Kiedy obudziłam się rano Karola nie było już w łóżku. Przewróciłam się na drugi bok i usłyszałam szum wody w łazience. Poprzeciągałam się na wszystkie możliwe strony i ziewnęłam głęboko po czym sięgnęłam na szafkę po zegarek Kłosa, który wskazywał godzinę 8:10. Wstałam z łóżka i podeszłam do łazienki by wyjąć z niej ubrania i kosmetyczkę. Po kilku chwilach z pomieszczenia wszedł siatkarz.
- Hej - podszedł do mnie i pocałował na powitanie - Barcelona chyba nie działa na ciebie tak jak Madryt - zaśmiał się.
- Byłam zmęczona po wczoraj. Muszę odespać bo w Spale to się przecież nie da - zawtórowałam mu.
- Aż takie z nas ranne ptaszki? - zdziwił się szczerząc zęby.
- Z niektórych za bardzo - stwierdziłam i weszłam do łazienki gdzie wzięłam prysznic, umyłam włosy, ubrałam się (klik), a potem zabrałam się za ich rozczesywanie, a następnie suszenie. Kiedy gotowa wyszłam z pomieszczenia poszliśmy na śniadanie, które też zajadaliśmy w cieniu parasoli na świeżym powietrzu.
- Nic mi się nie chce dzisiaj robić - stwierdziłam rozkładając się wygodnie na szerokim krześle i spuszczając na nos okulary przeciwsłoneczne.
- Wreszcie! - powiedział uradowany Kłos. - Dzisiaj opalamy się na plaży - wyszczerzył się.
- Na to wygląda - uśmiechnęłam się upijając łyk soku.
Siedzieliśmy obserwując sobie krajobraz, ludzi, budynki i rozmawialiśmy sobie tak o niczym kiedy zadzwonił mój telefon. Michał- Słucham ja ciebie braciszku - zaczęłam i dałam na głośnik po czym położyłam telefon na stoliku.
- No cześć, cześć. Już kompletnie o mnie zapomnieliście? To że mnie tam nie ma, nie znaczy, że zniknąłem z powierzchni ziemi. Można by się odezwać. - powiedział pretensjonalnie.
- Miśku, widzieliśmy się w czwartek.
- To już prawie tydzień! - oburzył się.
- Przecież my tu wyjechaliśmy właśnie żeby od ciebie uciec - dołączył się Kłos.
- Dzięki Karolku, ty to zawsze umiesz powiedzieć coś miłego - zironizował Winiarski, a my się zaśmialiśmy - W ogóle to gdzie wy tak dokładnie jesteście?
- Od wczoraj wieczora w Barcelonie - odparłam.
- A wcześniej?
- Wcześniej w Madrycie.
- Stadionu sobie chyba nie odpuściłaś, nie? - zaśmiał się przyjmujący.
- No jasne, że nie! Nie mogłabym! - oburzyłam się.
- Współczuję ci Kłosik - westchnął rozbawiony Michał.
- Nie ma czego - fuknęłam.
- Dzisiaj na szczęście nic jej się nie chce robić więc będziemy się lenić - wyszczerzył się Karol.
- No i chwała Bogu! Bo ona jak jedzie w jakieś nowe miejsce to tylko by z tym swoim durnym aparatem latała.
- Zdążyłem się już tym przekonać - zaśmiał się
- Ekhem, ja tu jestem - mruknęłam. - I mój aparat wcale nie jest durny.
- Cicho, cicho - powiedział lekceważąco brat, a ja zrobiłam oburzoną minę z czego zaczął się śmiać mój narzeczony. - A kiedy wracacie?
- W sobotę popołudniu - oznajmił Kłos. Kolejna rzecz, o której dowiaduje się po fakcie...
- Ja myślałam, że w piątek popołudniu.
- Hej - podszedł do mnie i pocałował na powitanie - Barcelona chyba nie działa na ciebie tak jak Madryt - zaśmiał się.
- Byłam zmęczona po wczoraj. Muszę odespać bo w Spale to się przecież nie da - zawtórowałam mu.
- Aż takie z nas ranne ptaszki? - zdziwił się szczerząc zęby.
- Z niektórych za bardzo - stwierdziłam i weszłam do łazienki gdzie wzięłam prysznic, umyłam włosy, ubrałam się (klik), a potem zabrałam się za ich rozczesywanie, a następnie suszenie. Kiedy gotowa wyszłam z pomieszczenia poszliśmy na śniadanie, które też zajadaliśmy w cieniu parasoli na świeżym powietrzu.
- Nic mi się nie chce dzisiaj robić - stwierdziłam rozkładając się wygodnie na szerokim krześle i spuszczając na nos okulary przeciwsłoneczne.
- Wreszcie! - powiedział uradowany Kłos. - Dzisiaj opalamy się na plaży - wyszczerzył się.
- Na to wygląda - uśmiechnęłam się upijając łyk soku.
Siedzieliśmy obserwując sobie krajobraz, ludzi, budynki i rozmawialiśmy sobie tak o niczym kiedy zadzwonił mój telefon. Michał- Słucham ja ciebie braciszku - zaczęłam i dałam na głośnik po czym położyłam telefon na stoliku.
- No cześć, cześć. Już kompletnie o mnie zapomnieliście? To że mnie tam nie ma, nie znaczy, że zniknąłem z powierzchni ziemi. Można by się odezwać. - powiedział pretensjonalnie.
- Miśku, widzieliśmy się w czwartek.
- To już prawie tydzień! - oburzył się.
- Przecież my tu wyjechaliśmy właśnie żeby od ciebie uciec - dołączył się Kłos.
- Dzięki Karolku, ty to zawsze umiesz powiedzieć coś miłego - zironizował Winiarski, a my się zaśmialiśmy - W ogóle to gdzie wy tak dokładnie jesteście?
- Od wczoraj wieczora w Barcelonie - odparłam.
- A wcześniej?
- Wcześniej w Madrycie.
- Stadionu sobie chyba nie odpuściłaś, nie? - zaśmiał się przyjmujący.
