o to właśnie chodzi - pokiwała głową śmiejąc się. - Wydoroślał odkąd się z tobą spotyka. Ogarnął się, jak to się mówi. Jego trzy poprzednie dziewczyny to jakieś totalne porażki były. Ale wiesz, że on jest uparty i przegadaj tu takiemu, że do siebie kompletnie nie pasują.
- Nie idzie.
- No nie idzie, nie idzie - westchnęła. - W każdym razie, bardzo się cieszę. Dla mnie już jesteś jak córka - podeszła do mnie by mnie przytulić, a ja nie mogłam przestać się uśmiechać.
- Na prawdę musicie już jechać? - zapytałam gdy wszyscy ubierali kurtki.
- Kochanie do Wałbrzycha 3 godziny, a chcemy jeszcze wstąpić do Michała i Dagmary - powiedziała mama zarzucając na szyję apaszkę.
- A wy? - zapytał Karol rodziców.
- My też musimy się już zbierać - powiedziała pani Alina przepraszająco - No to pa, dzieciaki - przytulili nas jeszcze raz po czym wyszli.
- A ja liczę, że na święta przyjedziesz wnusiu. Bo jak nie to się skończy dobra babcia i inaczej pogadamy - pogroziła mi palcem śmiejąc się, a w jej ślady poszli też inni.
- Na pewno wpadnę.
- Odprowadzimy was do aut - powiedziałam i złapałam za bluzę siatkarza, którego pociągnęłam za rękę i wyszliśmy za nimi z mieszkania. Popakowali się do aut i odjechali, a my machaliśmy dopóki nie zniknęli za zakrętem.
- Może się przejdziemy? - zaproponował siatkarz.
- Zimno mi - jęknęłam - Zresztą jest już ciemno.
- Obronię cię - wypiął dumnie klatę do przodu.
- Chodź do środka - pociągnęłam go za rękę. - Trzeba posprzątać.
- Sprzątanie nie zając - objął mnie w pasie i pocałował w skroń ciągnąc i tak na ten spacer. Pół godziny później zawędrowaliśmy pod mój blok.
- No to wychodzi na to, że ty będziesz musiał posprzątać - wzruszyłam ramionami.
- Nieeeee - jęknął przeciągle.
- Ja gotowałam ty posprzątasz.
- Cholerna sprawiedliwość - mruknął niezdawolony.
- Kretyn. Pa - pocałowałam go na pożegnanie.
- Nie zaprosisz mnie do środka? - zapytał gdy założyłam mu ręce na szyje, on ułożył swoje dłonie na moich biodrach i przyłożył swoje czoło do mojego.
- Jestem zmęczona, a jutro z samiutkiego rana czeka na ciebie twój ukochany trening - przypomniałam, a on przewrócił oczami. - Pa - cmoknęłam go jeszcze przelotnie w usta - A bluzę sobie zatrzymam - puściłam mu oczko gdy już kierowałam się do klatki.
- Powiedzmy, że ci ją daje - uśmiechnął się.
- Tak bezinteresownie?
- Jakbyś mnie wpuściła to interesownie, ale jak nie wpuścisz to bezinteresownie - powiedział i ruszył w stronę mieszkania. Pokręciłam głową śmiejąc się i weszłam do bloku. A ta bluza tak przepięknie pachnie... Kocham jego perfumy.
---
Podoba mi się ten rozdział :D Jakiś taki fajny mi się wydaje xD
Skład na Rosję podany, Kubi kapitanem to teraz tylko czekać na mecz *.* Nie wiem jak ja wytrzymam jutro w szkole :( Masakra.
Do niedzieli :)
Pozdrawiam ;**
Następnego dnia obudziłam się już bez żadnych bóli, czyli wczoraj dopadła mnie tak zwana "jednodniówka". Wybrałam ciuchy (klik) i powędrowałam z nimi do łazienki gdzie wzięłam szybki prysznic po czym się ubrałam, wyszorowałam zęby i zrobiłam makijaż. Później zjadałam śniadanie, wyszłam z mieszkania i ruszyłam w stronę hali. Weszłam do budynku i wkroczyłam na parkiet. Chciałam zobaczyć jak wyglądali po tym ich "małym świętowaniu". Po chwili bardzo ociągając się siatkarze pojawili się na boisku. Gdy Karol mnie zauważył od razu do mnie podbiegł.
- A ty co tutaj robisz? - zapytał zdziwiony.
- Stoję - wzruszyłam ramionami.
- Powinnaś przecież leżeć.
- Jednodniówka, dzisiaj już czuje się świetnie. Poza tym chciałam zobaczyć jak wyglądało to wasze "małe świętowanie", ale widzę, że nie jest aż tak tragicznie - przejechałam wzrokiem po chłopakach zatrzymując się na Andrzeju, który nie wyglądał najlepiej i na Michale. Ale czy powinno mnie to jeszcze dziwić?
- Byliśmy grzeczni - wyszczerzył się.
- Widzę - zaśmiałam się - Cieszy mnie to bardzo. A teraz marsz się rozgrzewać.
- Tak jest pani Kłos. - ukazał swoje białe zęby w wyszczerzu.
- E, e, e. Ja Winiarska - oburzyłam się.
- Niedługo - skradł mi całusa, a ja się zaśmiałam.
Po treningu ruszyłam najpierw w stronę biedronki żeby jakoś tą naszą kuchnię wyposażyć. Pół godziny przemierzałam sklep po czym zapłaciłam i wrzuciłam zakupy do bagażnika samochodu. Wyjechałam z parkingu i skierowałam się do bloku. Po kilku minutach jazdy moją uwagę przykuł blondynek z plecakiem idący chodnikiem. A blondynkiem tym okazał się być Oliwier.
- Ej, Oli, wsiadaj - zsunęłam szybę w drzwiach. Po chwili chłopiec już siedział obok mnie na przednim siedzeniu uprzednio się witając.
- Co ty tak wcześnie? 12 dopiero. - zapytałam patrząc na niego z ukosa.
- Nauczyciele się rozchorowali - odparł.
- I pozwolili wam tak po prostu iść do domu? - zdziwiłam się.
- Pani dzwoniła do mamy i się zgodziła żebym wrócił bo właściwie to szedłem z kolegą i jego mamą tylko dopiero teraz sam.
- Aha, chyba, że tak - kiwnęłam głową.
- Chciałbym już wakacje - westchnął opadając na oparcie fotela.
- Ohoho, jeszcze nie tak szybko, kolego - zaśmiałam się - Dopiero marzec.
- Wiem, niestety - mruknął - Tata obiecał, że pojedziemy na wakacjach do Hiszpani. - powiedział wesoło.
- Ja cie. Zazdroszczę ci.
- Ciociu, poproś wujka Karola to na pewno cię zabierze.
- Wiesz, obawiam się, że niestety nie będzie za bardzo takiej możliwości. - popatrzyłam na niego. - Całe lato spędzimy sobie w spalskich lasach.
- A no tak - przypomniało mu się. - Ale poproś go. Może trochę wcześniej pojedziecie - uśmiechnął się.
- Na pewno. Tak mu będę zawracać głowę, że w końcu pojedziemy - puściłam mu oczko i zaparkowałam o domem Winiarskich gdzie na podwórku siedziała Dagmara z Antkiem i huśtała malca.
- Syna ci przywożę - zaśmiałam się.
- No widzę. Ten to się umie ustawić. Popatrz ty się - zawtórowała mi.
- Chyba po tobie to mam - wtrącił się Oliwier.
- Dobra, dobra. Ty się tak nie wymądrzaj - pogroziła mu palcem. - Może wejdziesz? Zjesz z nami obiad, posiedzimy, co?
- Wiesz... - zastanowiłam się - W sumie czemu nie? - uśmiechnęłam się i przeszłam przez bramkę na podwórko. - Cześć mały - przywitałam sie również z Antkiem, który tylko pomachał grzechotką.
- No to wejdźmy - zarządziła Daga biorąc blonydnka na ręce - Oliwier ręce umyj! - krzyknęła jeszcze za starszym synek, który pognał do kuchni kiedy dowiedział się, że na obiad ryba.
- A Michała jeszcze nie ma? - zapytałam kedy wchodziłyśmy do domu.
- Miał jeszcze dzisiaj zostać u fizjoterapeuty, a potem zapłacić wszystkie rachunki na mieście - wyjaśniła kobieta zdejmując kurtkę synkowi co i ja uczyniłam ze swoją odzieżą wierzchnią po czym weszliśmy do kuchni. Pomogłam bratowej rozłożyć talerze oraz sztućce i szlanki na stół podczas gdy Oli miał pomóc umyć ręce młodszemu bratu.
- Tylko Oli pamiętaj, żeby wrazie czego go podtrzymywać - przypomniała synu matka.
- Pamiętam! - odkrzyknął z łazienki.
- Widzę, że Oliwier się wczuł w rolę starszego brata. - zauważyłam uśmiechając się.
- Nawet nie wiesz jak bardzo - odwzajemniła mój gest - Już by go chcieli nauczyć odbijać i kopać piłkę - zaśmiałyśmy się razem.
- I tak nauczą.
- Nie wątpię. Tylko nie wiem co z tego wyniknie bo ja tu z trzema sportowcami chyba ducha wyzionę.
- Poradzisz, poradzisz - poklepałam ją po ramieniu śmiejąc się.
Kilka minut później siedzieli przy stole i zajadaliśmy się pysznym obiadem. Gdy skończyliśmy usłyszeliśmy dźwięk otwieranych drzwi, a chwilę później w kuchni pojawił się Michał z zakupami.
- Tata! - wykrzyknął piszcząc Antek. Na ten dźwięk na nasze twarze wpłynął uśmiech.
- Cześć, Antoś - pogłaskał go po główce po czym dał żonie buziaka z policzek i poczochrał włosy Oliwiera.
- Nie ma mnie trochę i już się moja siostrzyczka wprasza na domowy obiadek. - stwierdził śmiejąc się i odkłdając torby z zakupami na blat szafek.
- Wypraszam sobie ja zostałąm tutaj ZAPROSZONA przez twą żonę w nagrodę za przetransporotowanie do domu twojego syna.
- Dlaczego, przetransportowanie? - zdziwił się.
- Wracałam i spotkałam go po dordze - wyjaśniłam.
- Umyj ręce Michał i już daje cie obiad - powiedziała Dagmara.
- Ciociu, chodźmy na pole - poprosił chłopiec.
- Oli, a lekcje? - zawołał za nim ojciec.
- Daj mu spokój, nie się pobawi - przewróciła oczami Winiarska, a ja wystawiłam bratu język i poszłam za bratankiem.
