piątek, 23 grudnia 2016

"I will make you believe you are lovely"

Susanna
"Chce być sama dla siebie powodem do szczęścia. Nie chcę być od kogoś uzależniona"
                                                             Luigi
                        "Sprawię, że uwierzysz, że jesteś kochana"




Ostatni ruch nogą.
Ostatnia nuta piosenki.
Pierwszy głęboki oddech.
Stoję nieruchomo w końcowej pozycji przyglądając się sobie w lustrze i dysząc ciężko. Na sali panuje całkowita cisza. Słychać tylko mój oddech. Mięśnie drżą mi już z przemęczenia, ale to jedyne co mnie uszczęśliwia. Taniec. Tylko to mogę robić nie narażając się na dotkliwą krytykę. Tu mogę się całkowicie zatracić. Kiedy słyszę pierwsze takty muzyki i stoję na scenie zapominam o całym świecie. Wtedy liczy się tylko do perfekcji dopracowany układ. Każdy element musi zagrać idealnie. Nie może być sekundy spóźnienia ani pośpiechu.
A dopiero po ostatnim takcie mogę wziąć oddech i ogarnąć wzrokiem resztę świata.
- Mówiłem ci, że za dużo tu przesiadujesz – słyszę głos zza siebie. Stoi w rogu sali opierając się o ścianę. Odwracam się i patrzę na niego.
- Czasem cię nie słucham.
- To też mówiłem ci parę razy.
- No widzisz. Już wiem co chcesz mi powiedzieć zanim się odezwiesz. – schylam się i biorę butelkę wody z podłogi, po czym przystawiam ją do ust i biorę kilka dużych łyków – To się nazywa połączenie dusz, czy jakoś tak. – nasze oczy świdrują twarze. Odkładam butelkę i siadam na podłodze wciąż czując na sobie ciężki wzrok Randazzo. Zaczynam rozciągać obolałe mięśnie chwytając dłońmi za stopę i trzymając. Czuję przyjemne ciągnięcie pod udem oraz łydką. Po chwili puszczam i unoszę wzrok na chłopaka, który nie ruszył się nawet milimetr.
- Zamierzasz tak tu stać i się gapić? – pytam zmieniając nogę.
- Czekam.
- Wydaje mi się, że marnujesz czas, ale nazywaj to jak chcesz – rzucam.
- Na ciebie czekam kretynko.
- Miło.
- Tak, więc rusz zadek, czekam w samochodzie, za 10 minut masz być – mówi jeszcze i wychodzi.
Nic nie robię sobie z nakazu Luigiego i spokojnie naciągam nogi, następnie plecy i zmęczone ramiona. Potem ubieram buty, zarzucam na siebie bluzę, na głowę kaptur, a na ramię torbę. Spokojnym krokiem wychodzę z budynku i od razu odnajduję wzrokiem auto Randazzo, stojące kilka metrów ode mnie. Podchodzę i otwieram drzwi od strony pasażera.
- Właśnie miałem ruszać – mówi.
- Jasne – śmieje się.
- Cholernie mnie wkurzasz wiesz o tym? – pyta ruszając.
- Przez 20 lat nieźle opanowałam tą sztukę. Jestem w tym lepsza niż tańcu. – odpowiadam opierając bok głowy o szybę.
- Jakie masz plany na Wigilie? – pyta.
- Występ.
- O wieczór pytam.
- Kanapa.
- Nie da się z tobą normalnie rozmawiać.
- Nie mam ochoty na gadanie. – mruczę skupiając wzrok na krajobrazie, który migał mi za szybą. Wiem już do czego zamierza.