- No jasne, że nie! Nie mogłabym! - oburzyłam się.
- Współczuję ci Kłosik - westchnął rozbawiony Michał.
- Nie ma czego - fuknęłam.
- Dzisiaj na szczęście nic jej się nie chce robić więc będziemy się lenić - wyszczerzył się Karol.
- No i chwała Bogu! Bo ona jak jedzie w jakieś nowe miejsce to tylko by z tym swoim durnym aparatem latała.
- Zdążyłem się już tym przekonać - zaśmiał się
- Ekhem, ja tu jestem - mruknęłam. - I mój aparat wcale nie jest durny.
- Cicho, cicho - powiedział lekceważąco brat, a ja zrobiłam oburzoną minę z czego zaczął się śmiać mój narzeczony. - A kiedy wracacie?
- W sobotę popołudniu - oznajmił Kłos. Kolejna rzecz, o której dowiaduje się po fakcie...
- Ja myślałam, że w piątek popołudniu.
- No mówiłem, że skoro mogliśmy sobie urlop przedłużyć to przedłużyłem - wzruszył ramionami.
- Mówiłeś tylko, że wyjeżdżamy wcześniej i to już wtedy jak wpadłeś rano do pokoju i zacząłeś mnie budzić - mruknęłam.
- Nie czepiaj się szczegółów.
- Ale mi szczegół - przewróciłam oczami.
- Ja tu jeszcze jestem. Może to dla was zaskoczenie, ale wcale się nie rozłączyłem - powiedział Winiarski.
- No to bądź, to nie mi kasa leci z konta.
- Osz kuuurde no - jęknął. - A tak swoją drogą to ciekawe ile mi policzą za taką rozmowę do Hiszpanii - zastanowił się.
- Nie wiem braciszku i na prawdę mało mnie to interesuję - westchnęłam.
- No bo patrz, może pomyślą, że jak dzwonię do Hiszpanii to może w jakichś interesach, które pomogą Polskiej gospodarce się rozwinąć i więcej zarobić.
- Winiar przestań pierdzielić - pokręciłam z politowaniem głową. - Czasem jesteś głupszy od Pitera.
- EJJJJJ! Nie na to się nie zgodzę! Nie będziesz porównywać mojej inteligencji do poziomu Pita i Zatora! - oburzył się.
- To się tak nie zachowuj to przestanę i zacznę cię porównywać do Karola.
- Mam to potraktować jak komplement czy jak obelgę? - Kłos uniósł brwi i zsunął niżej okulary z nosa patrząc na mnie.
- Traktuj to jak chcesz - uśmiechnęłam się puszczając mu oczko.
- Dobra skoro nikt mi nie chcę powiedzieć ile mogę zapłacić za taką rozmowę i do tego jeszcze mnie tym towarzystwie obrażają to chyba się rozłączę - powiedział obrażonym tonem.
- Nikt nie będzie płakać - docięłam mu jeszcze.
- Pffff. Dobra kończę gołąbeczki, bawcie się dobrze, tylko wróćcie we dwoje, a nie czasem w trójkę! - powiedział wesołym głosem - Pa! - i się rozłączył. Popatrzyliśmy na siebie, ale żadne z nas nie skomentowało. Ten mój brat to się faktycznie cofa w rozwoju.
Kolejne dwa dni faktycznie leżeliśmy na plaży opalając bladą skórę żeby jakoś wyglądać.
Dopiero w piątek łaziliśmy uliczkami Barcelony, właściwie przez calutki dzień no bo coś trzeba zobaczyć prawda?
Pierwszym celem na naszej trasie była Sagrada Familia, czyli wciąż nie dokończona Świątynia Pokutna Świętej Rodziny. Mogliśmy wspiąć się po wąskich stromych schodkach na jedną wieżyczkę. Widok z wieży zapierał dech w piersiach. Widać było całą panoramę Barcelony oraz Morze Śródziemne. Pięknie musi tutaj być w porze zachodu słońca. Ludzie w dole byli maluteńkimi mróweczkami, a Karol zaczął udawać, że ja zabija... Bez komentarza, ale zabawie było przynajmniej. Następnie chodziliśmy po cudownym Parku Guell, który niesamowicie mnie zachwycił. Wspaniała roślinność i jeszcze wspanialsza architektura. No cudeńko.
Później znaleźliśmy się na najsłynniejszej ulicy Barcelony, czyli La Rambla. Co chwilę mijaliśmy mimów, stragany z pamiątkami czy kwiatkami. Kiedy już nakupiliśmy sobie pamiątkowych bibelotów i otrzymałam od Karola bukiecik kwiatków mogliśmy zajść na lody bo stwierdziliśmy, że nie jesteśmy tacy głodni, a tam było strasznie drogo. Z lodami doszliśmy na koniec ulicy, na Placa de Catalunya gdzie usiedliśmy sobie na ławeczce przy jednej z dwóch wielkich fontann. Podczas jedzenia naradzaliśmy się gdzie iść dalej i w końcu postanowiliśmy, że skierujemy się na stare miasto. Ustaliliśmy, że zrobimy sobie wyścig i kto pierwszy będzie przy Pałacu Rządu Katalonii wygrywa, ale nagrodę ustalimy później. Było to niecałe 10 minut drogi stąd, ale prowadziły tam liczne uliczki i łatwo było się zgubić. Rozdzieliśmy się i każdy szybkim krokiem ruszył w stronę celu. Faktycznie nie było to takie łatwe. Kiedy już myślałam, że za zakrętem będę na miejscu pierwsza, okazało się, że była to ślepa uliczka. Rozglądnęłam się i szybko skręciłam w prawo, po czym chwilę szłam prosto, znowu w prawo i ujrzałam budynek Rządu. Już myślałam, że wygrałam kiedy moją uwagę przykuła postać siedząca na ławeczce, tyłem do mnie Podeszłam bliżej i niestety był to Kłos. Westchnęłam siadając obok niego.
- Wygrałeś.
- Wiem, kochanie zdążyłem zauważyć jakieś 5 minut temu - wyszczerzył się i objął mnie ramieniem.