U Winiarskich siedziałam do 17. Gdy Michał ulotnił się na trening, a Oliwier poszedł odrabiać lekcje zrobiłyśmy sobie po kawie, usiadłyśmy na tarasie z Antosiem i plotkowałyśmy korzystając z pięknego słoneczka. Później zmyłam się bo wypadało by się pojawić też w swoim mieszkaniu. Tam zastałam Agnieszkę siedzącą w salonie przed telewizorem.
- Taki piękny dzień, a ty w mieszkaniu gnijesz - stwierdziłam lokując zakupy w odpowiednich miejscach w kuchni.
- Nie, gnije, nie gnije. Dzisiaj rano zaliczyłam piękny bieg do przedszkola bo mi się paliwo skończyło i teraz też wróciłam sobie spacerkiem. A ty gdzie się podziewasz? - zapytała.
- Ja u Winiarskich na obiedzie byłam, a potem bawiłam się jeszcze z Olim.
- No ciekawie, ciekawie... A właśnie! - wykrzyknęła tak głośno i nagle, że o mało mi pudełko jajek z rąk nie wypadło. - Byłabym zapomniała! - pognała po coś do korytarza by po chwili pojawić się w kuchni z jakąś dużą kopertą.
- Co to? - uniosłam brew - Dostałaś rolę w jakiejś telenoweli? - zapytałam poważnym głosem by po chwili się zaśmiać.
- Miałam się śmiać? Zapomniałam - mruknęła przewracając oczami. - Patrz tu, a nie kurde mleko do lodówki wkładasz - szarpnęła mnie za rękę.
- No co? - popatrzyłam na nią znudzona. Wyjęła z koperty jakieś kartki, które mi wręczyła. Okazały się to być zdjęcia. Z naszych zaręczyn. Przejrzałam je.
- Podobają się?
- Śliczne. Założę się, że Mariusz robił - uśmiechnęłam się.
- No oczywiście. A pomysł Michała. Stwierdziliśmy się, że będziecie mieli zajebistą pamiątkę i mamy nawet krótkie nagranie na płycie - wyszczerzyła się.
- Pomyśleliście serio o wszystkim - uniosłam kąciki ust do góry i przytuliłam blondynkę.
- My byśmy nie pomyśleli? - wypięła dumnie pierś do przodu.
- No właśnie. A teraz możesz zrobić jakąś kolację? - spojrzałam na nią prosząco.
- Czego dusza pragnie? - westchnęła podchodząc do zlewu by nalać do czajnika wody.
- Zadowolę się tostami - puściłam jej oczko i wraz ze zdjęciami wyszłam z kuchni. Weszłam do swojego pokoju i chciałam sprawdzić czy w którymś albumie mam jeszcze miejsce, ale stwierdziłam, że kupię nowy i tak będzie najlepiej. Odłożyłam więc kopertę do szuflady, po czym przyniosłam aparat i zgrałam z niego zdjęcia na laptopa, które miałam zamiar obrobić.
- Lena, weź sobie te tosty! - usłyszałam wołanie Agnieszki więc powędrowałam do kuchni gdzie na stole stał talerzyk z moją kolacją. Zrobiłam sobie jeszcze herbaty i wróciłam do pokoju. Ze zdjęciami uporałam się do 19 i akurat wychodząc z pokoju i idąc w stronę kuchni by odnieść naczynia zadzwonił dzwonek do drzwi. Nie słyszałam by Witczak zbierała się, aby nawet wstać wyjść ze swojego pokoju.
- Nie kłopotaj się. Otworze - mruknęłam wychodząc już z kuchni. Podeszłam do drzwi, przekręciłam klucz i wpuściłam do środka Karola witając się z nim buziakiem z policzek.
- Napijesz się czegoś? - zapytałam gdy odwieszał bluzę na wieszak.
- Soku - odparł i powędrował do salonu, gdzie i ja po chwili się pojawiłam wraz ze szklanką napoju dla siatkarza który kulturalnie podziękował. - Moi rodzice chcą przyjechać w niedziele na obiad - oznajmił wzdychając i obejmując mnie ramieniem.
- No to fajnie. Co tak wzdychasz?
- No bo myślałem, że sobie niedziele spędzimy razem, jakiś piknik czy coś takiego - wyjaśnił.
- Piknik? - uniosłam brwi.
- Tak - powiedział to takim tonem jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie - Nie wiesz co to jest? - zdziwił się.
- Jasne, że wiem - parsknęłam przewróciłam oczami - tylko wydaje mi się, że nie ma jeszcze odpowiedniej pogody na pikniki kochanie.
- Wszędzie widzisz przeszkody.
- Nie przeszkody, tylko mówię ci jak jest - wzruszyłam ramionami.
- Czyli co? Mam zadzownić i powiedzieć żeby przyjeżdżali?
- No tak.
- Wiesz, że cię bardzo lubią?
- Cieszę się - uśmiechnęłam się - Ja ich też.
- Ojciec twierdził, że mnie wydziedziczy jak się rozstaniemy - parsknął śmiechem, a ja za nim.
- No to z grubej rury.
- On umie tylko tak - śmiał się dalej odkładając szklankę - A teraaaaz, pani forograf, może zajmiemy się czymś przyjemniejszym? - wymruczał zbliżając się by mnie pocałować lecz ja sie uchyliłam i spotkał się tylko z powietrzem.
- Agnieszka.
- Yyyyggggh - przewrócił oczami.
- Wychodzę - do salonu na chwilę zajrzała Witczak.
- Dokąd? - zapytałam.
- Jedna koleżanka nie ma z kim zostawić dzieciaków dzisiaj wieczorem więc obiecałam, że jej pomogę, także idę. Bawcie się dobrze, buziaczki - posłała nam całusa i wyszczerzyła się niemiłosiernie.
- Idź już - rzuciłam w nią poduszką.
- Nie irytuj się tak - parsknęła śmiechem i zniknęła w naszych oczu. Po chwili słyszeliśmy już tylko trzask drzwi. Oczy środkowego zaświeciły się w zachwytu, a na twarz wpłynął uśmiech. Wziął mnie na ręce i zaniósł do mojego pokoju gdzie po chwili leżałam na pościeli, a siatkarz wręcz zdzierał ze mnie ubranie. Zresztą ja też nie byłam mu dłużna.
Leżeliśmy przytuleni w łóżku. Kłos delikatnie gładził moje plecy, a ja rysowałam placem jakieś bliżej nieokreślone wzroki na jego klatce piersiowej.
- Karol?
- Hmm - zapytał chyba już usypiając.
- Pojedziemy do Hiszpanii?
- Hmm? - mruknął zdezorientowany marszcząc czoło i otwierając oczy.
- Czy pojedziemy do Hiszpanii pytam.
- Kiedy ty chcesz jechać do Hiszpanii? - zapytał zdziwiony.
- No właśnie jeszcze nie wiem. Ale bardzo bym chciała bo mi dzisiaj Oliwier naopowiadał, że oni pojadą, a ja zawsze chciałam jechać. To co? - zapytałam z nadzieją.
- Pojedziemy. Ale nie wiem kiedy - westchnął.
- Dziekuję - uśmiechnęłam sie dałam mu buziaka w policzek - No to dobranoc kotek.
- Dobranoc.
---
Pojawiam się, tak jak obiecałam z 81 rozdziałem :) W przeciwieństwie do piątku dzisiaj nie mam Wam za dużo do powiedzenia, więc mam tylko nadzieję, że Wam się podoba ;)
Zapraszam dzisiaj tutaj ---> people--help.blogspot.com
Pozdrawiam ;**
Rozdział 80 (poniedziałek 9 marca.)
Obudziłam się i spojrzałam na zegarek. Było po 8. Dokładnie 8:45. Normalnie zwaliłabym Karola z łóżka krzycząc, że się spóźni na trening, ale poinformował mnie wczoraj, że Falasca odpuścił mu ranny trening. Ciekawe czym go tak przekupił...
Gdy przypomniałam sobie wczorajszy wieczór odruchowo wyciągnęłam przed siebie dłoń przyglądając się pierścionkowi, a na moją twarz od razu wpłynął uśmiech i przekręciłam głowę w lewo gdzie spał mój NARZECZONY. Jak to cudownie brzmi. Wstałam w łóżka, pozbierałam swoje ubrania i poszłam z nimi do łazienki. Wzięłam prysznic i zmuszona byłam ubrać się w sukienkę bo nie miałam tutaj żadnych swoich ciuchów. Trzeba o tym pomyśleć bo tak nie może być!
Poszłam do kuchni by zrobić śniadanie. Włączyłam radio i wstawiłam wodę na kawę. Nalałam sobie do szklanki wody truskawkowej i pijąc zajrzałam co znajduje się w lodówce. Wyjęłam wszystko co było i zabrałam się za przygotowywanie kanapek. Wyłączyłam wrzącą wodą i zrobiłam dwie kawy bo już słyszałam jak Kłos wzdycha przeciągając się w sypialni. Po chwili pojawił się w kuchni.
- Witam - uśmiechnął się szeroko dając mi buziaka w usta.
- Cześć - odpowiedziałam, a środkowy podszedł do szafki by wziąć z niej kubek z parującą cieczą. Miał na sobie bokserki i koszulkę, a ja jego włosy w porannym nieładzie wspaniale to wszystko dopełniały. - W ogóle to ten pierścionek jest przepiękny - uśmiechnęłam się gdy usiadł na przeciwko mnie.
- Nawet nie wiesz ile kosztowało mnie czasu i cierpliwości żeby go znaleźć. Zabrałem ze sobą Agę, Karolinę, Dagmarę i Paulinę, a one ciągle pokazywały mi coraz to nowsze twierdząc, że ten czy tamten najbardziej ci się spodoba. Kilka godzin go wybieraliśmy aż w końcu ten wydawał mi się najlepszy i mówię, że bierzemy, bo dłużej z nimi nie wytrzymam - westchnął smutno.
- Ojeju - zrobiłam współczującą minę po czym wstałam i ponad stołem ujęłam jego twarz w dłonie i pocałowałam - Ale przeżyłeś, a mi ten podoba się najbardziej. - puściłam mu oczko.
- Przeżyłem, ale w jakich katorgach! - oburzył się.
- No jasne, uwzględnimy to w twoich zasługach - wyszczerzyłam się.
- Mam nadzieję - również ukazał zęby w wyszczerzu.
- A tak w ogóle to czy twoje auto nadal stoi pod tamtą restauracją? - zapytałam biorąc kęs kanapki przypominając sobie, że przecież wczoraj wróciliśmy pieszo.
- Osz kurwa - strzelił sobie facepalma - Faktycznie, stoi.