- Sus…
- Luigi, przestań, naprawdę. Spływa po mnie, że ojciec i matka nie przyjadą na święta z Anglii. Naprawdę mam to daleko gdzieś, tylko niech nie oczekują potem ode mnie uśmiechania się na rodzinnych zjazdach bo się nawet na nich nie pojawię. Zrzucili na twoją rodzinę obowiązek opieki nade mną jakbym była jakimś niechcianym bagażem. I przestań mi truć, że na rodziców trzeba szanować i kochać bo są rodzicami. Możesz mi powiedzieć w czym są lepsi od ludzi, którzy nie mają dzieci? Dokładnie w niczym. Mówisz tak tylko dlatego, że masz zajebistych rodziców. Masz ojca, który wspiera cię w karierze, masz matkę, która wskoczyłaby za tobą w ogień. Ja nie mam i już się z tym pogodziłam. I powiem ci jeszcze coś. Ogromnie się cieszę, że nie przyjadą. Tak się cieszę, że chyba im nawet z tego powodu list wyślę. I koniec rozmowy o moich rodzicach, rozumiesz? – wychodzę z samochodu bo właśnie zaparkował pod naszym blokiem i szybkim krokiem ruszam do środka. Wbiegam po schodach na drugie piętro i otwieram mieszkanie. Zrzucam buty i wchodzę do swojego pokoju. Rzucam się na łóżko i nakrywam kocem. Nie chcę żeby tu przychodził. Nie chce żeby mnie dotykał, przytulał czy próbował rozmawiać. Wiem, że bym się zaraz rozkleiła. Cholernie zazdroszczę mu takiej wspaniałej rodziny.
Moje prośby nie zostają wysłuchane. Po kilku minutach słyszę ciche skrzypnięcie drzwi, a następnie kroki zbliżające się do mojego łóżka. Siada na jego brzegu.
- Zrobiłem ci kakao. – mówi.
- Nie mam ochoty – burczę.
- Wiem, że kochasz kakao. – odpowiada pewnie. – Mam też kawałek makowca…
Kusi. Wstrzymuję oddech po czym podnoszę się do pozycji siedzącej. Przysuwam się do niego i spuszczam stopy na podłogę.
- Obejrzymy jakiś film? – proponuję cicho.
- Czekam w salonie – mówi i przejeżdża mi dłonią po włosach czochrając je i wychodzi. Nie denerwuję się tylko lekko uśmiecham.
Jednak mam trochę tego cholernego szczęścia. 
Człapię do salonu ciągnąc za sobą koc i opadam na kanapę, na której siedzi Luigi. Pali się tylko lampa stojąca obok fotela rzucając światło na ławę, na której stoją dwa kubki, oraz talerzyk z pokrojonym ciastem. Podciągam lewą nogę pod siebie i opatulam się dokładnie kocem. Randazzo włącza "Szybkich i wściekłych" chyba po raz milionowy.
- Serio? – pytam kiedy siada obok mnie i podaje mi kubek. – Przecież znamy ten film na pamięć. Mogę ci wyrecytować co po kolei powie każda osoba.
- Dlatego tak przyjemnie mi się go ogląda – mówi i uśmiecha się lekko przysuwając się do mnie.
- Jesteś ogromnie ograniczony.
- A ty ogromnie komplikujesz – to zdanie zawisa na dłużej w powietrzu. Nie wiem czy mam je traktować jako odniesienie tylko do tej sytuacji czy może postanowił nie być już taki ograniczony i myślał jakoś szerzej.
Cholera go wie.
- Taka moja natura.
- Nie myślałaś żeby ją trochę zmienić? – pyta skupiając swój wzrok na pierwszej scenie filmu.
- O co ci chodzi? – zaczyna mnie już denerwować.
- O nic mi nie chodzi. Przecież tylko rozmawiamy.
- Widzę, że chcesz mi walnąć kazanie na 3 godziny, ale zanim będziesz chciał zacząć to daj znać. Odpowiednio wcześniej wyjdę z pokoju. – prycham i przystawiam kubek do ust. Gorąca ciecz parzy moje spierzchnięte i spękane wargi. Krzywię się i oblizuje je.
- To, że nie będziesz ze mną rozmawiać nie sprawi, że będzie ci lżej – stwierdza.