- Miałeś łatwiejszą drogę - fuknęłam.
- Zważ na to, że wystartowałem trochę później bo mi się but rozwiązał.
- Masz dłuższe nogi, szybko nadrobiłeś - mruknęłam.
- Nie dąsaj się. Wybiorę bardzo przyjemną karę - pocałował mnie w szyję.
- I to rozumiem - wyszczerzyłam się po czym pocałowałam go. - Ale teraz jestem głodna. - mruknęłam.
- Zjedzmy gdzieś tutaj bo nie chcę mi się wracać do hotelu. Zresztą widziałem, że mamy dzisiaj napięty grafik.
- Chciałeś dwa dni leżeć i się lenić, to teraz trzeba nadrobić - uśmiechnęłam się. - Zresztą musimy jeszcze zobaczyć kilka miejsc. KO-NIECZ-NIE!
- Nawet sobie nie wyobrażam ile zdjęć zrobiłaś przez te niecałe 5 dni.
- Spokojnie, tylko niecałe 2 tysiące - machnęłam ręką, a on wytrzeszczył na mnie oczy.
- TYLKO?!
- Wiem kochanie, że dla ciebie to nie do pojęcia, ale są ludzie, którzy robią dużo ŁADNYCH zdjęć, na pamiątkę, a nie tylko selfie 5 razy dziennie - wystawiłam mu język.
- Te twoje zdjęcia są ładne tylko dlatego, że ja tam jestem - również ukazał swój jęzor.
- Cóż za narcyz - zaśmiałam się. - Tylko nie popadnij w samouwielbienie.
- Ja nie Krzysiu - puścił mi oczko i oboje zaczęliśmy się śmiać.
Niecałą godzinę później, czyli o 16:30, po zjedzonym pysznym posiłku ruszyliśmy w stronę Parku Ciutadella gdzie chciałam zobaczyć tą wspaniałą fontannę; Kaskadę. Czy tylko ja mam taką skłonność do fontann?
Byliśmy tam po 10 minutach, a po 20 wchodziliśmy po schodach na fontannę, która przypomniała mały zamek z wielkimi rzeźbami. Z góry jest wspaniały widok na cały park. Woda ma turkusowy kolor, a z palmami, których jest tutaj pełno tworzy wspaniałą kombinację. Dobre pół godziny cieszyliśmy oczy tym widokiem, a później Kłos pociągnął mnie za rękę bo zauważył niedaleko staw i łódki więc wymyślił sobie, że popływamy. On to jednak czasem ma dobre pomysły. Coś czuję, że tych zdjęć to jednak będzie o wiele więcej... Następnie podeszliśmy sobie spacerkiem, pół godzinki, wlekąc się jak żółwie pod pomnik Krzysztofa Kolumba, pod którym walnęliśmy selfiaka wrzucając na Instagrama i oznaczając Igłę, że mamy fotę z jego imiennikiem.
40 minut później znajdowaliśmy się pod Palau Nacional i znowu fontanny...
- Robisz to specjalnie? - zapytał Karol kiedy przechodziliśmy koło nich.
- Co? - zapytałam zdziwiona patrząc na niego.
- Każesz mi chodzić koło tych fontannów, ale nie mogę cię do żadnej wrzucić - fuknął.
- Po pierwsze nie mówi się fontannów, tylko fontann, po drugie, nie robię tego specjalnie. Po prostu ja je uwielbiam. Idziemy do tamtej największej - wskazałam palcem - Usiądziemy sobie, odpoczniemy i posłuchamy muzyki.
- Muzyki? - uniósł brew.
- Ja się na tą wycieczkę przygotowałam. Nie to co niektórzy - powiedziałam ściszonym głosem drugie zdanie - I wiem, że z tamtej fontanny co pół godziny płynie muzyka, jest piękne światło i do tego jeszcze szum wody. Mówię ci zakochasz się.
- No nie wiem - westchnął.
- Nie marudź. Mówię ci. To jest serio wspaniałe - powiedziałam uśmiechnięta.
- Nie wiem czy się zakocham bo ja już mam obiekt westchnień - uśmiechnął się patrząc mi w oczy.
- Ooo - wspięłam się na palce i złączyłam nasze usta. - Kochany jesteś - powiedziałam po chwili.
W sobotę rano obudziłam się o 9:30. Kłosa nie było w pokoju. Nie słyszałam też wody w łazience. Przewróciłam się na drugi bok i przymknęłam jeszcze na chwilę oczy. Po kilkunastu sekundach podniosłam się do pozycji siedzącej i zaczęłam szukać wzorkiem ubrań. Były porozwalane po podłodze.Uśmiechnęłam się na wspomnienie wczorajszego dnia i nocy, ale uśmiech się zmniejszył kiedy przypomniałam sobie, że dzisiaj wracamy. Westchnęłam i po kilku minutach rozczesywałam już włosy, a później robiłam makijaż.
Ubrana (klik) i ze swoimi rzeczami wyszłam z łazienki. Podeszłam do szafki nocnej i wzięłam z niej telefon by zadzwonić do Karola i zapytać gdzie on się podziewa. Wybrałam jego numer, ale zanim odebrał drzwi się otworzyły i stanęła w nich moja zguba.
- O, już wstałaś - uśmiechnął się.
- No wstałam. Gdzie byłeś? - zapytałam wrzucając rzeczy do walizki.
- Przejść się koło hotelu. Mama dzwoniła i nie chciałem cię budzić - odparł.
- Mhm. Co tam u nich?
- W porządku. Pytali jak wakacje, czy odpoczęliśmy i tak dalej. No to powiedziałem, że mi się nie dałaś lenić - położył się na łóżku, a ja rzuciłam w niego jedną z jego koszulek. - Powiedziała mi, że wreszcie ktoś mnie dźwignął w wakacje z leżaka - zaśmiał się. - I że musisz mieć mocną siłę perswazji.
- Akurat ciebie nie trudno przekonać - powiedziałam z politowaniem śmiejąc się i włożyłam ostatnie rzeczy do walizki i ją zasunęłam po czym położyłam się obok Kłosa. - Jadłeś już?