- Zrobisz sobie małą rozgrzewkę jak się po nie przejdziesz. Ewentualnie przebiegniesz
- Ty pójdziesz ze mną.
- No pewnie, już lecę - fuknęłam.
- Wystarczy, że pójdziesz, kotek. Nie będę wymagał od ciebie za dużo - zaśmiał się.
- Ha, ha, ha. Komiczne - burknęłam.
Po samochód nie poszłam bo ulotniłam się z mieszkania siatkarza koło 11 i spacerkiem powędrowałam do swojego gdzie byłam po 15 minutach. Ledwo przekroczyłam próg mieszkania już zaczął dzwonić mój telefon i dopiero teraz uświadomiłam sobie, że go wczoraj nie wzięłam. Zdjęłam buty oraz żakiet, zawiesiłam go na wieszaku i poszłam do kuchni skąd rozchodziła się melodia mojego dzwonka. Zanim jednak odebrałam przestało dzwonić. Chwyciłam telefon i odblokowując klawiaturę ruszyłam do pokoju by wziąć ciuchy i się przebrać. No więc tak, 196 nieodebranych połączeń. Cała litania osób się uzbierała : 25 od Karoliny, 17 od Dagmary, 17 od Pauliny, 16 od Krzyśka, 20 od Iwony, 20 od mamy, 11 od Aśki, 11 od Dawida, 5 od Łukasza, 6 od Emilki, 20 od Jureckich z Kielc i tyle samo o Jureckich w Niemczech, 3 od Wiktorii - siostry Karola i na koniec 2 od Pitera. Plus prawie sto sms'ów. Chwyciłam się za głowę. O co im wszystkim chodzi? O zaręczyny?! Czekaj, czekaj. Zatrzymałam się przed szafom. Skoro dzwonią żeby zapytać o zaręczyny czyli wszyscy wiedzieli! Cała Polska wiedziała. Nie wiem jak im się to udało przede mną ukryć. Ale szacuneczek dla nich.
Wybrałam ciuchy i ogarnęłam się w łazience po czym usiadłam na kanapie w salonie i zaczęłam oddzwanianie. Rozpoczęłam od Karoliny, która naszą rozmowę rozpoczęła od pisku radości tak głośnego, że musiałam telefon odstawić do ucha żeby nie ogłuchnąć. Nawijała i nawijała o tym jak się cieszy przynajmniej 10 minut i wspominała swoje zaręczyny. Jak tyle ma trwać każda moja dzisiejsza rozmowa to ja dziękuję. Kiedy odbębniłam już przyjaciół z Bełchatowa oraz szanownych kuzynków (lub raczej ich żony bo one były tym bardziej zainteresowane) nadszedł czas zadzwonić do Wałbrzycha.
- No witam siostrzyczkę - usłyszałam wesoły głos Aśki.
- Witam, witam.
- Jeju, El tak ci strasznie gratuluję - rozczuliła się - Moja mała siostrzyczka dorasta - westchnęła. - Dopiero po podwórku za psem biegałaś ze zdartymi kolanami i różową sukieneczką, a tu się hajtać będzie.
- No cóż. Bywa - zaśmiałam się.
- Nawet nie wiesz jak się babcia ucieszyła - zawtórowała mi.
- Domyślam się. Przecież ona gdyby mogła to by Karola własnym wnukiem od początku honorowała - śmiałyśmy się razem.
- Powinnaś się cieszyć, że go od razu polubiła a nie robiła jakieś problemy - stwierdziła.
- No przecież bardzo cię cieszyłam i cieszę cały czas. A w ogóle to jak tam u ciebie? Jak się czujesz? - zmieniłam temat.
- Bardzo dobrze. Nie narzekam. Męczą mnie tylko te nudności z rana. Ale już dwa razy przez to przechodziłam to trzeci raz nie przejdę? - zaśmiała się.
- No wiadomo - poparłam ją.
- A w ogóle to mi wyślij sms'em zdjęcie pierścionka. Podobno długo wybierany.
- No podobno tak. A skąd wiesz? - zmarszczyłam czoło.
- Dagmara mi mówiła - odparła.
- Okej, wyśle, ale muszę już kończyć. Pozdrów tam wszystkich.
- Jasne. A nie wiesz czy wpadniesz gdzieś w najbliższym czasie? - zapytała.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia, ale szczerze to marne szanse - skrzywiłam się lekko.
- Dobra, rozumiem. Na razie. - pożegnała się.
- Pa - zakończyłam połączenie.
Przed treningiem udało mi się obdzwonić wszystkich, oczywiście najdłużej rozmawiałam z Ignaczakami bo oboje nawijali i pewnie gdybym nie przerwała swojej opowieści jak mi się oświadczył to spóźniłabym się na trening. Ale zdążyłam. Cieszmy się i radujmy.
Gdy wkroczyłam do budynku po czym przemierzyłam korytarz i chciałam otworzyć drzwi i wkroczyć na parkiet nagle niczym Filip z konopi z szatni wybiegł Nicolas torując mi drogę i stając przed drzwiami.
- Hej? - uniosłam brew.
- No cześć, cześć - odparł szczerząc się.
- Mógłbyś się odsunąć? - zapytałam robiąc krok w lewo, a Uriarte w odpowiedzi pokręcił przecząco głową także robiąc krok w lewo. - Bo?
- Oddelegowali mnie do roli ochroniarza żebyście z Kłosem nie weszli tam dopóki wszystko nie będzie gotowe - odparł z prędkością karabinu maszynowego. - Szeregowy Uria0rte - zasalutował.
- Że co? - zapytałam zdziwiona.
- Nic więcej nie mogę powiedzieć. Sorki.
Po chwili z szatni wyszedł środkowy, który też nie miał pojęcia co oni odwalają.
- Długo to potrwa? - zapyta znudzony Kłosik opierając się o ścianę.
- Bo ja wiem? - wzruszył ramionami rozgrywający.
- A Falasca wie, że trening opóźniacie? - uniosłam brew.
- Złotko, on jest tam razem z nimi - wyszczerzył się.
- Jesteście niemożliwi - westchnęłam także opierając się o ścianę.
- Nico, możesz ich już wpuścić!!! - usłyszeliśmy po kilku minutach wrzask Mariusza. Dosłownie, wrzask. Rozgrywający posłusznie odsunął się i nacisnął klamkę puszczając mnie pierwszą. Zrobiliśmy krok na parkiet i ujrzeliśmy transparent przymocowany do siatki z napisem "Wszystkiego najlepszego narzeczeńcom!" oraz Skrzatów wraz z całym sztabem szkoleniowym na czele z trenerem przed którym stał wielki tort. Nicolas dołączył do siatkarzy, a ja wraz z Kłosem staliśmy osłupieni boisku. Oni natomiast zaczęli śpiewać nam "Sto lat". Nie wiem czy tylko ja tak mam, że gdy ktoś mi to śpiewa czuję się bardzo niezręcznie.
Środkowy złapał mnie za rękę szczerząc się niemiłosiernie.
- Nie wierzę, że o tym nie wiedziałeś - stwierdziłam śmiejąc się.
- Nie wiedziałem. Słowo - uniósł dwa palce w geście przysięgi po czym nachylił się i mnie pocałował i znowu rozległy się krzyki "Gorzko! Gorzko!" Czy im się o kiedyś znudzi?
- Zaraz to poczuję się tutaj jak na prawdziwym weselu - parsknęłam śmiechem.
Później wszyscy ustawili się w kolejce i zaczęli nam składać życzenia nie omieszkając "całkiem niezobowiązująco" rzucić, że liczą na zaproszenie na ślub. Następnie pozwolono nam pokroić tort i siadając na parkiecie zajadaliśmy pyszny wypiek.
Trening należał do tych jednych z luźniejszych gdzie znalazło się nawet miejsce dla mnie i mogłam zagrać sobie razem z nimi. Cóż za zaszczyt mnie kopnął, ja nie mogę.
11 marca bełchatowianie rozegrali w Łodzi mecz z Sir Safety Perugia w Lidze Mistrzów, który wygrali 3:1, w dużej mierze dzięki Michałowi, który wszedł na boisko i pociągnął Skrę do góry. Jak się okazało później również Resovia zapewniła sobie awans do Final Four w Berlinie wygrywając dwa sety z Lokomotivem Novosybirsk.
Kolejny mecz przyszło nam rozegrać już w Plus Lidze 14 marca w Gdańsku w Ergo Arenie z tamtejszym Lotosem o awans do finału. Po porażce w Bełchatowie sprzed tygodnia Skrzaty podniosły się, może troszkę niesione tym awansem do Final Four Ligii Mistrzów i wygrali 3:1.
(15 marca, niedziela)
W niedziele obudziłam się po 11. Nie ma co się dziwić. W końcu w Bełchatowie pojawiliśmy się przed 3 nad ranem. Wstałam z łóżka i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej ubrania i poszłam do łazienki (klik) by się ubrać. Gdy już wyszłam z pomieszczenia powędrowałam do kuchni gdzie siedziała Agnieszka.
- Wyspana? - zapytała.
- Już tak - odarłam uśmiechając się i wyciągając z szafki szklankę by nalać sobie soku.
- Chłopaki chcieli dzisiaj troszkę po świętować awans do Berlina. - oznajmiła.
- Spoko - wzruszyłam ramionami duszkiem pijąc napój.
- Trzeba się odwalić - wyszczerzyła się.
- Wiesz co, trochę mi się nie chce. Poszłabym w dżinsach i jakiejś koszuli - oznajmiłam opierając się o parapet.
- No co ty?! - wybuchła - Idziemy się zabawić. Wieeesz - poruszyła zabawnie brwiami.
- Agaaa - pogroziłam jej palcem śmiejąc się.
- Przecież nic nie robię - powiedziała z miną niewiniątka.
Wspólnie przygotowałyśmy obiad, który skonsumowałyśmy. W międzyczasie zadzwonił Karol informując mnie faktycznie o tym "małym świętowaniu". Zgodziłam się oczywiście (wspaniałomyślnie, żeby nie zostawiać go na lodzie) iść, ale potem coraz bardziej zaczynałam wątpić w swoje wyjście. Zaczęła mnie boleć głowa i było mi gorąco, a zaraz przechodziły dreszcze.
- Nie no w takim stanie to ty się niestety nigdzie nie wybierzesz - westchnęła smutno Agnieszka. - Przyniosę ci tabletki - powiedziała i wyszła z mojego pokoju. Wypiłam leki i spróbowałam zasnąć mając nadzieję, że po drzemce poczuje się lepiej.