- Nie da się dzisiaj z tobą wytrzymać, wiesz?
- Nie da się nigdy z tobą wytrzymać, wiesz? – parska.
- Dobrze, proszę bardzo - odkładam naczynie na ławę  - Powiedz o co ci chodzi. Opierdol mnie i zjedź od góry do samiusieńkiego dołu. Nie krępuj się. Dawaj, proszę, a potem może przestaniemy się do siebie odzywać bo tylko się kłócimy najwyraźniej. Ale wiesz co jest najsmutniejsze? Że nawet głupi film może być przyczyną kłótni. – patrzę na niego nienawistnie i krzyżuję ręce na piersi.
- Chcesz wiedzieć co myślę? Proszę bardzo. Wkurzasz mnie niesamowicie. Jak nikt inny. Bałaganisz jesteś nieporządna, niepunktualna, opryskliwa, leniwa, niemiła,  bardzo infantylna i wszędzie szukasz powodów do kłótni.
- Ja szukam powodów do kłótni. Nie ośmieszaj się dobrze? – parskam gniewnie.
- Pozwól, że ja najpierw skończę. Zachowujesz się jak pępek świata choć wcale nim nie jesteś. Myślisz, że ludzie nie nadają się do kontaktów z tobą, kiedy to ty nie nadajesz się do kontaktów z otoczeniem. Nie dajesz żadnej drogi porozumienia ani nawet bladej nadziei na nawiązanie jakiejkolwiek relacji. Najchętniej pewnie zamknęłabyś się w sali i tylko tańczyła…
- To samo mogę powiedzieć o tobie i siatkówce. – burczę.
- To mój zawód.
- Wyobraź sobie, że mój też. Ludzie uwielbiają na mnie patrzeć. Kochają obserwować mnie na scenie. Po prostu doceniają moją pasję, moje zaangażowanie. Ty najwyraźniej nie potrafisz tego zrobić. Szkoda.
- Musisz zrozumieć, że nie możesz przeżyć życia tylko zamknięta w muzyce. Musisz żyć z ludźmi, nie obok nich.
- Może ja lubię żyć obok ludzi. Może nie lubię się angażować bo uważam, że są głupi i tylko sprawiają problemy. Bliscy to największa słabość. Ranią nas na wszelkie sposoby, a i tak nie możemy przestać ich kochać i potrzebować. Nie chcę kogoś potrzebować, aby móc żyć. Chcę być sama dla siebie powodem do życia. Chce być sama dla siebie powodem do szczęścia. Nie chcę być od kogoś uzależniona.
- Tym jest dla ciebie miłość? Uzależnieniem od drugiej osoby?
- Miłość to ścierwo.
- Mówisz tak bo w życiu nie miałaś żadnej prawdziwej miłości. Trzeba do niej dojrzeć. Co wiąże się z tym, że jesteś infantylna.
- No to dla ciebie czym jest miłość? – patrzę mu z zacięciem w oczy.
- Miłość to radość ze spędzania z ukochaną osobą każdej sekundy. To chęć przychylenia ukochanej nieba, dania jej wszystkiego co najlepsze. A przede wszystkim stawanie się przy niej co dzień lepszym człowiekiem. O to chodzi w miłości, o dawanie.
- Nie miałabym co z siebie dać takiej osobie – szepczę.
- Miałabyś gdybyś tylko zechciała. Nie możesz od razu stawiać się na straconej pozycji w kontaktach z ludźmi. Jeśli odetniesz się od nich twoje życie będzie niesamowicie nudne i smutne.
- Przecież dopiero powiedziałam, że chcę być sama dla siebie szczęściem.
- Jedno drugiego nie wyklucza i nie bądź głupia Susanne. Dorośnij do prawdziwych uczuć. Dorośnij do możliwości jakie daje ci drugi człowiek.
- Nienawidzę kiedy od samego twojego gadania mam ochotę zapaść się pod ziemie.