- Nie byłem głodny.
- A ja teraz jestem.
- Ja też.
- Czyli kierunek restauracja?
- Tak jest.
Jakbyśmy byli zsynchronizowani podnieśliśmy się do pozycji siedzącej, a później wstaliśmy z łóżka co wywołało u nas obojga śmiech.
Do godziny 13 spędziliśmy czas przy basenie hotelowym leżąc na leżakach i popijając koktajle, a kilka minut po godzinie pierwszej znaleźliśmy się swoim pokoju. Położyłam się wygodnie na łóżku, a siatkarz zaczął się pakować bo wcześniej tego nie zrobił.
- Nie chcę wracać - jęknęłam wyciągając nogi i ramiona. - Zostańmy tutaj na zawsze - przymknęłam oczy.
- Niestety nie ten czas, złotko - zaśmiał się.
- Wrócimy tu jeszcze? Poroooszę. - otworzyłam oczy patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
- Wrócimy.
- Obiecujesz?
- Obiecuje, a teraz rzuć mi tamtą koszulkę - wskazał palcem na materiał leżący na fotelu obok łóżka. Wyciągnęłam rękę, lecz brakło mi jakichś 20 centymetrów by ją złapać.
- Nie dosięgnę - opuściłam bezwładnie rękę wzdychając.
- Kompletnie mi się w tej Hiszpanii rozpuściłaś - również westchnął i sam wziął koszulkę.
- Na szczęście ty wciąż jesteś chętny do wysiłku fizycznego - wyszczerzyłam się.
- Taaa. W Spale poproszę Stefana żebyś biegała z nami o 6. To będzie dla poprawienia kondycji fizycznej, specjalnie, for you - przesłał mi buziaka w powietrzu.
- Nie zrobisz tego.
- To się przekonasz. - wystawił mi język.
- Ej, no Karolek, no. Nie rób mi tego - jęknęłam, a on tylko się ze mnie na pewno śmiał w podświadomości. Na pewno to robił bo jego oczu to zdradzały! - Karolek, proszę.
- Bądź cicho. Jak się zamkniesz to to przemyślę.
- Tylko myśl racjonalnie.
- Zawsze to robię - prychnął. Już otwierałam usta i podnosiłam się do pozycji siedzącej żeby coś powiedzieć, ale mnie ubiegł - 6 rano, pamiętaj - uniósł palec wskazujący, a ja opadłam na plecy.
- Chyba częściej muszę cię szantażować - zaśmiał się.
- Nie lubię cię - mruknęłam.
- Też cię kocham - przesłał mi jeszcze jednego całusa.
W Bełchatowie byliśmy o godzinie 17. Kłos odstawił mnie pod blok, pomógł wnieść walizki i pożegnaliśmy się. Zdjęłam buty i stanęłam w korytarzu wsłuchując się chwilę w ciszę. Hiszpania była wspaniała, ale tutaj też jest fajnie wrócić. Zmęczona poszłam do kuchni gdzie otworzyłam lodówkę. Było tam na tyle składników, że mogłam sobie zrobić pyszną sałatkę. Już wyciągałam składniki kiedy na najniższej półce zauważyłam arbuza.
- Jak ja kocham kiedy Aga robi zakupy - powiedziałam uradowana wyjmując duży owoc. Przekroiłam go w wielkich męczarniach na pół, a potem wzięłam sobie jedną część, a drugą schowałam z powrotem do lodówki. Nie chciałam narażać się na gniew ciężarnej kiedy wróci jutro rano i zachce jej się zjeść arbuza, a tu nie ma. Wolałam tego uniknąć. Ruszyłam do salonu, otworzyłam okno, włączyłam telewizor po czym położyłam się na kanapie. Odetchnęłam i najpierw znalazłam coś sensownego do oglądania w postaci pierwszego meczu finałowego pomiędzy Vive, a Wisłą. Całkowicie o tym zapomniałam. Dobrze, że Michał tego nie wie bo mi raz, a dobrze wbił do głowy cały terminarz jego spotkań.
Zajadając się ukochanym arbuzem pogrążyłam się w losach spotkania. Początek nie był najlepszy w wykonaniu kielczan. Przede wszystkim było za dużo błędów podań i nie trafne rzuty (lub jak kto woli, dobra postawa w bramce Corralesa).
Po 30 minutach było 13:11 dla gospodarzy chociaż mogło być inaczej bo to nie było to mocne Vive. Złe podania, niemoc w upilnowaniu Kamila Syprzaka, który nie trafił bodajże jeden raz, no i te 4 sytuacje sam na sam z bramkarzem i żadnej bramki. No, to deprymuje, na pewno. Oby na drugą połowę weszli spokojniejsi, bardziej skoncentrowani i jeszcze bardziej zmotywowani bo Wisła zwietrzy szansę i mimo problemów kadrowych ani się obejrzymy, a stan rywalizacji będzie wynosił 0:1.
Ostatecznie wynik był zadowalający bo prezentował się 31:26 dla Kielc. Druga połowa lepsza choć wciąż nie było to to, czym zachwycali. Ale w myśl starej zasady, że zwycięzców się nie ocenia, już siedzę cicho.
Resztę wieczoru spędziłam na kanapie oglądając co popadnie aż w końcu nie wiem kiedy zasnęłam lecz nie spałam dobrze. Nawiedzały mnie nieprzyjemne koszmary.
Poderwałam się do pozycji siedzącej z krzykiem i szlochem. Ciężko dyszałam i byłam zlana potem. W salonie gdzie leżałam nadal było zaświecona światło i działał telewizor, których nie wyłączyłam przed zaśnięciem. Otarłam twarz i starałam się uspokoić oddech. Sięgnęłam na ławę gdzie leżał mój telefon. Drżącymi palcami i z bijącym w szaleńczym tempie sercem wybrałam numer Karola. Nie odbierał, więc stan niepokoju rósł z każdą setną sekundy, w gardle robiło się sucho, a żołądek skręcał się jeszcze bardziej.