Obudził mnie dzwonek do drzwi, a potem głos Kłosa, który chwilę później wchodził już do mojego pokoju.
- No cześć, chorowitko - zaczął od progu.
- Cześć - powiedziałam zachrypłym głosem po czym odkaszlnęłam i mówiłam już normalnie. - Wygląda na to, że niestety ci nie potowarzyszę.
- Ty mi nie, ale ja tobie już tak - puścił mi oczko i usiadł na łóżku.
- Nie. Ty idziesz się zabawić - stwierdziłam.
- No przecież nie pójdę sam. To będzie taka wiocha - przewrócił teatralnie oczami. - Zwłaszcza, że nawet ten palant Wrona idzie z Agnieszką.
- No masz rację. Ty? Sam? Toż to by była hańba dla twojej osoby - uczyniłam ten sam gest.
- Nie zostawię cię samej. Odpuszczę sobie i tyle - wzruszył ramionami.
- Nie musisz. Ja czuje się słabo i nawet nie będę miała siły z tobą gadać, a ty się będziesz nudził. Idziesz i się dobrze bawisz - powiedziałam stanowczo.
- Ale...
- Nie ma żadnego ale. - przerwałam mu.- Ja zaraz wypije sobie tabletkę i będę grzecznie leżeć żeby się wykurować a wy sobie po świętujcie, tylko nie dużo, bo pamiętaj, że jutro trening - pogroziłam mu palcem.
- Pamiętam, kochanie - nachylił się żeby lekko musnąć moje usta. - Ale na pewno nie...
- Na pewno - warknęłam - Idź już bo mnie zaczynasz wkurzać - wskazałam mu ręką drzwi.
- Niby chora, a zachowuje się gorzej niż jakby była zdrowa - wystawił mi język.
- Taki mój urok - wyszczerzyłam się - Leć już. Pa
- Pa. - cmoknął mnie jeszcze w policzek - Jakby co to...
- Wypierdalaj w podskokach albo ci coś zrobię - wywróciłam oczami.
- Okej, okej, już lecę - wyszczerzył się - Zdrowiej - wyszedł. Wreszcie! Ale czuje jak bardzo się o mnie troszczy co jest serio bardzo miłe. W sumie lepsza nadmierna troska niż żeby wcale jej nie było, prawda? Po jakichś 10 minutach usłyszałam krzyk Agnieszki, że wychodzą po czym zgasło światło w korytarzu, a klucz w zamku wydał charakterystyczny dźwięk. Spojrzałam na zegarek. Była 19. Wstałam z łóżka by podejść po jeszcze jedną tabletkę, aby zażyć ją na noc i przespać spokojnie do rana. Gdy przemierzałam korytarz w stronę łazienki by najpierw załatwić potrzebę usłyszałam dźwięk dzwonka. Kto to mógł być? Przecież Aga wzięła kluczyki skoro zamykała drzwi od zewnątrz. Westchnęłam głęboko i ruszyłam w kierunku drzwi wejściowych po drodze poprawiając jeszcze włosy. Chwyciłam klucz z komody i otworzyłam drzwi. Zobaczyłam jakiegoś nieznajomego, przystojnego mężczyznę. Zmarszczyłam lekko czoło.
- Dobry wieczór - przywitał się.
- Dobry wieczór - odparłam - W czym mogę pomóc?
- Przepraszam, że nachodzę. Adrian Górski - wyciągnął dłoń w moim kierunku.
- Elena Winiarska - uścisnęłam ją.
- Od dzisiaj mieszkam tutaj na przeciwko, nie zdążyłem odwiedzić dzisiaj sklepu i zabrakło mi cukru. Czy mógłbym pożyczyć szklankę? - zapytał uśmiechając się miło unosząc lekko do góry naczynie trzymane w ręce.
- Ahhh. W takim razie witam sąsiada - uśmiechnęłam się - Jasne, proszę wejdź - zaprosiłam go gestem ręki do środka po czym zaprowadziłam do kuchni i wyjęłam z szafki torebkę cukru i wyciągnęłam ją w stronę bruneta.
- Wystarczy szklanka - powiedział.
- Weź całą torebkę, na pewno się przyda, a nam nie zabraknie - uśmiechnęłam się.
- Nam? - zapytał.
- Mi i mojej współlokatorce - wyjaśniłam.
- Skoro tak. Ale oddam przy najbliższej okazji - ruszył do korytarza.
- Nie trzeba, na prawdę - posłałam mu uśmiech.
- I tak oddam. Dziękuję i na razie. - rzucił.
- Na razie - odpowiedziałam i zamknęłam drzwi za mężczyzną po czym ruszyłam do łazienki, a następnie do kuchni by wziąć tabletkę i położyć się do łóżka.
Miałam ochotę poczytać ale moje oczy kompletnie się temu przeciwstawiały piekąc i każąc mi odłożyć tę książkę. Tak też zrobiłam i zgasiłam światło po czym zamknęłam oczy by udać się w krainę Morfeusza.
---
Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Trochę ( długo) mnie tu nie było. Ani tu ani na żadnym innym blogu. Na waszych moja aktywność też była raczej znikoma. Przepraszam, ale nie wynikało to tym razem ani z mojego lenistwa, nieterminowości czy braku weny. Niestety laptop odmówił współdziałania w internetem i przez prawie dwa tygodnie nie miałam do niego dostępu. Może i lepiej bo wreszcie ogarnęłam, że koniec roku, a ja muszę fize poprawić.
Najbardziej dobija mnie to, że przez tan czas dokończyłam tylko 86 rozdział i wpadł mi do głowy jeden pomysł. Tylko chciałabym zapytać czy chcecie, abyśmy wrócili do Spały czy może mam zakończyć zaraz po trzecim meczu o 3 miejsce? Jestem za wersją numer 1 bo mam kilka pomysłów. Jestem debilką, ale wprowadziłam tutaj tego Adriana, który miał namieszać, ale potem o nim kompletnie zapomniałam i chyba nie namiesza. :(
Co ja jeszcze chciałam napisać? ....
A tak, zaległości na Waszych blogach nadrobię w weekend i teraz zabieram się za pisanie.
---
Karol Kłos kapitan reprezentacji Polski ^^ Kto się cieszy? Ja tak :) Myślę, że sobie poradzi ;) A w już w piątek mecz z Rosją! Iiiiii! Nie wiem jak przeżyje ten tydzień. To będzie męka.
Sezon, na "byle do meczu" uważam za otwarty xD Jaką obstawiacie szóstkę? Bo ja osobiście na bawię się w typowania. Znając moje szczęście będzie dokładnie na odwrót.
Rozdziały będą już normalnie w niedziele i środy. W niedziele pojawi się też nowy u Anastazji i Stefana.
Dobra, cytrynooowaa kończ bo epopeje tworzysz.
Pozdrawiam i do niedzieli ;*
Rano obudziłam się dzięki niezawodnym promieniom słonecznych wpadającym do sypialni. Czy ja się kiedyś nauczę zasuwać te pieprzone rolety?! Odwróciłam się na drugi bok i spojrzałam na zegarek. 7:40. Przeciągnęłam się ziewając i przymykając jeszcze na chwilę oczka. Podciągnęłam kołdrę układając ją na zgiętej w łokciu ręce, którą ułożyłam pod głową i westchnęłam. Po 10 minutach wstałam z łóżka i uchyliłam okno żeby się trochę przewietrzyło. Powędrowałam do kuchni przecierając jeszcze oczy i wstawiłam wodę na kawę. Włączyłam radio po czym podeszłam do okna i oparłam dłonie na parapecie wyglądając za okno. Patrzyłam na wschodzące słoneczko nad panoramą Bełchatowa. Zapowiadała nam się piękna niedziela.
Wyjęłam z szafki kubek, nasypałam do niego kawy po czym zalałam wrzątkiem gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Pięknie! Ja w krótkich spodenkach, za dużej koszulce, boso, a o stanie moich włosów lepiej nie wspominać, a tu mi się ktoś wbija do mieszkania! Na Agę nie mam co liczyć bo jeszcze nawet nie wstała.
Westchnęłam głęboko i ruszyłam do korytarza, a osobnik stojący po drugiej stronie drzwi ponowił naciśnięcie dzwonka jeszcze dwukrotnie.
- No idę! - krzyknęłam. W korytarzu ubrałam kapcie oraz narzuciłam na ramiona bluzę, a włosy przerzuciłam na lewe ramię po czym przekręciłam klucz i nacisnęłam klamkę. Przywitał mnie wielki bukiet przecudnych czerwonych tulipanów. Uśmiechnęłam się szeroko, a one zniżyły się i ujrzałam twarz Karola.
- Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet, kochanie - uśmiechnął się czarująco wkraczając do korytarza i nogą zamykając drzwi - Proszę bardzo - wręczył mi kwiaty.
- Dziękuję - powąchałam bukiet nie mogąc przestać się uśmiechać - Cudowne - po czym odłożyłam je na komodę. - Dziękuję - wspięłam się na palce, zarzuciłam mu ręce na szyję i namiętnie pocałowałam. Niby tylko kwiatki, ale to takie miłe i słodkie. I jak cieszy.
- Jeszcze to - wyszczerzył się wyjmując zza pleców pudełko czekoladek.
- Będę gruba - jęknęłam przez śmiech.
- Zawsze będziesz piękna - skradł mi całusa.
- Dziękuję za pamięć - uśmiechnęłam się.
- Jak można zapomnieć?! - oburzył się. Uniosłam brew. - No dooobra - przewrócił oczami - Tata dzwonił i mi przypomniał - rzucił, a pokręciłam głową śmiejąc się z politowaniem. - No żartuję - zawtórował mi - Pamiętam i kocham - pocałował mnie.
- Ja ciebie też. Chcesz zjeść ze mną śniadanie? - zaproponowałam.
- Jadłem już. Zresztą muszę już lecieć. Ale potowarzyszę ci w kolacji. - puścił mi oczko - Wyszykuj się na wieczór. Zabieram cie na mega romantyczną kolację - musnął moje usta.
- Nie mogę się doczekać - wymruczałam.
- Wiesz, że w takim stroju wyglądasz aż nader pociągająco? - przejechał nosem po linii mojej szyi.
- Co ty nie powiesz - przygryzłam dolną wargę.
- Gdyby nie to, że muszę lecieć pewnie bym został. No ale cóż. Obowiązki wzywają. Do wieczora. Wpadnę po ciebie o 18. Pa - cmoknął mnie jeszcze przelotnie w usta i wyszedł. Słodziutko nam się zrobiło.
- Oooooooch sooooooł słit! - westchnęła rozmarzona Agnieszka, a ja spojrzałam na nią, która stała na drugim końcu korytarza w drzwiach do salonu.