- Uwielbiam kiedy moje gadanie skłania cię do szczerości. – w jego oczach widać niepohamowaną radość. – Zastanów się nad tym. Dobranoc – wstaje i wychodzi z pokoju zostawiając mnie z uczuciem, które jest tak dziwne, że nie umiem go opisać. Denerwuje mnie, a równocześnie wiem, że jest dobre.
To się chyba nazywa wyrzuty sumienia?
Nie wiem czy mam zacząć płakać nad sobą, zaśmiać się Luigiemu w twarz i powiedzieć, że to wszystko stek bzdur, przemyśleć to czy może wyjechać daleko stąd i żyć na ulicy. Wśród ludzi, nieprawdaż?
Spuszczam głowę chowając ją w dłoniach po czym przejeżdżam nimi po twarzy. Biorę długi głęboki wdech i wydech. Długo zbieram myśli. Postanawiam po kolei przeanalizować to wszystko co powiedział mi Luigi. Autentycznie trafi mnie jasny szlag jeśli jego gadanie okaże się prawdą.
Dobra, zgadzam się że jestem bałaganiarą, nie utrzymuję porządku i spóźniam się. Ale robię to tylko dlatego żeby go zdenerwować. On ma na tym punkcie niezłego hopla. Tak jestem opryskliwa, tak jestem niemiła. Burczę od niechcenia lub dlatego, że po prostu tak już mam. Nie lubię się zbytnio uzewnętrzniać. Po prostu taka już jestem.
Czy to może sprawiać ludziom jakiś kłopot? Otacza mnie tylko on. Nikt inny nie ma ze mną tak do czynienia jak Luigi i Alesso, który ćwiczy ze mną na występy. Ale wtedy nie jestem opryskliwa. Wtedy w ogóle mało mówię. Wtedy skupiam się na muzyce i aby prawa ręka nie poszła do góry wtedy co lewa, a dokładnie sekundę po niej.
Tak jestem leniwa. Ale nie leżę całymi dniami na kanapie. Nie jestem osobą typowo leniwą, która kompletnie nic nie robi, ale spróbujcie kiedyś tańczyć lub ćwiczyć przez prawie 4 godziny dziennie to też nie będzie wam się chciało odnieść talerza po zupie. Jestem infantylna? Jestem tylko zamknięta w sobie. I tyle.  Nie jestem dziecinna. Dzieci są radosne, ciągle się cieszą, śmieją i niesamowicie dużo mówią. Ja ani się nie cieszę, ani nie mówię dużo. Nie zwracam tak strasznie uwagi na wszystko. Wiele rzeczy wcale nie dostrzegam i jest mi tak bardzo wygodnie i fajnie. Nie przejmuję się tym czy drzewa już wypuściły pąki czy może nie. Spływa po mnie czy wykluwają się małe ptaszki. Jedyne co potrafi mnie ucieszyć to niezapowiedziany śnieg. Nie szukam powodów do kłótni, po prostu przez to, że nie jestem miła i burczę zamiast odpowiadać on wymyśla sobie nie wiadomo co. Sam był dzisiaj nie do zniesienia. Nigdy nie szukam powodów do kłótni bo nie lubię przebywać z ludźmi, ale uwielbiam dla nich występować. Paradoks? Jak cholera. Ale jak tańczę nie muszę patrzeć im w oczy, nie muszę z nimi rozmawiać, nie sprawiają mi zawodów i nie zasmucają mnie. Tylko są i podziwiają, a ja wtedy czuję się niesamowicie. I nie, nie świadczy to o tym, że czuję się jak pępek świata. Wcale nie. Tak po prostu maja ludzie, którzy tworzą coś. Cokolwiek. I niech Luigi nie pieprzy głupot bo jak jest pełna hala ludzi to sam jara się jak pochodnia i cwaniaczy. 