- Elena? - w końcu usłyszałam zaspany głos siatkarza. - Co się stało? Dlaczego dzwonisz o 3 nad ranem? - ziewnął.
- Tak się cieszę, że się słyszę - powiedziałam płaczliwym głosem opierając się o zimne obicie kanapy.
- Lenka, co się stało? - zaniepokoił się.
- Śniło mi się, że umarłeś - wybuchnęłam płaczem.
- Lenka, spokojnie. Nic mi nie jest. Uspokój się. Nie płacz. Jestem cały i zdrowy - mówił do mnie łagodnym, kojącym głosem.
- Przepraszam, że cię obudziłam, ale tak bardzo się przestraszyłam, że musiałam zadzwonić - pociągnęłam nosem.
- Nic się nie stało. Już dobrze. Przyjechać do ciebie?
- Nie, nie. Nie trzeba. Idź spać.
- Na pewno?
- Na pewno. Chciałam cię tylko usłyszeć - powiedziałam cicho
- W takim razie spróbuj spać już spokojnie. Nie martw się, jestem cały. Pamiętaj, że cię kocham.
- Ja ciebie też - powiedziałam i zakończyłam połączenie. Siedziałam chwilę obracając telefon w dłoniach. Teraz byłam o wiele bardziej spokojniejsza. Wstałam z kanapy, wyłączyłam telewizor, zgasiłam światło i poszłam do swojego pokoju gdzie zdjęłam spodnie i narzuciłam na siebie większą koszulkę po czym tu też zgasiłam światło i położyłam się do łóżka. Po kilku chwilach Morfeusz z powrotem miał mnie w swojej krainie i teraz już spałam spokojnie.
---
Od razu ucinam wszelkie spekulacje! W dniu pisania tego rozdziału i w tym okresie mojej wizji opowiadania ten sen nie był proroczy. Więc nie musicie się martwić...Póki mi coś do głowy nie strzeli oczywiście.
- Nie czepiaj się szczegółów.
- Ale mi szczegół - przewróciłam oczami.
- Ja tu jeszcze jestem. Może to dla was zaskoczenie, ale wcale się nie rozłączyłem - powiedział Winiarski.
- No to bądź, to nie mi kasa leci z konta.
- Osz kuuurde no - jęknął. - A tak swoją drogą to ciekawe ile mi policzą za taką rozmowę do Hiszpanii - zastanowił się.
- Nie wiem braciszku i na prawdę mało mnie to interesuję - westchnęłam.
- No bo patrz, może pomyślą, że jak dzwonię do Hiszpanii to może w jakichś interesach, które pomogą Polskiej gospodarce się rozwinąć i więcej zarobić.
- Winiar przestań pierdzielić - pokręciłam z politowaniem głową. - Czasem jesteś głupszy od Pitera.
- EJJJJJ! Nie na to się nie zgodzę! Nie będziesz porównywać mojej inteligencji do poziomu Pita i Zatora! - oburzył się.
- To się tak nie zachowuj to przestanę i zacznę cię porównywać do Karola.
- Mam to potraktować jak komplement czy jak obelgę? - Kłos uniósł brwi i zsunął niżej okulary z nosa patrząc na mnie.
- Traktuj to jak chcesz - uśmiechnęłam się puszczając mu oczko.
- Dobra skoro nikt mi nie chcę powiedzieć ile mogę zapłacić za taką rozmowę i do tego jeszcze mnie tym towarzystwie obrażają to chyba się rozłączę - powiedział obrażonym tonem.
- Nikt nie będzie płakać - docięłam mu jeszcze.
- Pffff. Dobra kończę gołąbeczki, bawcie się dobrze, tylko wróćcie we dwoje, a nie czasem w trójkę! - powiedział wesołym głosem - Pa! - i się rozłączył. Popatrzyliśmy na siebie, ale żadne z nas nie skomentowało. Ten mój brat to się faktycznie cofa w rozwoju.
Kolejne dwa dni faktycznie leżeliśmy na plaży opalając bladą skórę żeby jakoś wyglądać.
Dopiero w piątek łaziliśmy uliczkami Barcelony, właściwie przez calutki dzień no bo coś trzeba zobaczyć prawda?
Pierwszym celem na naszej trasie była Sagrada Familia, czyli wciąż nie dokończona Świątynia Pokutna Świętej Rodziny. Mogliśmy wspiąć się po wąskich stromych schodkach na jedną wieżyczkę. Widok z wieży zapierał dech w piersiach. Widać było całą panoramę Barcelony oraz Morze Śródziemne. Pięknie musi tutaj być w porze zachodu słońca. Ludzie w dole byli maluteńkimi mróweczkami, a Karol zaczął udawać, że ja zabija... Bez komentarza, ale zabawie było przynajmniej. Następnie chodziliśmy po cudownym Parku Guell, który niesamowicie mnie zachwycił. Wspaniała roślinność i jeszcze wspanialsza architektura. No cudeńko.
Później znaleźliśmy się na najsłynniejszej ulicy Barcelony, czyli La Rambla. Co chwilę mijaliśmy mimów, stragany z pamiątkami czy kwiatkami. Kiedy już nakupiliśmy sobie pamiątkowych bibelotów i otrzymałam od Karola bukiecik kwiatków mogliśmy zajść na lody bo stwierdziliśmy, że nie jesteśmy tacy głodni, a tam było strasznie drogo. Z lodami doszliśmy na koniec ulicy, na Placa de Catalunya gdzie usiedliśmy sobie na ławeczce przy jednej z dwóch wielkich fontann. Podczas jedzenia naradzaliśmy się gdzie iść dalej i w końcu postanowiliśmy, że skierujemy się na stare miasto. Ustaliliśmy, że zrobimy sobie wyścig i kto pierwszy będzie przy Pałacu Rządu Katalonii wygrywa, ale nagrodę ustalimy później. Było to niecałe 10 minut drogi stąd, ale prowadziły tam liczne uliczki i łatwo było się zgubić. Rozdzieliśmy się i każdy szybkim krokiem ruszył w stronę celu. Faktycznie nie było to takie łatwe. Kiedy już myślałam, że za zakrętem będę na miejscu pierwsza, okazało się, że była to ślepa uliczka. Rozglądnęłam się i szybko skręciłam w prawo, po czym chwilę szłam prosto, znowu w prawo i ujrzałam budynek Rządu. Już myślałam, że wygrałam kiedy moją uwagę przykuła postać siedząca na ławeczce, tyłem do mnie Podeszłam bliżej i niestety był to Kłos. Westchnęłam siadając obok niego.