- Zazdrosna? - uniosłam brew wystawiając jej język po czym uśmiechnęłam się cwaniacko i wzięłam tulipany, aby włożyć je do wazonu.
- Ja mam od tego Andrzejka - odparła także wystawiając mi swój jęzor siadając przy stole, na którym położyłam mój prezencik, a sama ruszyłam do salonu gdzie na regale powinien być jakiś wazon.
- To zrób śniadanie. - powiedziałam.
- Co to ma do rzeczy? - zdziwiła się.
- Od tego cie mam - zaśmiałam się z powrotem wchodząc do kuchni.
- Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne - mruknęła, ale i tak zabrała się za wyjmowanie produktów, z których mogłybyśmy zrobić sobie coś do jedzenia. Ja w tym czasie nalałam wody do naczynia i włożyłam do niego kwiaty po czym postawiłam na stole i przechyliłam lekko głowę w lewo. Wyglądały na prawdę cudownie. Będą nam towarzyszyły przy śniadaniu i przypominały mi jakiego mam wspaniałego faceta. Później zaniosę je do pokoju.
Zjadłyśmy przepyszne śniadanko. Mianowicie naleśniki z nutellą. A co! W swoje święto można sobie pofolgować! Następnie zaniosłam kwiaty i słodycze i postawiłam je na stoliku w swoim pokoju. Nie mogłam się powstrzymać i po prostu musiałam zrobić zdjęcie. W sumie to przydało by się iść do fotografa żeby te zdjęcia wywołać bo powiedzieć, że się ich trochę nazbierało to nic nie powiedzieć. Dzisiaj zamiast się lenić to zgram je na kartę/karty (w końcu trochę ich jest) pamięci i jutro się pofatyguję. Taa Winiarska, tak se wmawiaj.
Około 15:30 zaczęłam się szykować. Najpierw wzięłam prysznic, umyłam ciało i włosy, które później rozczesałam i wysuszyłam. Ubrałam się (klik) po czym włosy podkręciłam na prostownicy przez co tworzyły lekki fale i opadały swobodnie na moje plecy oraz ramiona. Zrobiłam mocniejszy niż zwykle makijaż i skropiłam się ulubionymi perfumami. Zrobiłam krok do tyłu i przyjrzałam się sobie w lustrze uśmiechając się. Wyglądało to na prawdę dobrze moim zdaniem. Byłam bardzo zadowolona, że przefarbowałam te włosy.
Wyszłam z łazienki pokazując się Agnieszce, a ona zagwizdała z podziwem.
- Karol oszaleje - stwierdziła tylko szczerząc się.
- Czyli jest dobrze.
- Jest WSPA-NIA-LE! - czy mi się wydaje czy ona była jakaś zanadto podekscytowana?
Równo o 18 zadzwonił dzwonek. Założyłam czarną skórzaną kurtkę na sukienkę i ruszyłam do drzwi.
- Zgódź się - powiedziała jeszcze podekscytowana Agnieszka lecz nie mogłam zapytać o co jej chodziło bo już nacisnęłam klamkę, a ona zniknęła w swoim pokoju.
- Gotowa? - zapytał uśmiechnięty Karol stojący w drzwiach i zlustrował mnie od stóp do głów z lekko otwartymi ustami - Cudnie wyglądasz - wziął moją rękę i uniósł ją do góry, a ja okręciłam się wokół własnej osi prezentując strój i uśmiechając się.
- Ty też się przystojnie prezentujesz. - pochwaliłam jego strój czyli czarne dżinsy, elegancka niebieska koszula w kratę.
- Dziękuję. Chodźmy - przepuścił mnie w drzwiach i skierowaliśmy się do windy.
Pojechaliśmy do restauracji, w której Kłos zarezerwował stolik i zajęliśmy miejsca. Kelner podał nam menu, które otworzyliśmy. Przejechałam wzrokiem po karcie.
- Jezu, jakie tu są ceny - stwierdziłam otwierając szeroko oczy.
- Nie patrz na ceny. Zamów to na co tylko masz ochotę - puścił mi oczko uśmiechając się i topiąc wzrok w swoim menu.
W restauracji spędziliśmy jakieś półtorej godziny rozmawiając i jedząc bo jedzenie mieli to na prawdę boskie.
- Co powiesz na spacer? - zapytał gdy wyszliśmy z budynku.
- Bardzo chętnie - ujęłam go pod ramię i ruszyliśmy powoli uliczkami Bełchatowa. Szliśmy właściwie nie mówiąc zbyt dużo delektując się ciepłym wieczorem oraz swoją obecnością. Wróciłam w myślach do słów Agnieszki. Że niby na co mam się zgodzić? Każde mi skakać zaraz na bangee? Czy może z mostu? Na nic sensownego nie wpadłam więc po prostu stwierdziłam, że zaczęła coś bredzić od rzeczy. W pewnym momencie weszliśmy w park i teraz przemierzaliśmy jego alejki. Nagle siatkarz się zatrzymał, a ja zdezorientowana popatrzyłam na niego także stając.
- Zamknij oczy - polecił uśmiechając się.
- Co? Ale po co? - zdziwiłam się.
- No zamknij - poprosił, a ja spełniłam jego prośbę. On, jak mniemam, dla pewności ułożył swoje dłonie na moich oczach i stanął za mną kierując mnie jak mam iść. Szliśmy kawałek aż środkowy zdjął dłonie z mojej twarzy, ale nie pozwolił mi jeszcze patrzeć. Poczułam, że wychodzi zza mnie.
- Możesz patrzeć - powiedział więc otworzyłam oczy. Znajdowaliśmy się w parku obok fontanny. Na chodniku z płatków róż był ułożony napis "KOCHAM CIĘ", a my staliśmy pośrodku serca także ułożonego z płatków czerwonej róży.
- Co to... - zaczęłam dukając lecz głos uwiązł mi w gardle gdy siatkarz ukląkł na jedno kolano, a z kieszeni wyjął małe pudełeczko. Żołądek podszedł mi do gardła, a on zaczął mówić:
- Od kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem wiedziałem, że zawrócisz w moim życiu, no i zawróciłaś. Pokochałem cię całym sercem i nie wyobrażam sobie dnia bez ciebie. Wprowadzasz w moje życie tyle radości i dlatego chciałem cię zapytać - odetchnął, a w moich oczach zaczęły zbierać się łzy szczęścia i dłonią zakryłam usta by nie wybuchnąć z tego szczęścia płaczem bo warga zaczynała mi drżeć - Elena, wyjdziesz za tego głupka klęczącego przed tobą? - zapytał, a jedna łza wyciekła spod mojej powieki. W duchu krzyczałam już odpowiedź, która nie mogła być inna. Ja też już nie wyobrażam sobie życia bez niego i zwariowałam z miłości do tego właśnie głupka.
- T-t-t-ak - wydukałam wreszcie niemal szeptem, a Karol nasunął na mój palec pierścionek (klik) po czym wstał i przytulił mnie mocno do siebie unosząc kilka... co tam kilka centymetrów! Metra nad ziemią! Oplotłam go nogami w pasie i wtuliłam w niego, a on okręcił się kilka razy wokół własnej osi. Później odstawił mnie z powrotem na chodnik i otarł łzy wzruszenia z moich policzków, a ja się uśmiechnęłam.
- Kocham cię - powiedzieliśmy równocześnie.
- Ja ciebie też - odpowiedzieliśmy też niemal równocześnie co skwitowałam lekkim śmiechem.
- KOCHAM CIĘ JAK WARIAT LENA! - wydarł się tak, że pewnie cała Warszawa o tym wie. Zaśmiałam się. Byłam tak cholernie szczęśliwa. Zarzuciłam mu ręce na szyję i złączyłam nasze usta w namiętnym gorącym pocałunku i staliśmy tak aż nie zabrakło nam tchu.
- Gorz-ko! Gorz-ko! - usłyszeliśmy krzyki więc odwróciliśmy się w ich kierunku. Zobaczyliśmy Skrzatów. I Agnieszkę?! Wiedziała!? A to zdrajczyni. Kłos przywalił sobie facepalma.
- Miało was tu już dawno nie być - jęknął.
- Myślałeś, że przegapię jak moja siostra się zaręcza? - prychnął Michał. Jest takie słowa jak "zaręcza się"? Dziwnie brzmi no ale niech mu będzie. Chociaż u sumie... Dobra! Nie było tematu no.
- Właśnie - poparli go siatkarze. Nie wiedziałam, że mam aż tylu braci. Nie ma to jak dowiadywać się po 26 latach.
- Oficjalne gratulacje jutro, a teraz już spadajcie - zarządził Mariusz.
- Tylko dzieci nie naróbcie! - pogroził nam palcem Winiarski - Nie chce być jeszcze wujkiem - wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- I tak już jesteś - wystawiłam mu język.
- Młoda, ty się nie odzywaj - mruknął Winiar po czym odwrócił się i wraz z resztą odmaszerowali. Popatrzyliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem.
- Czy oni coś sugerowali? - uniosłam brwi do góry śmiejąc się po czym przeszedł mnie dreszcz z zimna.
- Mnie nie pytaj - uniósł ręce do góry śmiejąc się - Ale chodź bo nie chce mieć kichającej narzeczonej - chwycił mnie za rękę. Po kilkunastu minutach byliśmy pod blokiem Kłosa. Przechodząc parking temu wariatowi zachciało się wziąć mnie na ręce i na chceniu się wcale nie skończyło bo wprowadził to w czyn. Więc byłam wnoszona do bloku, po czym do windy i do mieszkania również. Tam postawił mnie z powrotem na podłodze.
- Jesteś wariatem - zaśmiałam się.
- Zwariowałem z miłości - cmoknął mnie w usta i pociągnął za rękę do kuchni. Ejjj, no. Myślałam, że obierzemy kierunek "sypialnia" - Proponuję wypić za nasze zaręczyny - wyszczerzył się wyjmując z lodówki szampana, a z szafki dwa kieliszki z czego jeden wręczył mi. Nie mogłam przestać się uśmiechać. Tak cholernie byłam szczęśliwa.
Gdy opróżniliśmy kieliszki pokierowaliśmy się do sypialni, w której było mnóstwo zapalonych świeczek.
- Jesteś niemożliwy - zaśmiałam się - I kochany - pocałowałam go i wylądowałam na miękkiej pościeli.
- Dzięki kotek, staram się - zaczął mnie namiętnie całować.