Nie chcę żyć z ludźmi. Ludzie mnie tyle razy mnie zawiedli i zranili. On powinien wiedzieć o tym najlepiej a jeszcze mi to wypomina. Nie potrzebuje miłości, ani ludzi. Potrzebuję siebie i swojej determinacji.
Wstaję i wychodzę z salonu wyłączając uprzednio telewizor.


Stoję za kulisami i tupie nogami dogrzewając się jeszcze. Sala teatru jest wypełniona po brzegi. Czekam aż w końcu mnie zapowiedzą. Aż będę mogła wyjść i zrobić jedyną rzecz jaka mi w życiu wychodzi. W końcu słyszę swoje imię i nazwisko. Biorę ostatni głęboki oddech i z wysoko uniesioną głową i prostą, dostoją postawą wychodzę na scenę po czym staję w pozycji wyjściowej. Dźwiękowiec z balkonu kiwa mi głową i sekundę później słyszę już pierwszy takt. Odczekuję odpowiednią chwilę na mocniejsze dźwięki gitary i zaczynam. Płynę w tańcu. Chyba jeszcze nigdy tak dobrze się nie czułam. Ruchy, które na początku prób sprawiały mi ogromne trudności teraz są robione z niewiarygodną łatwością do tego sprawiają mi nie lada radość.
Zatrzymuję się idealnie równo z ostatnim taktem piosenki i stoję nieruchomo, a z widowni rozlegają się tak głośne brawa, że zaczyna mi się kręcić w głowie. Uśmiecham się szeroko i kłaniam nisko biorąc głęboki oddech. Ktoś rzuca na scenę piękną czerwoną różę. Podchodzę i podnoszę ją po czym posyłam całusa w stronę widowni i kłaniam się jeszcze raz. Kiedy unoszę głowę dostrzegam go. Stoi na końcu sali opierając się o ścianę i patrzy na mnie z lekkim uśmiechem. Macham ostatni raz w stronę publiczności i schodzę ze sceny. Rozpiera mnie niesamowita radość. Dobiega do mnie Alesso i chwyta za ramiona.
- Byłaś niesamowita! – mówi podekscytowany – Niesamowita!
- Dziękuję. – odpowiadam z uśmiechem.
Do końca występów stoję za kurtyną i skupiona oglądam kolejnych tancerzy, w dłoni cały czas trzymając piękny kwiat. Całość kończy wspólny ukłon wszystkich artystów. Widownia nagradza nas po raz ostatni gromkimi brawami.
Wychodzę na zewnątrz gdzie na pewno panuje minusowa temperatura i naciągam bardziej szal na twarz. Zauważam Luigiego stojącego obok samochodu.
- Zapraszam pani tancerko – mówi uśmiechając się lekko. Również odpowiadam uśmiechem i wsiadam na miejsce pasażera.
- Gratuluję, byłaś wspaniała – mówi, a mi robi się tak dziwnie cieplutko w środku.
- Podobało ci się? – patrzę na niego z nadzieją.
- Oczywiście, nie mogłem oderwać od ciebie wzroku – patrzy mi w oczy.
- Cieszę się – szepczę odwracając wzrok. Randazzo wkłada kluczyk do stacyjki i zapala silnik. Następnie ruszamy z miejsca. Włącza radio, z którego cicho lecą świąteczne piosenki. Działa to na mnie tak niesamowicie kojąco i uspokajająco. Przymykam oczy i jest naprawdę wspaniale.

-Jesteśmy – słyszę głos Randazzo i czuję jak delikatnie porusza moim ramieniem. Zdezorientowana otwieram oczy i rozglądam się. Podsuwam się wyżej na siedzeniu bo zjechałam w dół. Patrzę na twarz siatkarza, który uśmiecha się szeroko. Następnie omiatam wzrokiem to co znajduje się za przednią i bocznymi szybami samochodu. I w żadnym wypadku nie jest to parking pod naszym mieszkaniem.
- Lui… Zabiję cię. Oszalałeś? – patrzę na niego z mordem w oczach.