- Wygrałeś.
- Wiem, kochanie zdążyłem zauważyć jakieś 5 minut temu - wyszczerzył się i objął mnie ramieniem.
- Miałeś łatwiejszą drogę - fuknęłam.
- Zważ na to, że wystartowałem trochę później bo mi się but rozwiązał.
- Masz dłuższe nogi, szybko nadrobiłeś - mruknęłam.
- Nie dąsaj się. Wybiorę bardzo przyjemną karę - pocałował mnie w szyję.
- I to rozumiem - wyszczerzyłam się po czym pocałowałam go. - Ale teraz jestem głodna. - mruknęłam.
- Zjedzmy gdzieś tutaj bo nie chcę mi się wracać do hotelu. Zresztą widziałem, że mamy dzisiaj napięty grafik.
- Chciałeś dwa dni leżeć i się lenić, to teraz trzeba nadrobić - uśmiechnęłam się. - Zresztą musimy jeszcze zobaczyć kilka miejsc. KO-NIECZ-NIE!
- Nawet sobie nie wyobrażam ile zdjęć zrobiłaś przez te niecałe 5 dni.
- Spokojnie, tylko niecałe 2 tysiące - machnęłam ręką, a on wytrzeszczył na mnie oczy.
- TYLKO?!
- Wiem kochanie, że dla ciebie to nie do pojęcia, ale są ludzie, którzy robią dużo ŁADNYCH zdjęć, na pamiątkę, a nie tylko selfie 5 razy dziennie - wystawiłam mu język.
- Te twoje zdjęcia są ładne tylko dlatego, że ja tam jestem - również ukazał swój jęzor.
- Cóż za narcyz - zaśmiałam się. - Tylko nie popadnij w samouwielbienie.
- Ja nie Krzysiu - puścił mi oczko i oboje zaczęliśmy się śmiać.
Niecałą godzinę później, czyli o 16:30, po zjedzonym pysznym posiłku ruszyliśmy w stronę Parku Ciutadella gdzie chciałam zobaczyć tą wspaniałą fontannę; Kaskadę. Czy tylko ja mam taką skłonność do fontann?
Byliśmy tam po 10 minutach, a po 20 wchodziliśmy po schodach na fontannę, która przypomniała mały zamek z wielkimi rzeźbami. Z góry jest wspaniały widok na cały park. Woda ma turkusowy kolor, a z palmami, których jest tutaj pełno tworzy wspaniałą kombinację. Dobre pół godziny cieszyliśmy oczy tym widokiem, a później Kłos pociągnął mnie za rękę bo zauważył niedaleko staw i łódki więc wymyślił sobie, że popływamy. On to jednak czasem ma dobre pomysły. Coś czuję, że tych zdjęć to jednak będzie o wiele więcej... Następnie podeszliśmy sobie spacerkiem, pół godzinki, wlekąc się jak żółwie pod pomnik Krzysztofa Kolumba, pod którym walnęliśmy selfiaka wrzucając na Instagrama i oznaczając Igłę, że mamy fotę z jego imiennikiem.
40 minut później znajdowaliśmy się pod Palau Nacional i znowu fontanny...
- Robisz to specjalnie? - zapytał Karol kiedy przechodziliśmy koło nich.
- Co? - zapytałam zdziwiona patrząc na niego.
- Każesz mi chodzić koło tych fontannów, ale nie mogę cię do żadnej wrzucić - fuknął.
- Po pierwsze nie mówi się fontannów, tylko fontann, po drugie, nie robię tego specjalnie. Po prostu ja je uwielbiam. Idziemy do tamtej największej - wskazałam palcem - Usiądziemy sobie, odpoczniemy i posłuchamy muzyki.
- Muzyki? - uniósł brew.
- Ja się na tą wycieczkę przygotowałam. Nie to co niektórzy - powiedziałam ściszonym głosem drugie zdanie - I wiem, że z tamtej fontanny co pół godziny płynie muzyka, jest piękne światło i do tego jeszcze szum wody. Mówię ci zakochasz się.
- No nie wiem - westchnął.
- Nie marudź. Mówię ci. To jest serio wspaniałe - powiedziałam uśmiechnięta.
- Nie wiem czy się zakocham bo ja już mam obiekt westchnień - uśmiechnął się patrząc mi w oczy.
- Ooo - wspięłam się na palce i złączyłam nasze usta. - Kochany jesteś - powiedziałam po chwili.
W sobotę rano obudziłam się o 9:30. Kłosa nie było w pokoju. Nie słyszałam też wody w łazience. Przewróciłam się na drugi bok i przymknęłam jeszcze na chwilę oczy. Po kilkunastu sekundach podniosłam się do pozycji siedzącej i zaczęłam szukać wzorkiem ubrań. Były porozwalane po podłodze.Uśmiechnęłam się na wspomnienie wczorajszego dnia i nocy, ale uśmiech się zmniejszył kiedy przypomniałam sobie, że dzisiaj wracamy. Westchnęłam i po kilku minutach rozczesywałam już włosy, a później robiłam makijaż.
Ubrana (klik) i ze swoimi rzeczami wyszłam z łazienki. Podeszłam do szafki nocnej i wzięłam z niej telefon by zadzwonić do Karola i zapytać gdzie on się podziewa. Wybrałam jego numer, ale zanim odebrał drzwi się otworzyły i stanęła w nich moja zguba.
- O, już wstałaś - uśmiechnął się.
- No wstałam. Gdzie byłeś? - zapytałam wrzucając rzeczy do walizki.
- Przejść się koło hotelu. Mama dzwoniła i nie chciałem cię budzić - odparł.
- Mhm. Co tam u nich?