- I słodki. I uroczy. I tak cholernie cie kocham - mówiłam między pocałunkami, które oddawałam z wielkim zaangażowaniem. Nigdzie nam się nie spieszyło więc bardzo powoli pozbywaliśmy się swoich ubrań i delektowaliśmy ciałami, które przecież i tak znaliśmy na pamięć dążąc na wyżyny przyjemności.
Króciutko ale na temat. W dzień kobiet miałam taką wenę, że już wtedy to napisałam i w sumie to mi się podoba :D
Co myślicie? ^^
Widziałam, że zgadłyście i nie udało mi się Was zaskoczyć, cwaniary.
Skra brązowym medalistą PlusLigi! Jeeeej! Wczoraj byłam już tak padnięta, że nie miałam siły sobie nawet krzyknąć po ostatnim punkcie (przespałam też pierwszą bramkę w meczu Barca-Bayern. No jak się ma brata to się trzeba telewizorem dzielić. Niestety). Ale jak się rano obudziłam to od razu mi wyszczerz na twarz wpłynął ^^
Teraz czekamy na Ligę Światową :D
Pozdrawiam ;**
Do końca miesiąca Skra zapewniła sobie awans do półfinału dwukrotnie pokonują zespół z Kędzierzyna-Koźla 3:0.
2 marca w przed południem mieliśmy z Warszawy wylatywać do Perugii, ale nie do końca do Perugii bo podczas lotu mieliśmy aż 3 przesiadki. Nie była to komfortowa sytuacja bo nikt nie lubi siedzieć i nudzić się na lotniskach czekając na samolot, ale co zrobisz jak nic nie zrobisz? Na szczęście jakoś długo czekać nie musieliśmy i około 17 byliśmy już we Włoszech w naszym hotelu. Do końca dnia mieliśmy już wolne, a ja byłam tak strasznie głodna, że chciałam tylko odnieść walizki do pokoju i iść coś wszamać. Chłopaki się ze mnie naśmiewali kiedy jechaliśmy w stronę hotelu z lotniska gdy mi burczało w brzuchu, a oni wyciągali z torby jakiegoś batonika i jedli na moich oczach oczywiście nie dając mi ani okruszka. Nawet Karol się nie podzielił. Menda przebrzydła jedna. A miałam go za zajebistego faceta. Ten batonik zniszczył wszystko między nami.
20 minut później jako jedna z pierwszy byłam już w restauracji i zajadałam się makaronem. Bo co innego można we Włoszech jeść? Oczywiście siatkarze znowu nie omieszkali się ze mnie ponabijać, że jem więcej i szybciej niż oni. Pewnie śmiejcie się. Jak mnie nie dożywiają to takie tego skutki.
Około 19 wielce na nich obrażona leżałam na łóżku w pokoju odpoczywając i czytając książkę. W pewnym momencie drzwi się otworzyły się i stanął w nich Karol.
- Idziemy na lody? - zapytał szczerząc się.
- Pewnie! - od razu zerwałam się z łóżka. Raaany, jak ja dawno nie jadłam lodów. - Biorę aparat - oznajmiłam
- Skoro musisz - przewrócił oczami.
- Muszę - wystawiłam mu język. Narzuciłam na ramiona bluzę i mogliśmy wychodzić.
- Ale musimy być cicho i dyskretnie bo nikt nie wie, że wychodzimy - powiedział łapiąc mnie za ręce gdy wchodziliśmy do windy by zjechać na dół.
- Sie wie. Incognito - wyszczerzyłam się.
- Widzę, że kumasz - puścił mi oczko.
Wyszliśmy z hotelu niezauważeni. No....prawie.... niezauważeni.I no... prawie wyszliśmy.
- A wy co? - usłyszeliśmy głos Fabio gdy chcieliśmy popchnąć drzwi wyjściowe. Wyprostowaliśmy się jak na komendę i powoli odwróciliśmy się o stronę drugiego trenera, który wsparł ręce na biodrach i świdrował nas wzrokiem.
- My? - pisnęłam.
- Wy - pokiwał głową.
- To my... to my to, to kompletnie nic - wzruszył ramionami Karol.
- Ta. Kompletnie nic. - przytaknęłam.
- Dobrze, idźcie, Miguel się nie dowie - puścił nam oczko uśmiechając się.
- Dzięki - posłaliśmy mu uśmiechy.
- Tylko wrócić mi przed ciszą nocną bo osobiście sprawdzę - pogroził nam jeszcze palcem.
- Oczywiście - zasalutowałam i mogliśmy wyjść.
Szliśmy uliczkami Perugii pomiędzy wysokimi murami budynków. Zawsze właśnie to najbardziej kochałam we Włoszech. Te wąskie uliczki. Nie wiem dlaczego, ale do mnie przemawiają. Dotarliśmy do jakiejś budki z lodami po jakichś 45 minutach, a trzeba powiedzieć, że nasze tempo było iście ślimacze bo ja z aparatem w jakimś nowym miejscu to milion zdjęć na minutę. W pewnych momentach siatkarz miał mnie dość i zarzekał się, że następnym razem żadnego aparatu nie bierzemy. Ale do selfie to mi się kazał ustawić. I weź się tu z takim dogadaj.
Wzięliśmy sobie po dwóch gałkach lodów; ja miętowe i czekoladowe, a środkowy truskawkowe i borówkowe. Wlekliśmy się tak po tym mieście nie wiem ile ale doszliśmy do jakiegoś placu dookoła, którego było pełno sklepików oraz fontanna.
- Gdyby nie ten aparat to już dawno byłabyś mokra - wyszczerzył się gdy usiedliśmy na brzegu fontanny.
- Uff - odetchnęłam - Znowu mnie uratował - poklepałam urządzenie.
- A może ci je potrzymać? - zapytał szczerząc się.
- Objedzie się - wystawiłam mu język.
- Szkoda - mruknął obejmując mnie ramieniem. Położyłam głowę na jego ramieniu, a on natomiast swoją brodę na mojej głowie. Siedzieliśmy chwilę w ciszy ciesząc się sobą, a ja wciąż konsumowałam loda. Strasznie powoli je zawsze jadłam. Ja się nimi delektuję. Nie to co niektórzy. Właśnie...
- Może ci pomóc z tym lodem? Jesz i jesz, a ja już nie mam. - pożalił się
- Współczułabym ci, ale mi się nie chce.
- Więcej cię ze sobą nigdzie nie zabieram - prychnął.
- Już ci wierzę - zaśmiałam się ugryzając wafelka - Zginiesz beze mnie kotek.
- Chyba ty beze mnie - oburzył się - Trochę więcej światu i Lenka się gubi - dźgnął mnie w bok. Oczywiście wydałam z siebie pisk pomieszany ze śmichem - No nie rób mi wiochy - mruknął konspiracyjnie - Jesteśmy w miejscu publicznym.
- Weź się przymknij głupku - przewróciłam oczami i zamknęłam mu usta pocałunkiem.
- Takie uciszanie to mogę mieć zawsze - poruszył głupkowato brwiami gdy się od siebie odsunęliśmy lekko.
- Śnisz - zaśmiałam kończąc loda. - Chodź, wracamy - wstałam i wyciągnęłam do niego rękę, którą po chwili chwycił i ruszyliśmy w drogę powrotną, której ja szczerze nie pamiętałam więc chyba to raczej ja bym bez niego zginęła. Ale tego oczywiście na głos nie powiem.
W hotelu byliśmy o 21:40. Pożegnałam się z Kłosem dziękując mu za spacerek po czym weszłam do siebie i z walizki wygrzebałam potrzebne rzeczy i powędrowałam do łazienki by wziąć prysznic. 15 minut później suszyłam już włosy i naszło mnie żeby coś z nimi zrobić. Na początku to by się przydało ciut ściąć bo się przydługie zrobiły, a potem może jakieś ombre? Przekrzywiłam głowę w prawo i spróbowałam się tak wyobrazić. Wydawało mi się, że może być okej więc gdy tylko wrócimy do Bełchatowa punkt honoru - fryzjer! Wyszłam z łazienki, położyłam się do łóżka i zasnęłam.
Następny dzień do meczu szybko zleciał. O 19:15 wyjechaliśmy na halę. Rozstaliśmy się oczywiście gdy oni musieli iść do szatni, a ja życzyłam oczywiście powodzenia.
O 20:30 mecz miał się rozpocząć, lecz jeszcze przed pierwszym gwizdkiem zrobiło się jakieś zamieszanie bo Facundo nie miał na sobie swojej koszulki tylko o ile dobrze widzę to Maćka. Ciekawe tylko dlaczego. Zapytałam Michała, a ten udzielił mi tajnych przez poufnych informacji, że Conte nie wziął koszulki z Polski. Argentyńczyk nie został dopuszczony do wejścia na boisko więc w jego miejsce szybko Wojtek. Widać było, że to zamieszanie przed rozpoczęciem zdekoncentrowało trochę chłopaków bo najpierw nie szło nam dobrze. Kilka na prawdę fatalnych akcji z naszej strony i solidne akcje przeciwnika doprowdziły do dużej różnicy punktowej.
Facundo mógł pojawić się dopiero przy stanie 7:14 od razu wykonując skuteczny atak i przypominając o sobie Włochom.
A tak odbiegając ciut od wydarzeń na boisku...Szlag mnie trafiał z tym spikerem z hali. Tak się darł, że myślałam, że po prostu zaraz stracę słuch. Jeżeli już ma ten megafon przy ryju to nie musi tak krzyczeć. Ludzie.
Cały mecz zakończył się wynikiem 2:3 i do Polski wracamy z jednym punktem. Ale ten punkt może okazać się bardzo ważny, zresztą lepiej wracać z jednym niż z niczym.
Po meczu, około północy wróciliśmy do hotelu. Siatkarze poszli na kolację, a ja z racji, że głodna nie byłam powędrowałam od razu do pokoju gdzie wzięłam prysznic i spakowałam rzeczy do walizki na wierzchu zostawiając sobie tylko ciuchy i kosmetyki na jutro po czym uderzyłam w kimono.
Budzik zadzwonił rano o 7 więc z ociąganiem wstałam, ubrałam się i zeszłam na dół na śniadanie gdzie niektórzy już z niewyspanymi twarzami siadali przy stolikach. Facundo to ledwo się na nogach trzymał i widać, że cały czas jeszcze był w świecie snów i bajek.
- E, Facu, koszulkę chyba źle ubrałeś - zagadałam go. On przejechał po sobie wzrokiem.
- Może i masz racje - stwierdził odkrywczo - Ale w sumie, co mi tam - wzruszył ramionami, a ja nie mogłam się nie zaśmiać gdy już się oddalał. Zajęłam stolik, a po chwili zameldował się przy nim również Karol całując mnie na powitanie w policzek.
- Wyspana? - zapytał.