- Przecież mówiłaś, że nie masz planów na Wigilię. – uśmiecha się cwaniacko.
- Nienawidzę cię. Nigdzie nie idę.
- Zamierzasz tutaj siedzieć przez 2 dni?
- A może zamierzam – krzyżuję ręce na klatce piersiowej jak obrażona dziewczynka.
- Chodź i nie marudź – odpina swój pas bezpieczeństwa.
- Czy ja naprawdę przespałam prawie 3 godziny drogi?
- Właściwie 2 godziny i 15 minut. Warunki na drodze były dobre – szczerzy się.  Wywracam oczami.
- Czuję się jakbym spała 5 minut.
- Bo jesteś naprawdę wyczerpana Sus, musisz trochę odpocząć, dlatego cię tu przywiozłem. Będzie dobrze – ściska moją chłodną dłoń.
Milczymy. Słychać tylko piosenki lecące w radiu.
- Dawno tu nie byłam – szepczę po chwili ciszy z powątpiewaniem spoglądając w okno pokoju, w którym świeci się światło i widać górną część choinki.
- Ucieszą się – zapewnia mnie patrząc mi w oczy.
Znowu zapada cisza.
- Wziąłem ci sukienkę na przebranie – oświadcza, a ja patrzę na niego zaszokowana na co puszy się jak paw.
- Którą?
- Moją ulubioną. – odpowiada z cwaniackim uśmieszkiem.
- To, że jest twoją ulubioną nie znaczy, że moją również.
- To po co ci ubrania, które nie są twoimi ulubionymi? – pyta ze śmiechem.
- Zaczynasz cwaniaczyć Randazzo. – uśmiecham się jednym kącikiem ust.
- A ty wchodzisz właśnie ze mną do domu – oświadcza i wysiada zamykając drzwi. Następnie otwiera bagażnik, z którego wyjmuje sukienkę i dopiero wtedy otwiera moje drzwi wyciągając w moim kierunku rękę. Wzdycham głęboko po czym chwytam ją i kierujemy się w stronę drzwi wejściowych. Wchodzimy po oblodzonych schodach i stajemy przed mosiężnymi brązowymi drzwiami z przypiętym do nich stroikiem świątecznym. Luigi nakazuje mi wcisnąć dzwonek, co czynię. Po kilku sekundach słyszymy kroki, a następnie dźwięk przekręcanego klucza w zamku i wrota się otwierają. Naszym oczom ukazuje się starsza kobieta z kasztanowymi włosami do ramion, okularami oraz ubrana w sukienkę, którą ma jeszcze okrytą fartuszkiem. Na początku dziwi się bardzo i patrzy na mnie jakby zobaczyła ducha co już powoduje, że mój żołądek wywraca milion fikołków na sekundę, ale zaraz jej twarz rozjaśnia piękny uśmiech 
- Susi, jesteś – mówi ucieszona i wyciąga ręce chwytając moje zimne skostniałe dłonie. – Tak się cieszę. Wchodźcie, zimno jest przecież.
Posłusznie wkraczamy do korytarza, gdzie jestem miażdżona w stalowym uścisku mamy Luigiego, Amelii.
- Bardzo tęskniłam za tobą dziecinko – mówi.
- Też tęskniłam – szepczę, a w moich oczach pojawiają się łzy, które szybko udaje mi się opanować. Odsuwa się lekko ode mnie i lustruje mnie wzrokiem od góry do dołu.
- Matko, jaka ty jesteś chuda, ja cię porządnie nakarmię, młoda damo. Skąd te wory pod oczami i zaszklone oczy? Jesteś przeraźliwie blada. No nie dziewczyno. Tak to my się bawić nie będziemy. Zostajecie do Nowego Roku i przechodzisz kurację.
Słyszę za plecami tłumiony śmiech Luigiego i w pierwszym odruchu mam ochotę przywalić mu sromotnie w potylicę, ale patrząc na tą wspaniałą kobietę ogarnia mnie taka fala miłości i dobroci, że mogłabym dla niej zrobić dosłownie wszystko.