- W porządku. Pytali jak wakacje, czy odpoczęliśmy i tak dalej. No to powiedziałem, że mi się nie dałaś lenić - położył się na łóżku, a ja rzuciłam w niego jedną z jego koszulek. - Powiedziała mi, że wreszcie ktoś mnie dźwignął w wakacje z leżaka - zaśmiał się. - I że musisz mieć mocną siłę perswazji.
- Akurat ciebie nie trudno przekonać - powiedziałam z politowaniem śmiejąc się i włożyłam ostatnie rzeczy do walizki i ją zasunęłam po czym położyłam się obok Kłosa. - Jadłeś już?
- Nie byłem głodny.
- A ja teraz jestem.
- Ja też.
- Czyli kierunek restauracja?
- Tak jest.
Jakbyśmy byli zsynchronizowani podnieśliśmy się do pozycji siedzącej, a później wstaliśmy z łóżka co wywołało u nas obojga śmiech.
Do godziny 13 spędziliśmy czas przy basenie hotelowym leżąc na leżakach i popijając koktajle, a kilka minut po godzinie pierwszej znaleźliśmy się swoim pokoju. Położyłam się wygodnie na łóżku, a siatkarz zaczął się pakować bo wcześniej tego nie zrobił.
- Nie chcę wracać - jęknęłam wyciągając nogi i ramiona. - Zostańmy tutaj na zawsze - przymknęłam oczy.
- Niestety nie ten czas, złotko - zaśmiał się.
- Wrócimy tu jeszcze? Poroooszę. - otworzyłam oczy patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
- Wrócimy.
- Obiecujesz?
- Obiecuje, a teraz rzuć mi tamtą koszulkę - wskazał palcem na materiał leżący na fotelu obok łóżka. Wyciągnęłam rękę, lecz brakło mi jakichś 20 centymetrów by ją złapać.
- Nie dosięgnę - opuściłam bezwładnie rękę wzdychając.
- Kompletnie mi się w tej Hiszpanii rozpuściłaś - również westchnął i sam wziął koszulkę.
- Na szczęście ty wciąż jesteś chętny do wysiłku fizycznego - wyszczerzyłam się.
- Taaa. W Spale poproszę Stefana żebyś biegała z nami o 6. To będzie dla poprawienia kondycji fizycznej, specjalnie, for you - przesłał mi buziaka w powietrzu.
- Nie zrobisz tego.
- To się przekonasz. - wystawił mi język.
- Ej, no Karolek, no. Nie rób mi tego - jęknęłam, a on tylko się ze mnie na pewno śmiał w podświadomości. Na pewno to robił bo jego oczu to zdradzały! - Karolek, proszę.
- Bądź cicho. Jak się zamkniesz to to przemyślę.
- Tylko myśl racjonalnie.
- Zawsze to robię - prychnął. Już otwierałam usta i podnosiłam się do pozycji siedzącej żeby coś powiedzieć, ale mnie ubiegł - 6 rano, pamiętaj - uniósł palec wskazujący, a ja opadłam na plecy.
- Chyba częściej muszę cię szantażować - zaśmiał się.
- Nie lubię cię - mruknęłam.
- Też cię kocham - przesłał mi jeszcze jednego całusa.
W Bełchatowie byliśmy o godzinie 17. Kłos odstawił mnie pod blok, pomógł wnieść walizki i pożegnaliśmy się. Zdjęłam buty i stanęłam w korytarzu wsłuchując się chwilę w ciszę. Hiszpania była wspaniała, ale tutaj też jest fajnie wrócić. Zmęczona poszłam do kuchni gdzie otworzyłam lodówkę. Było tam na tyle składników, że mogłam sobie zrobić pyszną sałatkę. Już wyciągałam składniki kiedy na najniższej półce zauważyłam arbuza.
- Jak ja kocham kiedy Aga robi zakupy - powiedziałam uradowana wyjmując duży owoc. Przekroiłam go w wielkich męczarniach na pół, a potem wzięłam sobie jedną część, a drugą schowałam z powrotem do lodówki. Nie chciałam narażać się na gniew ciężarnej kiedy wróci jutro rano i zachce jej się zjeść arbuza, a tu nie ma. Wolałam tego uniknąć. Ruszyłam do salonu, otworzyłam okno, włączyłam telewizor po czym położyłam się na kanapie. Odetchnęłam i najpierw znalazłam coś sensownego do oglądania w postaci pierwszego meczu finałowego pomiędzy Vive, a Wisłą. Całkowicie o tym zapomniałam. Dobrze, że Michał tego nie wie bo mi raz, a dobrze wbił do głowy cały terminarz jego spotkań.
Zajadając się ukochanym arbuzem pogrążyłam się w losach spotkania. Początek nie był najlepszy w wykonaniu kielczan. Przede wszystkim było za dużo błędów podań i nie trafne rzuty (lub jak kto woli, dobra postawa w bramce Corralesa).
Po 30 minutach było 13:11 dla gospodarzy chociaż mogło być inaczej bo to nie było to mocne Vive. Złe podania, niemoc w upilnowaniu Kamila Syprzaka, który nie trafił bodajże jeden raz, no i te 4 sytuacje sam na sam z bramkarzem i żadnej bramki. No, to deprymuje, na pewno. Oby na drugą połowę weszli spokojniejsi, bardziej skoncentrowani i jeszcze bardziej zmotywowani bo Wisła zwietrzy szansę i mimo problemów kadrowych ani się obejrzymy, a stan rywalizacji będzie wynosił 0:1.
Ostatecznie wynik był zadowalający bo prezentował się 31:26 dla Kielc. Druga połowa lepsza choć wciąż nie było to to, czym zachwycali. Ale w myśl starej zasady, że zwycięzców się nie ocenia, już siedzę cicho.
Resztę wieczoru spędziłam na kanapie oglądając co popadnie aż w końcu nie wiem kiedy zasnęłam lecz nie spałam dobrze. Nawiedzały mnie nieprzyjemne koszmary.