- Nie, aczkolwiek wydaje mi się, że Facu bardziej - kiwnęłam głową w stronę Argentyńczyka siedzącego dwa stoliki dalej.
- O Boże, znowu nam wiochę robi - westchnął ciężko.
- Powiedział, że w sumie, co mu tam - zaśmiałam się.
- Jemu to może nic, ale ja o swoją reputację zabiegam - prychnął.
- Teraz nagle zaczął zabiegać - mruknął Andrzej dosiadający się.
- Od zawsze to robiłem - oburzył się.
- Tak, tak moja mała blondyneczko - puścił mu całusa w powietrzu. Powinnam czuć się zazdrosna? Muszę z Agnieszką pogadać żeby tego Wronę to krócej trzymała bo jak jej nie ma to Andrzejek biega samopas.
- To był szczytny cel - odparł Kłos upijając kawę.
- Wiem, ale docinać ci chyba nigdy nie przestanę - wyszczerzył się środkowy.
- Jak miło - uśmiechnął się słodko-jadowicie Kłosik.
Wyjazd mieliśmy o 10 więc o tej zapakowaliśmy się do autokaru, a ja jeszcze rano miałam nadzieję, że zdrzemnę się ciut w autokarze w drodze do Rzymu, ale teraz to mi się odechciało. Siatkarze i niezawodna kawa to idealny zestaw pobudkowy. Nawet Conte nam się ożywił.
Jedziemy sobie, jedziemy do tego Rzymu całkowicie niczego nieświadomi i nagle zatrzymujemy się. W szczerym polu. Od razu nastąpiło poruszenie w autokarze, a kierowca wyszedł z pojazdu. Po kilku minutach okazało się, że dalej nim na pewno nie pojedziemy więc zewsząd zaczęły napływać jęki niezadowolenie, wzdychania i ciężkie opadania na fotele. Telefony kierownika poszły w ruch by załatwiać nam jakikolwiek nowy transport. Jakieś 45 minut staliśmy tak, ni żywej duszy, a my czekamy. W końcu pojawiło się obok nas 4 samochody. Okazało się, że byli to ludzie z pobliskiej restauracji i to z nimi mieliśmy jechać. 2 były to samochodu 5-osobowe, a 2 takie większe. Zapakowaliśmy się do nich i ruszyliśmy. Kierowcy dawali gaz do dechy i wchodzili w zakręty na pełnej prędkości. Chyba postawili sobie za cel honoru zawieźć nas jak najszybciej. Gdziekolwiek.
Po jakichś 20 minutach byliśmy w takim przydrożnym zajeździe gdzie mogliśmy sobie zjeść jakiś obiad. Dla odmiany, makaron. Ależ różnorodność. Miażdżąca. Aż nie wiadomo co wybrać. Spędziliśmy tam prawie półtorej godziny czekając na nowy autokar. Gdy go tylko zobaczyłam niemal nie przewróciłam krzesło wstając z niego bo miałam już dość tych Włoszech. Chcę do Bełchatowa. Odpocząć. Szybko znalazłam się w środku co uczynili też pozostali i szybko pojechaliśmy na tamto miejsce gdzie padł nam stary autokar by się przepakować, a gdy to zrobiliśmy kierowca oznajmił nam, że jedziemy i zdążymy. Stopy z gazu chyba wcale nie ściągał bo jechaliśmy szybko, a na samolot i tak się spóźniliśmy. Dokładnie 15 minut mimo wysiłku włożonego w bieg z autokaru do bramek, przy których już nikogo nie było. Z wielkimi jękami, westchnieniami i bluzgami na ustach musieliśmy usiąść na kanapach ze swoimi bagażami natomiast kierownik drużyny zaczął wydzwaniać by przebukować nam bilety bo jakoś się do tego Bełchatowa dostać musimy. W końcu po pół godzinie było wiadomo, że musimy się rozdzielić. Sztab trenerski poleci przez Frankfurt, a zawodnicy i ja przez Rygę. Czekało nas miłe 4 godziny oczekiwania na lotnisku. Żeby zabić czas wyżuliłam książkę od Michała i czytałam. Kryminał. On czyta tylko takie książki? Ale nie powiem. Wciągnęła mnie. Przeczytałam połowę, ale potem już mi się nie chciało.
O 19:20 mieliśmy wreszcie ten wyczekiwany lot do Rygi skąd mieliśmy polecieć do Warszawy. Na lotnisku w Łotwie szybko coś przekąsiliśmy i po godzinie mieliśmy samolot do Warszawy gdzie byliśmy o 23:30. Czekał tam na nas już bezpośredni transport do Bełchatowa, do którego rzuciliśmy się niemal biegiem. Myślę, że nie tylko ja marzyłam o ciepłym łóżeczku i śnie, ale także siatkarze. Gdy już usiedliśmy zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu zobaczyłam zdjęcie Agnieszki. Odebrałam.
- No gdzie wy jesteście?! Andrzej telefonu nie odbiera! Ty też, a ja się martwię kurwa mać!
- My właśnie jedziemy z Warszawy do Bełchatowa - odparłam.
- Ale mieliście już koło 20 być tutaj.
- Wiem, ale sprawy się pokomplikowały, opowiem ci - przerwałam bo musiałam ziewnąć. Byłam mega zmęczona. - opowiem jak wrócimy. Pa
- Okej, pa - pożegnała się i zakończyłam połączenie. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam, ale obudził mnie głos kierowcy, że jesteśmy na miejscu. Zaspana przetarłam twarz.
- Chodź Śpiąca Królewno - Karol wyciągnął do mnie dłoń. Chwyciłam ją i wstałam biorąc kurtkę z siedzenia. Na dworze uderzyło mnie zimne powietrze więc szybko ją narzuciłam na ramiona. Cała się trzęsłam, a oczy tak mi się kleiły, że ledwo widziałam. Wzięłam swoje rzeczy, a Kłos objął mnie ramieniem.
- Ale moje auto tam stoi - wskazałam na przeciwny kierunek ziewając.
- Myślisz, że dam ci prowadzić w takim stanie? - prychnął biorąc ode mnie walizkę.
- Dałabym sobie rady - burknęłam po czym ziewnęłam.
- Siadaj i nie dyskutuj - polecił mi, a ja otworzyłam drzwi pasażera. Wsiadałam po czym jeszcze podleciał do nas Mariusz informujac, że jutro rano nie ma siłowni i jest ona przełożona na południe. No i w sumie bardzo dobrze. Przecież już jest 2:20 więc na tej siłowni to nikt by najlżejszej sztangi nie podniósł.
Pojechaliśmy do mieszkania Kłosa gdzie nie miałam siły kompletnie na nic. Zdjęliśmy odzież wierzchnią i praktycznie od razu rzuciliśmy się na łóżko przykrywając po same uszy kołdrą.
Rano obudziłam się dzięki niezawodnym promieniom słonecznych wpadającym do sypialni środkowego przez nie zasłonięte okna. Zmarszczyłam niezadowolona czoło i przewróciłam się na drugi bok. wzdychając ciężko. Chętnie bym sobie jeszcze pospała.
- Wstajemy Królewno - usłyszałam cichy głos Karola zza moich pleców.
- Jeszcze 5 minut - mruknęłam wbijając twarz w poduszkę.
- Nie sądzisz, że to ja powinienem być tu bardziej zmęczony z naszej dwójki? - zapytał śmiejąc się i obejmując mnie w pasie po czym cmokając w skroń.
- Nie - burknęłam.
- Nie doceniają człowieka - prychnął.
- Doceniają, doceniają, ale nie tak z rana.
- Jakiego rana? 11 jest - odparł, a ja odwróciłam się do niego twarzą po czym utkwiłam wzrok w ścianą nad nim. - Czyli spałam jakieś 9 godzin - stwierdziłam.
- No to powinnaś być wyspana. Tyle snu to dzieci potrzebują - zaśmiał się.
- Przypominam, że wczoraj też się nie wyspałam - uniosłam do góry palec wskazujący.
- Wymyślasz - parsknął Kłos.
- Mówię najszczerszą prawdę kotek - poniosłam się trochę do góry i cmoknęłam go w policzek po czym wyswobodziłam się z jego objęć. Na sobie wciąż miałam wczorajsze ciuchy więc wypadało by się jakoś ogarnąć.
- O której macie tą siłownie dokładnie? - zapytałam wychodząc z pokoju.
- O 13.
- Okej. Zrobisz jakieś śniadanko? - wsunęłam jeszcze głowę do sypialni szczerząc się.
- Zrobię - westchnął.
- Super - posłałam mu buziaka w powietrzu, a sama biorąc z walizki ciuchy i kosmetyczkę poszłam do łazienki. Wzięłam prysznic, umyłam włosy, które później rozczesałam i wysuszyłam. No to dzisiaj do fryzjera. Serio trzeba je ogarnąć. Ubrałam się i zrobiłam lekki makijaż i umyłam ząbki. Wyszłam z pomieszczenia, wrzuciłam swoje rzeczy z powrotem do walizki i wkroczyłam do kuchni.
- Dobrze, że jednak zrobiłem kanapki bo jajecznica to by dawno wystygła - stwierdził ubrany już siatkarz.
- Ktoś w tym związku musi wyglądać - wystawiłam mu język siadając przy stole.
- Już ci nigdy śniadania nie zrobię - prychnął.
- Pyszne te kanapeczki - wyszczerzyłam się.
- Nawet mnie nie próbuj udobruchać - mruknął, a ja tylko się zaśmiałam na widok jego naburmuszonej miny. Wstałam więc ze swojego miejsca usiadłam mu na kolanach, zarzuciłam ręce na szyje i pocałowałam, natomiast on ułożył swoje dłonie na moich biodrach pogłębiając pocałunek. Gdy zaczął wsuwać dłonie pod moją koszulkę wstałam z jego kolan i usiadłam z powrotem na swoim miejscu szczerząc się.
- Ty to umiesz poprawić i zepsuć nastrój w tej samej chwili - burknął.
- Ma się te talenty - parsknęłam śmiechem.
Gdy skonsumowaliśmy śniadanie Karol ruszył do łazienki, a ja zaczęłam sprzątać po śniadaniu gdy usłyszałam dzwonek swojego telefonu. Poszłam do korytarza gdzie wyjęłam urządzenie z kieszeni kurtki i odebrałam połączenie od Agnieszki.
- Raczysz się dzisiaj pojawić w mieszkaniu czy może raczej nie? - zapytała na wstępie.
- Cześć, ciebie też miło słyszeć - zironizowałam.
- No cześć - na pewno przewróciła oczami. - To będziesz?