- Dobrze – mówię z lekkim uśmiechem, a Lui natychmiast się ucisza, ale zaraz znów daje o sobie znać.
- Ale z synem to się już nie przywita – mruczy.
- Z synem co matkę dwa razy w roku odwiedza mimo, że ma tylko 2 godziny drogi?
- Prawie 3 – burzy się natychmiast. Amelia przytula syna z uśmiechem po czym wreszcie możemy zdjąć kurtki.
- Ale czemu tu tak cicho? – pytam. Odkąd pamiętam w tym domu zawsze na świętach była niesamowita wrzawa.
- Wszyscy są w salonie i starają się ubrać choinkę, ale miałam dość kłótni ojca z Orazio, którą bombkę gdzie przywiesić więc rzuciłam tylko, że nie dadzą rady być cicho do końca roboty, a oni przyjęli to jako zadanie honorowe – śmieje się a my razem z nią. Idziemy się z Luim trochę ogarnąć, wpuszcza mnie pierwszą do łazienki co jest niespotykane, ale to pewnie ta magia świąt. Wyjmuję sukienkę ze specjalnego pokrowca. On jest po prostu niemożliwy. Wybrał tą przepiękną szarą rozkloszowaną sukienkę, która jest cudowna w swej prostocie. (klik) Przebieram się w nią po czym czeszę włosy i pozwalam sobie lekko pobuszować rzęsy maskarą lezącą na półeczce. Wydaje mi się, że jak na mnie to wyglądam dość znośnie i wychodzę z łazienki. Kieruję się do pokoju gdzie jest już gotowy siatkarz. Obrzuca mnie wzrokiem i uśmiecha się cwaniacko.
- Chyba już wiesz czemu jest moją ulubioną.
Wkraczamy do salonu i okazuje się, że ubranie choinki wyszło znakomicie. Kiedy nas dostrzegają wszyscy zebrani rzucają się w kierunku moim i Luigiego. Dwie siostry Randazzo: Amanda i Friderica ich mężowie: Vit i Mauro oraz dzieciaki. Dwie córki Amandy i Vita, Adrianna oraz Rose. Syn Frideriki i Mauro, Antonin. Młodszy brat Luigiego, 18-letni Orazio też nie kryje radości na widok starszego brata, wzoru do naśladowania. No i oczywiście głowa rodziny, ojciec Luigiego Dragan.
Ściskają nas jedno przez drugiego, ledwo łapie oddechy, ale jest naprawdę wspaniale. Chyba jednak potrzebowałam takiego zainteresowania ludzi, ich uśmiechu, dobroci i bezinteresownej miłości. Chyba ja też nie jestem z kamienia.
- Cieszę się, że zdecydowałaś się przyjechać, Sus – mówi mi do ucha pan Randazzo.
- Też się cieszę, naprawdę, bardzo – odszeptuję przytulając go mocno.
Zasiadamy przy wielkim stole, obok pięknej choinki i szopki. Po kolei wjeżdżają kolejne potrawy. Podczas jedzenia rozmowa toczy się tak przyjemnie, lekko i normalnie, że czuję się tu naprawdę wyśmienicie. W naszym rodzinnym domu, święta zawsze były drętwe, dlatego już w Boże Narodzenie przesiadywałam w domu państwa Randazzo z czego oni bardzo się cieszyli. Pani Amelia nieustannie wpycha we mnie kolejne potrawy będąc nieugiętą na moje błagania by zabrała ode mnie to jedzenie bo mój brzuch niewątpliwie zaraz rozsadzi.
- Nie dbacie o siebie w Weronie, to ktoś musi o was zadbać tutaj – oświadcza mi uroczyście, a ja wzdycham boleśnie na co wszyscy się śmieją.
- Tak o mnie zadbają, że umrę z przejedzenia – mruczę.