Jechałam autem z Karolem, który prowadził, a ja siedziałam z tyłu. Weseli, uśmiechnięci rozmawialiśmy i śpiewaliśmy piosenki lecące z radia.
Nagle z lewej strony wjechał w nas samochód, potem kolejny, z przodu. Kłosa od razu rzuciło do przodu bo nie miał zapiętych pasów, a z jego skroni momentalnie popłynęła krew. Ja nadal siedziałam jakby nic się nie stało, w ogóle nie odczuwając skutków wypadku. Czułam się jakby w ogóle mnie tam nie było.
Potem karetka, szpital, sterylne, białe pomieszczenia. Siatkarz leżał nieprzytomny w sali, biały jak mąka, podłączony do mnóstwa kabelków i pikających sprzętów. Nagle miarowy dźwięk przerodził się w pikanie nie do zniesienia. Zostałam wyprowadzona z sali, a kiedy doktor wraz z pielęgniarkami wyszli z pomieszczenia, pokręcił tylko przecząco głową.
Poderwałam się do pozycji siedzącej z krzykiem i szlochem. Ciężko dyszałam i byłam zlana potem. W salonie gdzie leżałam nadal było zaświecona światło i działał telewizor, których nie wyłączyłam przed zaśnięciem. Otarłam twarz i starałam się uspokoić oddech. Sięgnęłam na ławę gdzie leżał mój telefon. Drżącymi palcami i z bijącym w szaleńczym tempie sercem wybrałam numer Karola. Nie odbierał, więc stan niepokoju rósł z każdą setną sekundy, w gardle robiło się sucho, a żołądek skręcał się jeszcze bardziej.
- Elena? - w końcu usłyszałam zaspany głos siatkarza. - Co się stało? Dlaczego dzwonisz o 3 nad ranem? - ziewnął.
- Tak się cieszę, że się słyszę - powiedziałam płaczliwym głosem opierając się o zimne obicie kanapy.
- Lenka, co się stało? - zaniepokoił się.
- Śniło mi się, że umarłeś - wybuchnęłam płaczem.
- Lenka, spokojnie. Nic mi nie jest. Uspokój się. Nie płacz. Jestem cały i zdrowy - mówił do mnie łagodnym, kojącym głosem.
- Przepraszam, że cię obudziłam, ale tak bardzo się przestraszyłam, że musiałam zadzwonić - pociągnęłam nosem.
- Nic się nie stało. Już dobrze. Przyjechać do ciebie?
- Nie, nie. Nie trzeba. Idź spać.
- Na pewno?
- Na pewno. Chciałam cię tylko usłyszeć - powiedziałam cicho
- W takim razie spróbuj spać już spokojnie. Nie martw się, jestem cały. Pamiętaj, że cię kocham.
- Ja ciebie też - powiedziałam i zakończyłam połączenie. Siedziałam chwilę obracając telefon w dłoniach. Teraz byłam o wiele bardziej spokojniejsza. Wstałam z kanapy, wyłączyłam telewizor, zgasiłam światło i poszłam do swojego pokoju gdzie zdjęłam spodnie i narzuciłam na siebie większą koszulkę po czym tu też zgasiłam światło i położyłam się do łóżka. Po kilku chwilach Morfeusz z powrotem miał mnie w swojej krainie i teraz już spałam spokojnie.
---
Od razu ucinam wszelkie spekulacje! W dniu pisania tego rozdziału i w tym okresie mojej wizji opowiadania ten sen nie był proroczy. Więc nie musicie się martwić...
Przepraszam, że rozdziału nie było, a miał być, ale w czwartek była u mnie przyjaciółka i nie zdążyłam po prostu dodać :(
Kolejny w środę.
Dzisiaj u Anastazji i Stefana pojawi się bodaj 19 rozdział :)
Pozdrawiam ;**
Kolejny w środę.
Dzisiaj u Anastazji i Stefana pojawi się bodaj 19 rozdział :)
Pozdrawiam ;**
Skoro nie miał być proroczy to niech tak zostanie! Żadnych wypadków! Spokój ma być! karolek sie polenił, więc jest od razu szczęśliwszy :3 Oczywiście bez zwiedzania Barcelony się nie obeszło, ale to nic dziwnego. Rozwaliło mnie słowo ''fontannów'' :D Uwielbiam takie śmieszne specjalnie zmienianie słów :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;*
Jestem ciekawa ile w tej Barcelonie jest fontannów! XD Mądry Kłos, nie powiem. Pomylił się z przeznaczeniem, powinnien zostać polonistą *-* XD
OdpowiedzUsuńDo następnego :)
Fontannów xddd
OdpowiedzUsuńBorze, jak słodko. Jak ja lubię czytać, jak oni się tak tulą, i cmokają, i miziają, i mówią sobie miłe słówka, i w ogóle, i łażą wokół tych fontannów i słuchają muzyczki iii...
I mi nie rób debila z mojego ulubionego środkowego, no pliss. Z Zatora tak, bo to już jest tradycja, że on jest idiotą. Ale moje piękne blondi nie zasługuje na to. :D
Pozdrawiam. :*
" Osz kuuurde no - jęknął. - A tak swoją drogą to ciekawe ile mi policzą za taką rozmowę do Hiszpanii - zastanowił się" Haaha Misiek i te Jego egzystencjalne rozkminy xD Taki przykładny braciszek stęsknił się są siostrą ^^
OdpowiedzUsuńA na urodziny to Lenka powinna dać narzeczonemu słownik , żeby nauczył się polskich słów ;D
A już się wystraszyłam, ale uspokoiłaś mnie faktem, że nie planujesz wcielić w życie owego snu ;)
Ją się pytam dlaczego Oni jeszcze ze sobą nie mieszkają ;P.jak Ją kocham tych słodziaków i to, jak się wspierają...On chciał przyjechać o 3 w nocy do El dlatego, że miała koszmar... słodko xD *.*
Zapraszam na nowiutki do siebie
http://dla-kazdego-zawsze-jest-jakis-ratunek.blogspot.com/2015/07/rozdzia-32-no-to-mnie-zmotywowaas.html?m=1
Pozdrawiam ;**