- Bede - odparłam - Gdzieś koło 17 pewnie bo aktualnie jestem uwięziona u Karola bez samochodu i możliwości ucieczki.
- Nie wierzę żeby ci to jakoś przeszkadzało - parsknęła śmiechem.
- Czy ja powiedziałam, że tak? - zaśmiałam się po czym zmieniłam temat - A ty jesteś w pracy?
- Tak jestem, ale udało mi się zadzwonić bo byłam ciekawa co z tobą.
- Jak słyszysz, ze mną okej. Żyję.
- To jak żyjesz to dobra. Kończę, pa.
- No pa - zakończyłam połączenie i wsunęłam komórkę do kieszeni spodni.
W mieszkaniu pojawiłam dopiero o 18. Po treningu od razu pojechałam do tego fryzjera gdzie podcięłam końcówki i podfarbowałam je tworząc ombre, a z efektu powiem szczerze byłam bardzo zadowolona. Później wstąpiłam jeszcze na większe zakupy bo pewnie lodówka świeciła pustkami. Nie zastałam jeszcze Agnieszki więc zaniosłam najpierw zakupy do kuchni na stół, a potem walizkę i sprzęt do swojego pokoju. Wyjęłam z bagażu wszystkie rzeczy i odłożyłam na swoje miejsce. Brudne ciuchy zaniosłam wraz z kosmetykami do łazienki gdzie od razu dałam je do pralki bo nazbierało się trochę tego. Włączyłam urządzenie ustawiając odpowiedni program po czym wyszłam z pomieszczenia. Postanowiłam zabrać się za coś do jedzenia. Dzięki zrobionym zakupom miałam pełne pole do popisu. Miałam ochotę na rybę, a że zakupiłam i łososia to mogłam go sobie przygotować z warzywami. Zabrałam się do roboty bo padałam z głodu, a 3 kanapki o 12 to niezbyt sycące "danie" na cały dzień.
Zajadałam się już pyszynąkolacją siedząc w kuchni przed laptopem słuchając radia usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Spojrzałam na zegar. Była już 20:30. Serio?! Nawet nie zauważyłam kiedy to minęło.
- Myślałam, że ty się w mieszkaniu dzisiaj nie pojawisz - zaśmiałam się na widok Agnieszki wchodzącej do kuchni.
- Ja nie ty - wystawiła mi język.
- Sratatata - powykrzywiałam jej się trochę.
- Za to kolacyjka pyszna - wyszczerzyła się nakładając sobie na talerz danie. - Jestem głodna jak wilk.
- A swoją drogą to gdzie się tyle podziewałaś?
- A wiesz, miałam kilka spraw do załatwienia - odparła wymijająco siadając przy stole.
- Zdradzisz jakich? - spojrzałam na nią unosząc brwi.
- O ja cie! U fryzjera byłaś! - wykrzyknęła zauważając stan moich włosów.
- Ładnie? - zapytałam uśmiechnięta przerzucając włosy do przodu.
- Ślicznie ci tak - wyszczerzyła się - Karolowi też się spodoba - puściła mi oczko.
- Spróbował by powiedzieć, że nie - parsknęłyśmy śmiechem.
Gdy zjadłyśmy zasiadłyśmy w salonie włączając telewizor z kubkami herbaty i dylematem na jaki kolor pomalować paznokcie. Ostatecznie jednak zdecydowałam się na szary, a Aga na zielony i znowu zatrudniłam ją do pomalowania mi prawej ręki bo nie wiem co by z tego wyszło.
Następnego dnia obudziłam się o 8 i powędrowałam do łazienki. Przebrałam się w czarne legginsy i zwykła białą bluzkę a włosy niedbale związałam w kucyka. Przed meczem się ogarnę, teraz mi się nie chce.
Weszłam do kuchni by zjeść śniadanie gdzie zastał mnie dziwny widok.
- Aga? Co ty robisz? - zapytałam gdy zobaczyłam jak Witczak stoi na stole z miotłom w ręku.
- Jak to co?! - wykrzyknęła - Życie ratuję! Mysz tutaj mamy!
- Mysz? Porąbało cię do reszty? Skąd tutaj mysz? - popukałam się palcem w głowę i podeszłam do szafki by wyjąć z niej szklankę.
- Jest. Na pewno jest. Tam koło kosza była - wskazała mi miotłą miejsce, w którym domniemana mysz miałaby się znajdować, a przy okazji o mały włos mnie nie nie tratując. Westchnęłam głęboko odkładając naczynie na blat po czym podeszłam do kosza umiejscowionego pomiędzy zlewem, a kuchenką i wysunęłam do na środek kuchni po czym wybuchnęłam śmiechem przez który aż zgięłam się w pół i musiałam przytrzymać się kuchenki.
- Co? O co ci chodzi? - zapytała zdezorientowana blondynka, a gdy nie odpowiedziałam cały czas się śmiejąc walnęła mnie w ramię trzonkiem miotły.
- Ała - zaśmiałam się po czym podniosłam się do pozycji wyprostowanej i odetchnęłam głęboko. Od tego śmiechu aż mnie brzuch rozbolał. Otarłam łzy, które wypłynęły spod moich powiek po czym sięgnęłam ręką obok kuchenki i wyjęłam mysz. Małą myszkę, maskotkę Absurda.
- Oj głupia, głupia - pokręciłam głową z politowaniem i wsunęłam kosz na swoje miejsce, a zabawką rzuciłam w przyjaciółkę.
- Każdemu się może zdarzyć pomylić, nie? - mruknęła oburzona.
- Ależ każdemu - pokiwałam głową z bardzo poważną miną, ale nie wytrzymałam i się zaśmiałam.
- Debilka - burknęła po czym również zaczęła przygotowywać sobie śniadanie. Zjadłyśmy razem na śniadanie pozostałe dwie porcje wczorajszej kolacji po czym Agnieszka stwierdziła, że przydało by się zrobić w mieszkaniu jakieś wiosenne porządki. Broniłam się rękami i nogami, ale co ja przy niej mogę. Dała odkurzacz do ręki to trza odkurzać. Najpierw zabrałyśmy się za swoje pokoje. Na początku zamiast odkurzać postanowiłam zrobić sobie porządek w szafie. Później ścieranie kurzów, odkurzanie i mycie podłogi. I tak całe mieszkanie.
- Weź jeszcze w korytarzu z wieszaka swoje rzeczy i buty zimowe z komody do swojego pokoju - normalnie jakbym słyszała mamę.
- Tak jest mamo - odparłam.
- Dobra córcia - posłała mi wyszczerz.
Zabrałam się za to o co poprosiła mnie Witczak i zaniosłam do swojej dużej szafy swoją grubą zimową kurtkę oraz czapki i szale, a z komody wyjęłam kozaki, które również zaniosłam do swojego pokoju wkładając do szuflady w szafie.
Sprzątanie zakończyłyśmy o 13 i wciąż miałyśmy jeszcze godzinę by się ogarnąć przed meczem. Gdy przygotowywałam jeszcze naleśniki byśmy mogły sobie wszamać coś przed wyjściem blondynka zajęła łazienkę. Usmażyłam 6 naleśników, które posmarowałam dżemem truskawkowym i położyłam na talerzu. Zjadłam trzy i w kuchni pojawiła się przyjaciółka więc jak mogłam udać się po ubrania. Ubrałam się (klik), po czym uczesałam się i zostawiłam włosy luzem, a następnie zrobiłam makijaż. Byłam zadowolona z efektu. Faktycznie, nieskromnie powiem, że ładnie wyglądam w tym kolorze. Ubrałam bluzę Skry zasuwając ją, na nogi wsunęłam botki, a na ramiona zarzuciłam jeszcze kurtkę. O 14:05 wyszłyśmy z mieszkania i pojechałyśmy na halę. Byłyśmy tam po 20 minutach i skierowałyśmy się do budynku gdzie się rozstałyśmy, Aga poszła na swoje miejsce na trybuny, a ja zajęłam swoje i zaczęłam wyciągać z torby aparat, statyw i obiektyw.
Mecz rozpoczął się o 14:50.
Pierwszego seta wygrała Skra 25:22. Drugi na początku był bardzo wyrównany, ale potem Troy poszedł na zagrywkę, trafił 3 razy i się wynik ciut rozjechał. Na drugiej przerwie technicznej było już 9:16. Trener Skrzatów chyba nie widząc za bardzo szans już w tym secie oprócz Marechala zmienił jeszcze Uriatre i Wlazłego. Gdy na zagrywce pojawił się Facundo Bełchatowianie odrobili 3 punkty i zaczęło się coś dziać. Po zagrywce Wojtka, która czystym fartem przewinęła się po taśmie na stronę Trefla wynik prezentował się 22:23 i znowu wszystko było otwarte do Skrzatów. Maciek zaatakował i mamy remis,piłka setowa dla gospodarzy, ale znów remis. Conte nie trafia i to Gdańsk ma setową lecz jej nie wykorzystuje. Na zagrywce Argentyńczyk, który trafia Piotra Gacka, następna jednak w aut co spotkało się z siarczystym "kurwa" z moich ust.
Długa wyczerpująca akcja i punkt dla Lotosu. Set zakończył się wynikiem dopiero 30:32 po zagrywce Schwarca. Jak się na wyróżniał na początku, to się nie wyróżniał, a na koniec zaserwował i skończył. I mamy 1:1 w setach. Od połowy 3 seta Skra utrzymywała 4 punktowe prowadzenie i dowiozła je do końca, a tym końcem był atak z przechodzącej Mariusza. Gdańszczanie jednak doprowadzają do tie-breaka, którego wygrywają gdy Nicolas nie trafia w boisko zagrywką i tym sposobem w rywalizacji półfinałowej jest 1:0 dla Lotosu. MVP zasłużenie powędrowało w ręce Troya.
---
Blogger nie chciał współpracować i aż mi się słabo zrobiło jak mi nie chciało wyświetlić zapisanego TYLKO tutaj rozdziału. Chyba bym się załamała gdyby mi 5 rozdziałów do przodu nie chciało się wczytać.
Meeega długie bo nie chciałam go już rozwalać, ale końcówka słaba ;/ W następnym mam nadzieję, że was zaskoczę ^^ Ale nie powiem jak ani czym. Domyślcie się :P Czekam na propozycje ^^
PlusLiga wciąż nie zakończona i czekamy na piąty mecz w Bełchatowie, który to dopiero rozstrzygnie o losach brązowego medalu.
---
A tak trochę z innej beczki. Oglądacie może Paranienormalni tonight? Wczoraj był Piotrek Gruszka! ^^ Uśmiałam się jak zwykle :D
Pozdrawiam ;**