- No, cicho mi tam – grozi mi palcem pani Randazzo na co unoszę ręce do góry w obronnym geście.
Następnie przychodzi czas na kolędy, a po nich na świąteczną play listę Orazio, którą podobno układał miesiąc. Siadam na kanapie obok Luigiego z kubkiem gorącej herbaty, a inni próbują wyśpiewywać świąteczne hity.
W pewnym momencie Luigi obejmuje mnie ramieniem i cicho szepcze do ucha.
- All I want for Christmas is youuu – po czym delikatnie całuje mnie w policzek.
Patrzę mu w oczy po czym mocno wtulam się w jego klatkę piersiową. I jest naprawdę wspaniale.

----
Wiem, że znów zawaliłam. Ja mam pomysł na Elenę, ale nie chce mi się tego pisać. Nie mam na nich fazy. I naprawdę przykro mi to mówić, bo włożyłam w to mnóstwo pomysłów, ale w najbliższym czasie nic się tu na pewno nie pojawi. Na przeprosiny przybywam z jednopartem. Chodził za mną już dość długo więc pomyślałam, że wrzucę Wam jako taki tyci prezencik na święta. Mam nadzieję, że się spodobał.
Nie chcę ogłaszać, że niedługo wystartuję z nową historią choć też długo się z tym noszę, miało być na początek sezonu 2016/2017, ale zrezygnowałam. Stwierdziłam, że lepiej poczekam bo nie chciałam znowu zacząć i nigdy tam nie wrócić. Głównym bohaterem ma być Gregor Schlierenzauer. Mam kilka rozdziałów do przodu i pomysł oraz motywację do pisania tego, tylko powiedźcie czy ktoś miałby w ogóle ochotę to czytać.
Pozdrawiam Was serdecznie i życzę Wam wesołych, radosnych i ciepłych świąt spędzonych w gronie rodziny.
Pozdrawiam :**



9 komentarzy:

  1. Hejka :)
    Bardzo podoba mi się ten onepart. Oby więcej takich ❤️
    Czekam z niecierpliwością na Elenę. Tak mi jej brakuje :(
    W między czasie zapraszam do mnie.
    Czekam na next
    Ściskam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I bardzo bym chciała przeczytać twoje opowiadanie o Gregorze. Czekam aż wstawiać pierwszy rozdział. Weny, dużo weny ci życzę i wesołych świąt ❤️🎄

      Usuń
    2. Jeju, cieszę się bardzo :)
      I ze to ci się podoba i że chcesz poczytać o Gregorze. Zmotywowałaś mnie bardzo :)
      Również życzę wesołych i spokojnych świąt
      Pozdrawiam ;**

      Usuń
  2. Serdecznie zapraszam na nowe opowiadanie w którym głównym bohaterem jest Kevin Tillie. Jest to historia dwójki ludzi, którzy po latach spotykają się ponownie i muszą uporać się z przeszłością ale i przyszłością
    UKRYTE-PRAGNIENIA.BLOGSPOT.COM

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam na historię o miłości,o której należałoby zapomnieć. Jeśli chcesz wsiąść do tego emocjonalnego pociągu razem z April i Mattem - zapraszam na http://wybieram-nas.blogspot.com/p/istniejacy.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam na swojego nowego bloga :* http://przypadkowaamilosc.blogspot.com/
    Mam nadzieje, że wpadniesz i liczę na twój komentarz :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na kolejną część historii April i Matt'a
    http://wybieram-nas.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Hejka ;) Dopiero teraz trafiłam na twojego bloga i jest na prawdę świetny i zostaje tutaj <3 Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :) Zapraszam również do siebie http://przypadkowaamilosc.blogspot.com/ . Mam nadzieję, że wpadniesz i, że spodoba ci się mój blog. Liczę na twoją opinie ;)
    PS.Jakbyś mogła to informuj mnie o nowych rozdziałach na moim blogu :)
    Pozdroo i weny ;*

    OdpowiedzUsuń